niedziela, 29 kwietnia 2012

"Lato"

pstro, pstrawo.. pstrokato...
lato...
białe - czerwone - zielone
szale - falbany falują, szaleją
w alejach...

upał opala owale
i smaży dekoltaże,
gdzie zerka lalkowaty lowelas
w lakierkach...

kokota łasi łażącego kota...
wszystko odziane mniej - niż cieniej
do cienia ucieka -
spieka...

więc w barze
bombardując bufeciarzy
panowie piją pieniące się piwo
w rozgwarze
za kufem kuf, za kufem kuf -
UF - jak ciężko

"skandal" skanduje litera po literze
wylizany literat oblewając likierem no -
tatki w notesie...


Uwielbiam ten wiersz Młodożeńca!! Tak właśnie wyglądał weekend :) Żeby dołączyć do wszystkiego ubranego mniej niż cieniej zostałam zmuszona by udać się na zakupy i zaopatrzyć się w krótkie spodnie ciążowe, gdyż nie posiadałam żadnych dolnych elementów garderoby odpowiednich na tak ekstremalne temperatury. Na szczęście w pobliżu mam stacjonarny sklep Happymum i stamtąd, zostawiwszy w kasie z bólem serca ponad 300 złotych, wyszłam z dwoma parami szałowych letnich spodni. Spodnie są do kolan, gdyż nie odważyłabym się pokazać światu moich zgrubniętych ud, ale z bardzo przewiewnych materiałów, więc nadadzą się nawet na najgorsze upały. Ciekawam tylko czy takowe nadarzą się jeszcze po majówce...

Byliśmy wczoraj na przeuroczym filmie "Nietykalni", który polecam Wam serdecznie - zabawny, mądry i niesamowicie optymistyczny. Przed filmem byliśmy zaś w restauracji na obiedzie, co skończyło się zatruciem pokarmowym!!! W tej przykrej sytuacji optymistyczny nastrój jaki miałam po opuszczeniu sali kinowej, szybko się ulotnił, gdy wnętrzności me zaczęły skręcać się w katuszach. Dzisiaj natomiast postanowiliśmy pojechać na pchli targ, co nie było najszczęśliwszym pomysłem, ponieważ na targu było gorąco jak na patelni, a jeszcze musieliśmy kawał przejść od samochodu do targu i z powrotem. Zaliczyłam również mały spacer na łonie przyrody, czego efektem było skrajne przemęczenie, ale teraz jest już okej. Nawet stopy z powrotem już prawie mieszczą się w kapciach ;)

piątek, 27 kwietnia 2012

Forum emama

Weszłam sobie z nudów na forum emama na gazecie.pl i nie mogę otrząsnąć się z szoku ile tam się jadu wylewa z kobiet. Myślałam, że ja, wiecznie w ciąży mocno podkurwiona, jestem wredną zołzą, ale po krótkiej lekturze wspomnianego forum mam wrażenie, że w porównaniu do tego co dzieje się w duszach i sercach niektórych udzielających się tam emam, ja jestem bezbrzeżną oazą spokoju. Nawet nie pomyślałabym jakie sytuacje mogą ludzi doprowadzać do szewskiej pasji, a tu się okazuje, że jak chodzisz z dzieckiem do pediatry i towarzyszy Wam ojciec dziecka, to już jest powód do złości - znaczy, że jesteś nieporadna i zajmujesz wraz ze swą rodziną za dużo miejsca w poczekalni. Podobnie jest wtedy gdy mąż/facet towarzyszy Ci na ciążowych wizytach u ginekologa. Przecież to żałosne!!! Nie waż się też wjeżdżać wózkiem z dzieckiem do sklepu lub innych miejsc publicznych bo szanownemu państwu utrudniasz przejście/poruszanie się.

Mam ochotę założyć tam wątek pt. "Ludzie opamiętajcie się!!!"

