środa, 29 sierpnia 2012

Ależ pospałam!

Myszkin wysłał mnie wczoraj do spania, a sam został z Chłopcem. Chłopcu obudził się (po wieczornym Nutramigenie) po północy, czyli przespał 3 godziny (i to w łóżeczku!!). Myszkin dał mu wówczas Nutramigen z łyżeczki Medeli (bo butelka została odtrącona). Oczywiście podawanie pokarmu z łyżeczki nie odbywa się cicho i spokojnie. Najpierw Mały się drze i jakoś w międzyczasie zjada zawartość łyżeczki, a jak zaspokoi pierwszy głód to zasypia i trzeba go budzić. Karmienie trwało godzinę. Po tym karmieniu Mały zasnął na kolejne 3 godziny. Ja w tym czasie słodko spałam w innym pokoju (łącznie 5 godzin ciurkiem!!! szał!). Obudziłam się o 4, gdyż zamiast piersi miałam dwa ogromne (jak na mnie :), bolące kamienie. Zagładę laktatora w tym kontekście należy uznać za posunięcie nader nieroztropne, ale te emocje...któż nad nimi zapanuje? Akurat Chłopcu też się obudził, więc poszłam go nakarmić. Zjadł spokojnie i zasnął (a zawsze od 4 zaczynała się jazda bez trzymanki), ja zaś poszłam z powrotem do drugiego pokoju i tak spaliśmy do 6.20, kiedy przyszła kolej na następne karmienie. Zjadł i spaliśmy do po 8.
Dzień na razie przebiega spokojnie. Mamy dzisiaj wizyty u radiologa na usg brzuszka, a później u gastroenterologa.
Mysia wakacjuje się u babci, dlatego nie widzi co się tutaj wyprawia. Wraca w sobotę, a ja do tego czasu muszę się jakoś ogarnąć, bo nie chcę jej krzywdzić wyżywając się na niej i wyładowując stres spowodowany wrzaskami Chłopca.
Swoją drogą czyż to nie ironia losu?  Wiemy, że po mm Chłopcu (i ja też) spałby o wiele lepiej, ale nie możemy mu rutynowo podawać, bo on nie chce butelki... Została ostatnia deska ratunku - butelka Habermana. Poszukam na allegro, może znajdę w dobrej cenie.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Chyba faktycznie muszę udać się do jakiegoś psychologa, bo jest ze mną coraz gorzej. Mały mi dzisiaj tak dał popalić, że miałam ochotę wyskoczyć przez okno (wiele bym nie wskórała, bo mieszkam na parterze ;). Żeby dać upust emocjom rozbiłam kubek, ale co gorsze, rozwaliłam też laktator. Cisnęłam nim o ziemię bo Chłopcu darł się od kilkudziesięciu minut tak straszliwie, że nie mogłam tego znieść, darł się w leżaczku, w chuście, na rękach, wszędzie. Chciałam go nakarmić (chociaż niedawno był karmiony), ale przypadała kolej sikającej piersi więc potrzebowałam trochę odciągnąć, a laktator (elektryczny) nie chciał zassać. No i skończył na glebie. Najgorsze, że był pożyczony i teraz muszę odkupić. Oczywiście na koniec tej całej awantury poryczałam się okropnie.

Gdzie jest ta legendarna radość macierzyństwa?? Ja czuję się kompletnie udręczona, skrajnie przemęczona brakiem snu i tym, że za każdym razie budzi mnie wykrzywiona od płaczu buzia Chłopca, która to wykrzywiona płaczem buzia towarzyszy mi przez cały dzień. Z lektury forum Niemowlę na gazecie.pl wynika, że po 3, po 5, a nawet po 8 miesiącu wcale nie musi być lepiej. Lepiej pewnie będzie za jakieś dwa lata.

