wtorek, 29 grudnia 2015

I po Świętach

Zastanawiam się czy pisanie bloga ma sens, skoro minęło ponad 1,5 miesiąca od ostatniego wpisu. Chyba nie ma, ale może będę to traktować (nadal) jako autoterapię, czy coś...

Nadal biegam :) Mój rekord jeśli chodzi o dystans to 11 km. Jestem wolną biegaczką, prędkość, którą rozwijam, nie powala, ale co tam! Najważniejsze, że sprawia mi to prawdziwą przyjemność, co niestety od czasu do czasu mnie gubi. Właśnie teraz bardzo się zaprawiłam przez bieganie. Coś mi drgało w okolicach oskrzeli, ale mimo to nie mogłam odpuścić przebieżki w Wigilię - pogoda była cudna. No i zrobiłam co prawda niecałe 4 km, ale dość intensywnie. Następnego dnia chrypiałam i zaczęłam kaszleć, lecz mimo to po Świętach, w ramach pokuty po obżarstwie, postanowiłam pójść na energiczny spacer. Nie bieg, tylko spacer właśnie - z uwagi na kiepski stan zdrowia. Lecz gdy już miałam na nogach adidasy...no jakoś same mnie poniosły. 9 km pękło na zmianę chodzenie-bieganie. No i teraz kaszlę jak stary gruźlik, koszmar. A 10 stycznia bieg drużyny dawców szpiku, na który się zapisałam, więc trzeba szybko się doprowadzić do porządku. Tylko jak - siedząc w robocie?
Przez bieganie mocno schudłam. Tzn. w pierwszej kolejności mocno schudłam przez Chodaka, ale mam wrażenie, że bieganie jest jeszcze efektywniejsze. Chodzę teraz w spodniach, które kupowałam po ciążach, w trakcie karmienia, kiedy przedciążowe ciuchy wisiały na mnie jak wory. Jedne aktualne spodnie już musiałam dać do zmniejszenia, drugie czekają w kolejce.
No i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że wszędzie chudnę, tylko łydki mi rosną jak szalone, co jest cholernie słabe, bo akurat zależało mi na ich wyszczupleniu. Zawsze miałam masywne łydki no i teraz mam jeszcze masywniejsze, co doprowadza mnie do prawdziwej rozpaczy. W listopadzie przymierzałam piękne kozaki w Venezii. Były super, takie wciągane, bez suwaka. Z początkiem grudnia pobiegłam szczęśliwa by je kupić, ale... już nie mogłam ich założyć. Wyobrażacie to sobie???
Nie mogę patrzeć na te moje łydki. Powtarzam sobie, że powinnam być szczęśliwa, że mam zdrowe nogi, dzięki którym mogę nie dość, że sprawnie funkcjonować, to jeszcze biegać, ale zaczynam rezygnować ze spódnic, bo te łydki psują cały efekt. Przepiękną widziałam spódnicę w Tatuum, lecz nie kupiłam jej bo doszłam do wniosku, że z takimi łydkami nie ma sensu wywalać kasy na spódnicę.  
Nie chce mi się pisać o Świętach, jestem już wykończona moją rodziną, męża rodziną. U nas w miarę ok, ale w naszych rodzinach panuje w sumie rozpierducha. Do tego jeszcze dzieciaki ostatnio mocno chorowały - najpierw Pupu na szkarlatynę (2 tygodnie w domu), później Mysia na zapalenie oskrzeli (3 tygodnie w domu), a Pupu w międzyczasie również na coś zatokowego syfiastego. Oszaleć można.

Pobyłabym sama ze dwa, trzy dni, w jakimś spa najlepiej. Marzenie ściętej głowy. Niech ta zima, chociaż taka ciepła, jednak się wreszcie skończy. Ta ciemność mnie już dobija. Pragnę, potrzebuję więcej światła!

No i męczy mnie myśl o trzecim dziecku. Wiem, że to szalony pomysł, bezsensowny, ale czuję, że zawsze będę żałować, że nie mam trzeciego dziecka.