Pogrzeb

Jak wspominałam, oglądamy z Myszkinem serial "Sześć stóp pod ziemią". Przy okazji pierwszego odcinka czwartego sezonu (który był straszny!!) wywiązała się między nami dyskusja na temat pogrzebu. Pogrzebu mojego lub pogrzebu Myszkina. Powiedziałam Myszkinowi, że chce być skremowana i pogrzeb ma być świecki. Myszkin stwierdził, że w jego przypadku ja mam zrobić jak będę chciała, biorąc jednak pod uwagę zdanie jego rodziny. Od razu zwróciłam mu uwagę, że oczekiwania moje i jego mamy wobec jego pogrzebu będą skrajnie różne, więc lepiej żeby pozostawił jakieś dyspozycje. Myszkin w pierwszym momencie zdecydował się również na pogrzeb świecki, ale za chwilę doszedł do wniosku, że katolicki jednak jest ładniejszy. Taki bardziej dostojny. Powiedziałam, że podobne myślenie obowiązuje w przypadku ślubów, a jednak ślub miał cywilny, a nie katolicki. Poza tym to przecież nie chodzi o to jak jest ładniej, tylko o kwestie religijne. Tak sądzę. Ostatecznie zdecydował, że ma być bez księdza chyba że jego rodzina będzie upierać się, iż ksiądz powinien być. Zasugerowałam, że powinniśmy obydwoje napisać testamenty, w których m.in uregulujemy kwestię naszych pogrzebów, by zaoszczędzić kłopotów naszym rodzinom no i sobie wzajemnie, jeżeli któreś z nas przeżyje drugiego.

Dziwnie tak rozmawiać o tym jak ma się 32 lata, ale umrzeć można przecież w każdej chwili.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Byłam dziś u doktora i mówi, że wszystko jest idealnie. "Oby tak dalej" - powiedział. Miałam też pierwsze ktg i zapis również udał się książkowy. Zatem pozytywnie :)) Nadal! Ach, od wizyty 3 tygodnie temu, kiedy to dowiedziałam się, że zagrożenie minęło, życie nabrało zupełnie nowej jakości. Ten okropny stres wreszcie gdzieś uleciał i czuję się sto razy lepiej. Mimo bolących pleców i tego, że już naprawdę jest nienajlżej. Kiepsko śpię, budzę się w nocy nieraz po kilka razy i nie mogę zasnąć przewracając się z boku na bok, co chwilę chce mi się siku, ale i tak jest super w porównaniu do tego co było. Chociaż znowu bierze mnie jakaś przeziębieniowa infekcja, fuck...

Przybrałam 10 kg - potwierdzone w gabinecie. Przede mną jeszcze około 2 miesięcy i kurczę, może uda się zatrzymać na 12, 13 kg na plusie?? Ale byłoby super! Nie ma co gadać, trzeba się wziąć za siebie i powściągnąć dzikie, jedzeniowe żądze!

Tymczasem cholernie wysuszyła mi się skóra na twarzy. Czyli tzw. cera. Nigdy, ale to nigdy nie miałam kłopotu z przesuszoną cerą, raczej przeciwnie - robiłam wszystko by ją normalizować i równoważyć bo miejscami była tłusta, a ostatnio, powiedzmy, mieszana. A teraz oblicze me suche niczym Sahara... nie wiem czy to przez ciążę czy przez przebywanie w przegrzanych pomieszczeniach w pracy, czy stosowanie kosmetyków, które mi nie służą, faktem jest, że jak dokładnie przyjrzałam się sobie w lusterku byłam trochę załamana. Mam nadzieję, że nanobaza załatwi temat mniej więcej na dobre.

Okej, kończę, gdyż zabieram się za oglądanie "6 stóp pod ziemią".

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

W kwestii pierwszeństwa ciężarnych

Ciąża to nie choroba, ale mniej więcej począwszy od 6 miesiąca zaczyna być ciężarnej coraz ciężej. Czasem też ciąża potrafi być zagrożona, a mimo to niekiedy trzeba jednak wyjść do osiedlowego sklepu/apteki/lekarza.