Postanowiliśmy podjąć kolejną próbę butelkową. Myszkin został z Chłopcem po kąpieli na placu boju zaopatrzony w butelkę Nuka, butelkę Lovi i butelkę Medela z końcówką łyżeczki napełnione Nutramigenem. Efekt zmagań był taki, że z Nuka nie wypił Mały nic, z Lovi 30 ml, z łyżeczki Medeli 70 ml. Trochę też wypluł, czyli łącznie jak wypił z 90 to jest dobrze. Nie dostał piersi na noc, tylko zasnął po tym Nutramigenie. Karmienie trwało jakieś półtorej godziny. No i w sumie nie ma się z czego cieszyć, bo przecież nie będę go karmić łyżeczką Medeli w środku nocy, chodziło o to by załapał butelkę, a tak się nie stało. Czyli punkt dla niego. Trzeba przyznać, że jest niezłomny.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Dzień wczorajszy należy zaliczyć do udanych. Chłopcu był spokojny, ładnie jadł, trochę na spacerze dawał czadu, ale nie przesadnie. Wydaje mi się, że chyba rzeczywiście spożywany przeze mnie nabiał pogłębiał chłopcowe dolegliwości i rezygnacja z niego była zasadna. Trochę lepiej idzie nam też z Nutritonem. Podaję go strzykawką do buzi 3 razy dziennie po 10 do 15 ml w postaci papki. Ulewania są mniejsze, ale to jednak chyba głównie zasługa odstawienia mleka, bo wcześniej, nawet po podaniu Nutritonu, potrafił ulać takim gęstym glutem. Czyli dni trochę bardziej optymistyczne. Oprócz tego staram się wprowadzać rutynę - mniej więcej podobne godziny spacerów i drzemek w chuście.
Natomiast noc masakryczna i to nawet nie z uwagi na płacze (płakał raz), tylko dlatego, że budził się co godzinę - półtorej!!! Dostawał pierś, trochę pojadł, powyginał się, poprutał, postękał i szedł dalej spać. Coraz gorzej się dzieje z tym nocnym spaniem. Na początku potrafił przespać nawet 3,5 godziny, a teraz?! Przecież ja się wykończę jak tak dalej pójdzie.
W związku z pogarszającymi się nocami zdecydowaliśmy się spróbować z mlekiem modyfikowanym. Najpierw (przedwczoraj) postanowiliśmy sprawdzić czy przez sen załapie butelkę i udało się, zaczął pić (z Nuka, jeśli kogoś to interesuje :)! Co prawda wypił tylko około 30 ml, ale zawsze coś. Zachęceni tym sukcesem kupiliśmy za prawie 40 złotych puszkę Nutramigenu i wczoraj próbowałam podać mu również przez sen. Operacja ta zakończyła się całkowitą porażką, Mały nie wypił ani łyczka, za to wybudził się kompletnie i płakał jakby właśnie odkrył, że rodzona matka próbowała go otruć. Nie wiem czy chodziło o Nutramigen (który wszak śmierdzi okrutnie) czy może o smoczek (był inny niż dzień wcześniej), w każdym razie odmowa współpracy była nader stanowcza. Fuck!!
A moja mama wydzwania i smęci mi, że Młody powinien spać we własnym łóżeczku. Dwa dni temu okropnie pokłóciłam się z nią przez telefon, bo zaczęła mi opowiadać jakieś cholerne farmazony o naukowcach, którzy twierdzą, że spanie z dzieckiem jest niebezpieczne. Wiem, wiem, zagrożenie przyduszenia itd. Tyle, że ja naprawdę śpię jak królik pod miedzą i wybudza mnie najlżejszy dźwięk. Alko nie piję, papierosów nie palę, prochów żadnych nie biorę. No i przy Małym zastygam w bezruchu. To chyba działa jakaś podświadomość, że mimo snu wiem, że on tam jest i muszę cały czas uważać. A gdybym postanowiła nauczyć go spać w łóżeczku, nie dosyć, że naraziłabym nieszczęśnika na olbrzymi stres (z jakichś przecież powodów kategorycznie odmawia spania samemu w łóżeczku), to jeszcze o spaniu mogłabym całkowicie zapomnieć. Tłumaczę to matce jak krowie na rowie, ale ona nie załapuje i cały czas, z uporem maniaka, nawija mi o tych naukowcach i o tym jak źle postępuję "pozwalając" spać Młodemu razem ze mną. Najbardziej rozwaliła mnie jej porażająca swoją logiką konstatacja, że skoro i tak prawie nie śpię to co to za różnica i przecież mogę ten czas poświęcić na naukę spania w łóżeczku (czyli, inaczej mówiąc, na ostrą walkę z Chłopcem potrzebującym mojej bliskości i bardzo lękającym się pozostania samemu). Normalnie ręce i cycki opadają... Słowo Wam daję - byłabym przeszczęśliwa, gdyby mój Chłopcu spał sam w łóżeczku, jak pragnę zdrowia. Ale on ma niespełna 8 tygodni i najwyraźniej jeszcze nie dojrzał do tego by zostawać sam na dłuższą chwilę, nie mówiąc już o nocy. On nawet w dzień nie chce sam spać, dlatego drzemki organizujemy sobie w chuście. Czyż to nie jest dowód na to, że dla spokojnego snu jestem mu jeszcze niezbędna? Na pewno w końcu dorośnie do tego by spać sam, z Mysią było tak samo. Już takie mam te dzieci, że jak są malutkie to boją się samotności i najchętniej urzędowałyby cały czas na swej mamie. A ich babcia niestety tego nie rozumie i sadzi mi teksty, że go rozpuściłam. Trzęsie mnie jak słyszę takie mądrości. Rozpuściłam dziecko, bo nie chcę żeby płakało, bało się, czuło nieszczęśliwe i opuszczone. Za każdym razem gdy mama zaczyna te swoje morały mam ochotę odparować, że może dzięki mojemu sposobowi wychowywania, uwzględniającemu fundamentalne potrzeby moich dzieci, wyrosną one na radosne, ufne i pewne siebie (w pozytywnym znaczeniu) osoby, a nie na takich smutnych frustratów jak ja i moi bracia.

