wtorek, 24 lutego 2015

Przepraszam za brak polskich liter, ale pisze z tableta wiec wygodniej mi pomijac polskie znaki. 

Ferie juz za nami. Bylo cudnie, pojezdzilam na nartach wiecej niz oczekiwalam, ponapawalam sie chwilami samotnosci na wyciagu i stoku oraz zapierajacymi dech w piersiach widokami. Mialam okazje ponownie, po 7 latach, zjesc najlepsza pizze na swiecie. Mysia nauczyla sie jezdzic na nartach i zasuwala jak przecinak, pod koniec wyjazdu juz po czerwonych, naprawde wymagajacych trasach. Pupu oczywiscie kontestowal rzeczywistosc, dwa razy przez caly wyjazd raczyl zjechac na sankach, a poza tym dralowal pod gore na nozkach tlumaczac mi, ze on woli "patsec na osoby". No i stal pozniej w polowie gorki gapiac sie na ludzi na wyciagu, a ja razem z nim ;)

Dziwnie bylo tam znow przyjechac po tylu latach. Za pierwszym razem nie bylismy nawet jeszcze malzenstwem, a teraz przybylismy z dwojka dzieci :) Jedynym problemem byla koszmarna, szesnastogodzinna podroz. Dzieciaki, podroznicy zaprawieni w bojach, spisaly sie wspaniale, ale mimo wszystko to jednak przesada. Chyba zaczne juz oszczedzac na samolot. No i oczywiscie spotkala nas nasza stala przypadlosc, czyli niedomykajacy sie budzet... :(

Tydzien ferii minal blyskawicznie i szybko wpadlam w szpony skrzeczacej rzeczywistosci. Jestem na wygnaniu (na dyzurze) i na dodatek okazalo sie, ze musze zostac dodatkowy dzien bo (oczywiscie bez pytania mnie o zdanie) zostalo zaplanowane spotkanie. To oznacza, ze 4 dni spedze poza domem. No i coz innego mi pozostaje jak napisac $#;÷/€&%÷ by nie uzywac wyrazow nieparlamentarnych...? Naprawde mam po dziurki w nosie dysponowania mna jak jakims niewolnikiem. Mam wrazenie, ze wszystko sie dzieje poza mna. Nieoficjalnie (jakzeby inaczej) dowiedzialam sie, ze plan jest taki, bym nadal jezdzila na dyzury w wymiarze raz w miesiacu na 3 dni. Taki podobno jest plan, nie zeby ktokolwiek sie mnie pytal czy wyrazam na to zgode. Kto tego nie przezyl, ten moze nie zrozumiec. Dla przyblizenia kolorytu nadmienie, ze wlasnie siedze w pensjonacie, za oknem, jak porabany, wyje i szczeka pies, zza sciany slysze wulgarne pogaduszki robotnikow, ktorzy licznie tu zjechali i sa juz chyba, sadzac po coraz bardziej belkotliwym sposobie mowienia, na niezlym rauszu, drzwi do mojego pokoju telepia sie gdy tylko ktos otwiera jakies inne drzwi i czuje, ze naprawde za chwile dostane szalu. Nawet przepyszny, wlasnej roboty paczek otrzymany dzis od jednej z pan pracujacych w firmie, w ktorej mam dyzury ("bo pani biedna tak daleko od domu"), nie byl w stanie oslodzic mi tej cholernej beznadziei. 

Decyzje juz podjelam, ale nie wiem czy w nowym miejscu bedzie kolorowo. Na pewno nie bedzie wyjazdow wiec to jest olbrzymi plus. Niemniej jednak nie moge oprzec sie wrazeniu, ze oni tez traktuja mnie instrumentalnie. Czuje spora presje, a nie lubie tego czuc. Wielokrotnie tlumaczylam, ze chce uporzadkowac obecne tematy, a ciagle daja mi do zrozumienia, ze mam sie pospieszyc bo tak bardzo jestem im potrzebna. No coz, zobaczymy. Zmiany sa dobre, przynajmniej znowu sie czegos naucze. 

Aktualnie najwieksze wyzwanie to powiedziec o tym wreszcie szefom bo jeszcze tego nie zrobilam. Nie moglam ich zastac w biurze, pozniej bylam na urlopie, teraz dyzur. Ciekawa jestem co sie bedzie dzialo i czy nastapi obraza majestatu.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Propozycja pracy i dylemat

Całkiem nieoczekiwanie otrzymałam wczoraj propozycję pracy. Bardzo ciekawą. No i teraz mam dylemat, bo w obecnym miejscu w sumie nie jest źle - mam blisko do p-kola, mogę pracować zdalnie, mam poczucie bycia docenioną, trzy razy w zeszłym roku dostałam premię, atmosfera jest ok, mam dobre relacje z szefami.

Natomiast ostatnio odmówiłam dalszej realizacji dyżurów. Jak wiecie, jeżdżę 400 km na dyżury do klienta co dwa tygodnie (a w praktyce co półtora) na 3 dni. 6 bitych dni w miesiącu nie ma mnie w domu, te dojazdy samochodem tyle kilometrów też są masakryczne, wstawanie w nocy, powrót po całym dniu pracy. Miałam tego już serdecznie dość i w związku z tym zakomunikowałam, że po roku przyszedł czas na wylogowanie się z tego tematu. Oczywiście reakcja nie była zbyt entuzjastyczna, natomiast mój szef przyjął to do wiadomości. Obawiam się jednak, że odmowa dyżurowania znacząco wpłynie na pogorszenie i moich relacji z szefami (bo mają teraz poważny problem kim obsadzić dyżury) i warunków finansowych.

Osobny rozdział to kultura pracy i współpracy - to jest kompletna partyzantka i powoduje u mnie duży dyskomfort. Mam wrażenie, że póki robiłam dyżury nie dotykało mnie to aż tak bardzo, ale teraz, będąc cały czas na miejscu, boję się doświadczyć niefajnych sytuacji bycia nagle wrzucaną w jakieś gówniane projekty.

Oczywiście nie wiem co będzie w tym potencjalnym nowym miejscu, ale znam dziewczynę, która prowadzi tę kancelarię, a mój brat zna ją jeszcze lepiej, wrażenia miałam bardzo pozytywne, a jej ogromnie zależy żebym do nich dołączyła. No i co tu zrobić??? Tam z pewnością nie mam mowy o żadnych dyżurach, co jest wielką zaletą. Mogłabym również pracować zdalnie. Do p-kola nie miałabym aż tak blisko, ale też niespecjalnie daleko. Wydaje się, że praca jest zorganizowana jakoś tak bardziej w przemyślany sposób. Z drugiej strony w ciągu dwóch lat trzeci raz zmieniłabym pracę, a chciałabym pozyskać wreszcie poczucie stabilności, a nie ciągle udowadniać, że się nadaję i nie zawiodę oczekiwań.

Doradźcie!