W naszym pobliskim sklepiku jak dotąd raz jeden zdarzyło się by ktokolwiek zwrócił uwagę na to, że "jest nas dwóch - ja i mój brzuch". Mysia też była z nami :) W kolejce stały 3 osoby - dwie kobiety i jeden młody mężczyzna. Nieudolna kasjerka obsługiwała ludzi całą wieczność. Wejście do sklepu jest zaraz obok kasy więc gdy się tam pojawiłam grzecznie mówiąc "dzień dobry", wszyscy mnie i mój brzuch na pewno zauważyli. Posłusznie stanęłam w kolejce za tym młodym chłopakiem. Co ciekawe, żadna z obecnych w sklepie kobiet nie zainteresowała się tym, czy może potrzebuję być obsłużona poza kolejnością (kupowałam tylko soczek w kartoniku, więc dość szybko załatwiłabym temat). To chłopak zaproponował bym stanęła przed nim, ale nie chciałam już robić zamieszania. W międzyczasie do sklepu wpadł jeszcze jeden mężczyzna i jak tylko mnie zobaczył zapytał dlaczego nikt mnie nie przepuścił. Powiedziałam, że pan stojący przede mną proponował, ale nie skorzystałam nie chcąc robić kłopotu. Faceci jednak doszli do wspólnego wniosku, że to niegodne by ciężarna sterczała w kolejce i chłopak nalegał bym jednak stanęła przed nim, na co ostatecznie przystałam. Jedna z kobiet zdążyła już zrealizować swoje zakupy, a druga właśnie podeszła do kasy. Nie wzięła przykładu z mężczyzn, którzy mnie przepuścili. Podobnie kasjerka udawała, że nie było rozmowy na temat pierwszeństwa ciężarnych. To tak w kwestii kobiecej solidarności, czy coś....

Nie żebym byłą jakoś szczególnie oburzona, tych kilka minut mnie przecież nie zbawi, ale... jakoś tak dziwnie gdy baba z wielkim brzuchem i jeszcze z małym, zniecierpliwionym dzieckiem stoi na końcu kolejki, a patrzące na to kobiety nijak nie reagują. Natomiast natychmiastowa reakcja facetów miło mnie zaskoczyła.

Ostatnio byliśmy w Ikea. Po przejściu całego sklepu, wybraniu sprawunków i dotarciu do kas strasznie zachciało mi się siku, więc z automatu zainteresowałam się tym czy w sklepie jest kasa pierwszeństwa. Oczywiście była. Podeszliśmy tam, lecz w kolejce stało bardzo dużo ludzi. Trochę mi mina zrzedła i powiedziałam Myszkinowi żeby w tej sytuacji może on stanął w kolejce, a ja pójdę do toalety i że w sumie skorzystanie z pierwszeństwa może zostać nienajlepiej odebrane, skoro dałam radę przejść cały sklep, a teraz domagam się przywileju. Zaraz jednak wyhaczyła nas pani z obsługi i poinformowała współkolejkowiczów, że uwaga! jest tu pani z pierwszeństwem i proszę ją przepuścić. Przez kolejkę przebiegł szmer niezadowolenia. Jedna z kobiet zgłosiła się zaraz, że ona też jest w ciąży, więc zaproponowałam, że stanę za nią. Nie miała widocznego brzucha więc jak zobaczyła mój zreflektowała się i powiedziała "no chyba, że jest pani ciężko". Było, ale pal sześć. Zostawiłam męża za ciężarną bez brzucha i usiadłam na ławce za kasami. Mówił, że słyszał w kolejce kilka komentarzy typu "siłę na zakupy to ma, ale postać w kolejce już niekoniecznie". No i niby racja, ale właściwie dlaczego mam rezygnować z koniecznych zakupów?? Mężowi nie mogę powierzyć wszystkich sprawunków, a w związku z tym, że jest kasa z pierwszeństwem, to mając "uprawnienie" do skorzystania z niej nie powinnam się stresować co ludzie nie mający pierwszeństwa sobie pomyślą, skoro mogą stanąć przy innych kasach, prawda? Czy to, że jestem w ciąży i mam wielki brzuch powinno automatycznie oznaczać, że zamiast korzystać z przewidzianych m.in. dla mnie udogodnień, w obawie przed niezadowoleniem innych mam siedzieć do porodu w domu i już nigdzie się nie szlajać? Wydaje mi się, że jednak nie.