sobota, 25 sierpnia 2012

Czy ja tracę zmysły?

Dostałam w nocy ataku histerii. Już po południu poryczałam się gdy Ludzik płakał zwijając się z bólu brzuszka. Mój mąż powiedział mi wówczas, że muszę wziąć się w garść. Jak powiadają w powieściach dla gospodyń domowych - wówczas coś we mnie pękło. Musze się wziąć w garść, muszę odstawić nabiał i inne potencjalne alergeny, muszę budzić się w nocy sto razy i karmić Ludzika, muszę go nosić i usypiać, muszę chodzić na spacery codziennie, muszę nauczyć go spać w łóżeczku (- to moja mama, ale napiszę na ten temat w odrębnym poście). Muszę jeszcze milion innych rzeczy. Nagle wydało mi się, że nikt inny na świecie nie musi tyle co ja. Ja muszę najwięcej i mam tego już serdecznie dość. Myszkin z uwagi na swój kręgosłup w domu nie tylko nie musi, ale wręcz nie może nic. A ja muszę jeszcze utrzymywać w ryzach cały dom, sprzątać, prać, robić zakupy. I nigdzie nie mogę wyjść, żadnej nagrody, żadnej możliwości odstresowania się, zostawienia domu choćby na kilka godzin. Ale wtedy jeszcze jakoś się pozbierałam.
Natomiast w nocy, gdy Ludzik obudził się trzydzieści minut po północy, a o godzinie drugiej nadal płakał, dostałam spazmów, klęłam i wyłam histerycznie szlochając. Ludzik w tym czasie się darł. W takim stanie zastał nas mój mąż.
Mam wrażenie, że jeszcze trochę i zawiozą mnie do wariatkowa. Cały dzień płaczę, boję się o Małego, te jego zachłyśnięcia są przerażające. Jednocześnie jestem fizycznie wykończona, zadeptana, ledwo żyję. Niech już minie następne 3 miesiące.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Dziewczyny, nie umówiłam się z doradczynią, ponieważ od wczoraj nastąpiła znacząca poprawa w naszych zmaganiach z sikającym cyckiem. Nie wiem jak to się stało, bo wszak jeszcze we wtorek rano było tragicznie, ale jakimś cudem, ni stąd ni zowąd (nie jestem pewna czy tak to się pisze...) laktacja jakby się unormowała, dotyczy to również lewej piersi. Widzę to także po wkładkach laktacyjnych - są prawie zupełnie suche, a nie tak jak wcześniej ciężkie i przeciekające niekiedy już po dwóch godzinach od założenia. Z tym sikającym oczywiście nie jest jeszcze całkiem idealnie, nadal zdarza się, że tryska, ale już znacznie rzadziej i krócej, więc Chłopcu radzi sobie całkiem dobrze. W każdym razie może spokojnie zjeść również z prawej piersi. Normalnie cuda, czy co? Dla pewności nadal zachowuję schemat 2 karmienia z lewej i jedno z prawej, a dodatkowo jeszcze z prawej odciągam mleko pierwszej fazy.
Martwi mnie natomiast co innego - a mianowicie to, że w ciągu dnia jak Chłopcu nie jest w chuście, na leżaczku lub na spacerze, jest bardzo marudny. Wiem, że to przez te cholerne dolegliwości. Noce też mnie niepokoją, bo wcześniej zdarzało się, że spał nawet 3,5 godziny z rzędu, a teraz budzi się punktualnie co dwie godziny, jak z zegarkiem w ręku, a od 4 co godzinę. Płacze, wygina się i pręży, a dzisiejszej nocy dwa razy zakrztusił się ulewką, co przeraziło mnie nie na żarty. Zastanawiam się czy to jednak nie wina nabiału... Skórkę ma bez zarzutu, żadnych objawów alergii, ale może to taka cholera, która daje wyłącznie reakcję ze strony przewodu pokarmowego? Może ten pieprzony nabiał pogarsza chłopcowe dolegliwości? Byłam na diecie bezmlecznej przez ok. miesiąc, ale może zbyt krótko i może nie była wystarczająco restrykcyjna (kilka razy zdarzyło się, że zjadłam ciastka, w których składzie, jak się okazało, była serwatka w proszku)? Chyba zrezygnuję z nabiału całkowicie i uważnie będę śledzić etykiety produktów, może to spowoduje, że wreszcie wyjdziemy na prostą....

wtorek, 21 sierpnia 2012

Ostatnia deska ratunku

Na czwartek umówiłam się z inną doradczynią laktacyjną - taką z papierami międzynarodowego konsultanta laktacyjnego. Zobaczymy co z tego wyniknie. Próbowałam jakoś wysondować czy w ogóle jest sens, czy pani powie mi coś nowego niż to, co już sama wiem (a wiem sporo) na temat możliwych rozwiązań naszego problemu - czyli sikającej mlekiem prawej piersi. Niestety pani kategorycznie oświadczyła, że musi zobaczyć co się dzieje na własne oczy. W związku z tym mogę już przygotowywać kolejną stówkę. Traktuję tę panią jak ostatnią deskę ratunku, łudzę się nadzieją, że może jak ona - fachura - przyjdzie i się nami zajmie to w cudowny sposób naprawi tę cholerną prawą pierś, a karmienia przestaną być dla mnie nieustającą gehenną. Oczywiście rozum i doświadczenie podpowiadają, że wizyta konsultantki fachury i tak gówno da i nadal będę się użerać z pieprzonym sikającym cycem, ale nie zaznałabym spokoju ducha gdybym nie wyczerpała wszystkich możliwych sposobów udzielenia pomocy sobie i synkowi. Żadne ze stosowanych przeze mnie dotychczas rozwiązań nie przynosi skutku i Chłopcu przy niemal każdym karmieniu z prawej piersi urządza awantury, je i tak niewiele, a przez to, że łyka mnóstwo powietrza w efekcie często zwraca większość tego co zjadł. No i boli go brzuszek. Z lewą piersią nie ma takich jazd.
W następną środę wybieramy się natomiast do radiologa na usg brzuszka w kierunku refluksu. Pani doktor już w rozmowie telefonicznej delikatnie zasugerowała, że skoro Chłopcu pięknie przybiera na wadze nie ma się czym martwić i badanie nie byłoby pewnie konieczne, ale wolę żeby spojrzała co tam jest w środku, w tym małym człowieczku. Usg nie jest przecież inwazyjne, a będziemy wiedzieli na ile ten domniemany refluks może stanowić w przyszłości problem. 

niedziela, 19 sierpnia 2012

Rutyna i plan dnia

Ech, nie wiem jak mam się zabrać za wprowadzanie jakiejś rutyny w życiu Ludzika. Na razie kąpiel jest jedynym stałym i niezmiennym elementem dnia. Martwi mnie jednak, że Ludzik zdecydowanie za mało śpi. Noc trwa od 21 do 6-7 rano i przerywana jest co najmniej czterema pobudkami. W dzień zaś Chłopcu dłużej pośpi (tzn. około godzinę do półtorej) tylko na spacerze albo jak jest w chuście. Jeśli (tak jak dzisiaj) nie wybierzemy się na spacer i nie założę chusty Mały przydrzemie wyłącznie na leżaczku i to nie dłużej niż pół godziny. W łóżeczku już w ogóle nie chce spać. Odłożony natychmiast się wybudza, natomiast wcześniej bywało, że spał nawet godzinę w łóżeczku, a nieraz zdarzało się, że zasnął samodzielnie. Nie wiem co robić, bo takie spanie w leżaczku jest nieokej, a poza tym boję się, że się przyzwyczai i później będziemy mieć poważny kłopot. Z drugiej strony zależy mi by pospał chociaż trochę, gdyż brak odpowiedniej ilości snu powoduje, co oczywiste, rozdrażnienie i złe samopoczucie, a gdyby nie te drzemki w leżaczku spania w ogóle by nie było. Nocne usypianie też jest jakąś kompletną masakrą. Mały usypia przy piersi, ale żeby przy niej usnął najpierw muszę pohuśtać go w foteliku samochodowym przy dźwiękach suszarki nagranych na komórkę. To w sumie chore.

Mysia pojechała na wakacje do babci na tydzień i rozważam poważne zabranie się za Ludzika, tzn. za wprowadzenie mu rutyny i zaplanowanego dnia. Nie wiem tylko czy nie jest na to jeszcze zbyt mały. No i jak przekonać go do spania w łóżeczku??? Przeszkodą w jakimś sensownym usypianiu mogą okazać się jego bóle brzuszka, bo to one powodują, że Mały nie jest w stanie spokojnie zasnąć przy piersi tylko uprzednio muszę uspokajać go huśtaniem w foteliku samochodowym.

Ludzik ma aktualnie 6,5 tygodnia. Tracy Hogg twierdziła, że na naukę samodzielności nigdy nie jest za wcześniej, ale w przypadku Mysi nie udało mi się wcielić w życie jej wskazówek. Natomiast po lekturze zapisków na starym blogu stwierdzam, że z Mysią wszystko było dużo prostsze, chociaż i ona cierpiała na kłopoty z brzuszkiem i to również od samego początku. Pamiętam jak się dziwiłam, że ludzie usypiają dzieci w wózkach i fotelikach samochodowych oraz posługują się suszarkami celem spacyfikowania niemowlęcia, bo u nas szczytem ekstrawagancji było spanie razem w łóżku i od czasu do czasu usypianie na rękach. Wydawało mi się wtedy, że jestem taka zajebista bo radzę sobie z dzieckiem po ludzku, tzn. bez tego typu nadzwyczajnych środków. Te wszystkie sposoby przerabiamy teraz z Chłopcem. Jak Mysia była malutka nie wiedziałam po prostu, że dzieciak może naprawdę tak dać w kość, iż słaniający się ze zmęczenia rodzice chwycą się wszystkiego co sprawi, że dziecko wreszcie odpłynie do krainy Morfeusza. Aktualnie już to doskonale wiem.

Wracając zaś do wizyty doradczyni laktacyjnej stwierdzam, że nie jestem z niej zadowolona i że były to pieniądze wyrzucone w błoto. Bo to nie jest tak, że Ludzik denerwuje się z powodu moich napięć. On się denerwuje z powodu bólów brzucha, czego jestem pewna, gdyż słyszę jak mu się w brzuszku przelewa i on właśnie w tych momentach płacze. Gdy w brzuszku jest spokój on też jest spokojny, chociaż ja przy każdym karmieniu jestem zestresowana bo nie wiem jak ono będzie ostatecznie przebiegać. I nie jest tak, że jego refluks jest jakimś wymysłem, bo przecież widzę, że pokarm mu się cofa, co powoduje olbrzymi dyskomfort; ulewania również są faktem. Chyba po prostu musi minąć jakiś czas by jego układ trawienny dojrzał. Dlatego tekst o tym, że dobrze może być już teraz, jeśli tylko pozbędę się napięć, jest zwyczajnym truizmem, bo nie wierzę, że moje napięcia powodują jego refluks. Jestem cholernie na siebie wkurzona, że wydałam ponad stówę na wysłuchanie metafizycznych bajek o pozbyciu się napięć i wyciszających masażach, które działają tylko gdy Chłopcu jest i tak spokojny, a jak jest niespokojny to tylko go jeszcze bardziej wkurzają.

Jejku... już tyle kasy poszło w błoto - na wszystkie możliwe rodzaje smoczków, których on nie akceptuje, cztery różne butelki i dwa rodzaje mleka modyfikowanego, których on nie akceptuje, lekarstwa antykolkowe, których on nie akceptuje. Wszystko to na próżno, a łącznie pewnie kilkaset złotych na to wydaliśmy.

Z pozytywów - byłam wczoraj z Myszkinem w mieście, w knajpie :))) Co prawda tylko dwie godziny, ale zawsze to wyjście do ludzi! Z dziećmi została teściowa. Jak wróciliśmy Chłopcu był całkowicie wybudzony i ryczał, musiałam go uspokoić huśtaniem w foteliku i dopiero wtedy zasnął, ale i tak było warto. A dzisiaj.... TAK!!! Uśmiechnął się do mnie tak naprawdę szeroko!!! I to kilka razy pod rząd. Oczywiście musiałam go bardzo zachęcać, ale uśmiechy były.

piątek, 17 sierpnia 2012

Wizyta doradczyni laktacyjnej

Właśnie wyszła ode mnie doradczyni laktacyjna. Nie wiem jeszcze co myśleć o tej wizycie i poradach. Sądziłam, że nasza technika karmienia nie jest najlepsza, a ona powiedziała, że jest okej, tylko mam karmić na poduszce - rogalu, żeby głowa, kręgosłup i pupa były w jednej linii, a nie, że głowa wyżej (a tak robiłam do tej pory, bo wydawało mi się, że to korzystnie wpływa na dolegliwości brzuszkowe). Mam poczucie, że technice karmienia zostało poświęcone za mało czasu. Dużo mówiła o diecie, co powinnam zmienić (więcej kasz, mniej cukru i owoców oraz surowych warzyw na rzecz tych gotowanych) oraz o wyciszaniu napięć emocjonalnych, które tak naprawdę są źródłem naszych kłopotów. Skoro bowiem ja jestem zestresowana przekazuję dziecku negatywną energię i ono się denerwuje.
Stwierdziła też, że o żadnym patologicznym refluksie jej zdaniem nie ma mowy, skoro Mały tak ładnie przybiera i poniekąd zasugerowała olanie Nutritonu.

Hmmm.... na pewno coś w tym jest, ale spodziewałam się, że usłyszę więcej o pozycjach do karmienia itp., raczej takie porady techniczne. No ale zobaczymy, zobaczymy... Tylko jak tu się wyluzować?

czwartek, 16 sierpnia 2012

Jest lepiej, ale aż się boję głośno o tym mówić. Zmieniłam sposób karmienia tak, że karmię dwa razy pod rząd z lewej piersi i raz z prawej - tej tryskającej. I muszę powiedzieć, że naprawdę widzę poprawę. Chłopcu płacze przy karmieniu sporadycznie, nie je może jakoś super szałowo, bo w trakcie ciągle się odrywa i gapi na mnie albo na otoczenie, ale najważniejsze, że nie płacze, bo to znaczy, że nic go nie boli w tym nieszczęsnym brzuszku. A prawa pierś też zaczyna się trochę stabilizować i owszem, jeszcze nadal tryska mlekiem, ale już nie tak straszliwie. Umówiłam się na jutro z doradczynią laktacyjną, bo wiem, że nasza technika karmienia kuleje i Chłopcu mógłby pobierać znacznie mniej powietrza gdyby był dobrze przyssany, a dzięki temu jego samopoczucie by się poprawiło.

Podejrzenie refluksu niestety nadal aktualne. Już nie pamiętam czy o tym wspominałam, ale Chłopcu zaczął ulewać i dość często widzę (nawet w trakcie jedzenia), że pokarm mu się cofa.Byliśmy dzisiaj u lekarza, dostaliśmy Nutriton (strasznie upierdliwy do stosowania przy karmieniu piersią). Jeśli nie będzie poprawy to czeka nas usg brzuszka. Mam nadzieje, że ten refluks jest fizjologiczny i z czasem minie. Oprócz tego Młody został zważony i w wieku 6 tygodni waży 5.150g. Reakcja mojej mamy: "ile??? tak dużo?? to za dużo!" Nie rozumie, że przy kp nie ma górnych granic przyrostu wagi. Na wiadomość, że jutro odwiedzi mnie konsultantka laktacyjna zareagowała mniej więcej tak, że to kompletnie bez sensu, bo co ona może mi powiedzieć (ta konsultantka). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moja rodzicielka uważa moje karmienie piersią za jakąś durną fanaberię. Jej zdaniem powinnam wreszcie przestać się wygłupiać i podać dzieciakowi mleko modyfikowane, po którym wszelkie problemy miną jak ręką odjął. Najwyraźniej uważa, że skoro ONA karmiła nas butlą to jest to jedynie słuszny sposób. Denerwuje mnie to.

Tymczasem kończę. Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie :))

 

piątek, 10 sierpnia 2012

Chyba wpadłam z deszczu pod rynnę

Wygląda na to, ze przedobrzyłam z regulowaniem laktacji. Młody po kilku spokojnych karmieniach drze się, prawdopodobnie dlatego, że mleko samo nie leci i trzeba się porządnie napracować żeby je wyssać. No i Chłopcu się wścieka i nie chce ssać. Mam serdecznie dość, naprawdę.

Radość z małych sukcesów

Odczuwam ogromną radość z malutkich sukcesów - z tego, że udało mi się dzisiaj bezproblemowo zebrać chłopcowy mocz do badania, z tego, że gdy Chłopcu spokojnie jadł, ja obejrzałam odcinek serialu "Damages", no i z tego, że Chłopcu właśnie po prostu spokojnie jadł i przysnął przy piersi. Co mi po wymarzonej ramonesce i innych pierdołach, gdy dziecko cierpi, a ja razem z nim? A jak nie cierpi, tylko jest spokojne, to świat i tak jest kolorowy i to mi zupełnie wystarczy.

Regres i nowa,łatwa terapia

Od wtorku nastąpił olbrzymi regres w naszych zmaganiach z chłopcowymi dolegliwościami. W niedzielę było już tak dobrze, że byliśmy z Chłopcem w restauracji na obiedzie i pisałam smsa do pediatry, że jest poprawa. Było to w trakcie upałów kiedy często przystawiałam Małego. We wtorek zaczęła się masakra. Nijak nie mogłam nakarmić Chłopca, tak strasznie płakał, prężył się i zwijał. Byłam bliska załamania, ryczałam z nim razem, kompletnie bezsilna... Aż wczoraj, na forum Karmienie piersią trafiłam na posta z linkiem do artykułu: http://www.normalfed.com/Continuing/gulping.html.
W skrócie chodzi o to, że w sytuacji nadprodukcji mleka (a mi właśnie taka sytuacja najwyraźniej się trafiła), dziecko może ciągle spożywać wodniste mleko pierwszej fazy nigdy nie docierając do bardziej tłustego mleka, którym powinno się najadać i które stabilizuje układ pokarmowy. Skutkiem są wieczne wzdęcia, uczucie dyskomfortu w jelitach, bulgotanie, krztuszenie, zielone lub pieniste kupy, kolki itd., a także niespokojne jedzenie, które przypomina walkę oraz płacz przy piersi, przy jednoczesnych dobrych przyrostach wagi. U matki zaś tryskające lub kapiące z piersi mleko. Czyli wypisz wymaluj to co dzieje się u nas. Recepta na wyjście z tych kłopotów jest nad wyraz prosta:

1. karmić częściej (nie rzadziej niż co 2 godziny),
2. jeśli podaż mleka jest naprawdę spora karmić po kilka razy pod rząd z tej samej piersi - wówczas dziecko ma szansę skosztować mleka o większej zawartości tłuszczu,
3. nie zmieniać piersi w trakcie jednego karmienia (chyba, że dziecko się tego domaga).

Wg autorki artykułu w ciągu kilku dni powinna nastąpić poprawa, tzn. laktacja powinna dostosować się do faktycznych potrzeb dziecka, a ono samo ma szansę na większy spokój i złagodzenie dolegliwości brzuszkowych. Oczywiście niezwłocznie przystąpiłam do realizacji tych prostych zasad. Nie wiem czy to już efekty ich stosowania, ale dzisiaj karmienie jest normalniejsze, Chłopcu bardziej zrelaksowany i nawet przysypia przy piersi. Nawet jeśli kłopoty z brzuszkiem nie miną całkowicie, to mam nadzieję, że zostaną złagodzone, a wyeliminowanie problemu piersi sikających mlekiem jak oszalałe również byłoby olbrzymią korzyścią. Jeśli nam się to uda, będę najszczęśliwszą osobą na Ziemi! I pomyśleć, że nikt o tych prostych radach nie mówi, przeciwnie - ciągle słyszy się żeby zmieniać piersi w trakcie jednego karmienia (ja tak nie robiłam), pediatrzy każą wydłużać przerwy między posiłkami żeby mleko mogło się strawić (a toć prawie sama woda to mleko pierwszej fazy, to co się ma tam trawić?), a na pytanie jak poradzić sobie z szaleńczym wypływem mleka, które doprowadza do szału matkę i dziecko wiecznie nim zalane i dławiące się, jest jedna odpowiedź: karmienie w pozycji "pod górkę", która niestety przez żadne z moich dzieci nie została zaakceptowana.

Trzymajcie zatem kciuki za powodzenie naszej terapii :)

sobota, 4 sierpnia 2012

Chyba niektórzy źle zrozumieli wydźwięk mojego poprzedniego posta. Nie chodzi o to, że nie chcę w ogóle karmić piersią mojego Chłopca by móc chodzić na kawy z koleżankami i prowadzić bujne życie towarzyskie. Pisałam już wcześniej o tym, że będę trzymać fason, chociaż karmienie Chłopca okazało się dużo trudniejsze i bardziej dołujące niż karmienie Mysi, które jednak również do najłatwiejszych nie należało. Jeśli komuś wydaje się, że przystawiam Małego do piersi, a on pięknie je, to jest w błędzie. Za każdym razem przeżywam stres czy tym razem Chłopcu uda się spokojnie zjeść czy jednak będą płacze, prężenie, odrywanie się od piersi i wszystko wokół zalane mlekiem. Nieważne, jeszcze będąc w ciąży postanowiłam karmić piersią do ukończenia przez Małego pół roku, później wracam do pracy i kończę z tym. Nie wiem jak to zrobię jeśli Młody nie nauczy się butelki, ale jakoś trzeba będzie go przestawić. 
Chciałabym po prostu mieć możliwość wyskoczenia raz na jakiś czas z domu na dłużej niż 1,5 godziny. Podałam przykład z kawą, ale mam na myśli również np. wizytę u lekarza, konieczność załatwienia sprawy służbowej czy jakiejkolwiek innej, a nawet - tak - wyjście z mężem do kina. Teraz takiej możliwości nie mam, bo jestem niezbędna by nakarmić Chłopca, nikt inny nie zrobi tego za mnie. Znam zalety karmienia piersią, naprawdę, dlatego właśnie karmię go do czternastu razy na dobę i jestem na diecie eliminacyjnej, która również mnie wykańcza i doprowadza na skraj anemii, bo żelazo powoduje zatwardzenia u Małego, więc nie mogę go przyjmować chociaż powinnam.
Robię to wszystko wyłącznie dla dobra mojego dziecka, bo z moim dobrym samopoczuciem karmienie piersią niewiele ma wspólnego, oczywiście poza satysfakcją, że Mały pięknie przybiera i się rozwija, o której wspominałam w którymś z poprzednich postów. Robię to, bo chcę mu dać co mogę najlepszego. Robię to, bo swoje macierzyństwo traktuję poważnie, ale nie będę ukrywać, że tym razem naprawdę jest ciężko, a to co się u nas teraz dzieje, dalekie jest od "lukrowanego obrazu macierzyństwa" prezentowanego przez media parentingowe, jak Syberia od Riwiery. I trochę chyba muszę zwrócić honor Pani Autorce "Macierzyństwa non-fiction".
A bloga prowadzę również po to by móc sobie ponarzekać. Wiem, że inni mają gorzej, ja mam tak jak mam i  też czasami mnie to przerasta,więc mam prawo do chwili słabości i wyrażenia jej właśnie tutaj.

piątek, 3 sierpnia 2012

I gdzie tu sprawiedliwość pytam???

Nosiłam Chłopca ze sobą nieustannie przez 9 miesięcy, znosiłam jego bezpardonowe kopniaki, słabo przespane noce, wszelkie niedogodności, żeby teraz być jak ten chomik w karuzelce, bo Gość nie raczy posilić się z butelki akceptując wyłącznie pierś. Jestem totalnie udupiona w chałupie, rytm dnia wyznaczany jest przez kolejne karmienia (odstępy między końcem poprzedniego a początkiem następnego wynoszą tylko nieco ponad godzinę!!!), zasuwam tu jak mały samochodzik, żeby w tych krótkich przerwach jeszcze obrobić sprawy domowe- prania, obiady, sprzątanie itd. Myszkin wraca z pracy około 18, kąpiel jest o 19, do 21 na ogół trwa usypianie Chłopca, a później tak naprawdę powinnam sama też już położyć spać. Zatem nawet z własnym mężem nie mam kiedy zamienić więcej niż kilka słów w biegu. Nie ma też mowy żeby wyjść z koleżankami na kawę czy gdziekolwiek na dłużej niż 1,5 godziny.
Do tego dolegliwości brzuszkowe Małego i cholernie stresujące karmienie piersią.
Dobija mnie cała ta sytuacja. Naprawdę mam wrażenie, że zaczynam popadać w jakieś stany depresyjne. Czasem czuję się jakbym miała się zaraz udusić, bo przerasta mnie to wszystko.
Wiem, że nie powinnam wymyślać i narzekać tylko cieszyć się, że mam zdrowego dzieciaka, ale są momenty, że czuję się strasznie przygnieciona, smutna i samotna.

Co zrobić żeby Młody nauczył się jeść z butelki??? Próbowaliśmy 4 różnych, z mlekiem moim lub sztucznym i nic, zupełnie nic. Mały konsekwentnie odmawia picia w inny sposób niż z piersi.