Konkluzja jest taka, że w społeczeństwie niestety nie obserwuję jakiejś wielkiej empatii wobec ciężarnych. Trochę łza się w oku kręci jak przypomnę sobie tabliczki wiszące jeszcze w latach osiemdziesiątych w niemal każdym sklepie czy urzędzie: "kobiety ciężarne i z dzieckiem na ręku obsługiwane są poza kolejnością." Nie domagam się przywilejów na siłę, ale każda kobieta, która była w ciąży wie, że pod koniec naprawdę bywa ciężko. Zdaję sobie sprawę, że innym też może nie być łatwo chociaż w ciąży nie są. Mogą być chorzy, słabi, źle się czuć, ale tego na pierwszy rzut oka przecież nie widać, a mój wielki brzuch i owszem. Chętnie przepuszczę staruszków, jak ktoś powie, że czuje się słabo to też to zrozumiem. Byłoby fajnie gdybym również mogła liczyć na podstawową przecież, ludzką życzliwość, a nie złośliwe komentarze w kolejce z pierwszeństwem.

sobota, 14 kwietnia 2012

Ciąża w liczbach

Tydzień ciąży 28 i 3 dzień. Obwód brzucha - (trzymajcie się mocno!!!) - 98 cm!!!!!!!, obwód bioder - 98 cm, obwód biustu - 96 cm. Czyli jestem kiełbasą. Waga - pewnie pod 70 kg (ale ważone w gabinecie czyli w ciągu dnia, po licznych posiłkach i w ubraniu oraz butach). Ambitny plan nieprzekroczenia 12 kg w tej ciąży spalił więc na panewce. Wydawało mi się, że poszło głównie w brzuch, ale przed chwilką zmierzyłam obwód uda i wiem już, że w uda też poszło i to nienajmniej. Po co ja mierzyłam te cholerne uda, mogłam przecież żyć w błogiej nieświadomości... No bo gdzie Ludzik gdzie uda?! Halo! Cóż on ma wspólnego z udami, raczej nic przecież.

Nie, no tragedii jeszcze nie ma, Myszkin powiedział nawet ostatnio, że patrząc z tyłu mam talię (chyba jednak przesadził z tą talią). Podobno od przodu i od tyłu właściwie nie widać, że jestem w ciąży. Tak mi mówią niektórzy, ale myślę, że chcą po prostu być mili.... Tak czy inaczej nie ulega kwestii, że troszkę pupsko i te nieszczęsne uda musiały się poszerzyć.  No dobra, nie ma co się oszukiwać, nie znowu takie troszkę. A jeszcze sporo przede mną - dalszy wzrost wagi, który niechybnie nastąpi, letnie upały, krótko mówiąc - opuchlizna gwarantowana. Pamiętam, że w pierwszej ciąży chciało mi się płakać jak patrzyłam na swoje zniekształcone ciało, a zwłaszcza potężne uda zorane cellulitem. Teraz mam to w nosie, nawet specjalnie się nie smaruję tymi wszystkimi specyfikami dla ciężarnych. Średnio raz na dwa dni traktuję kremem przeciw rozstępom brzuch i piersi mając nadzieję, że również tym razem uniknę rozstępów w tych newralgicznych miejscach.

Jeśli chodzi o ubrania to moje ciążowe "stylizacje" (wrrrrrrrrrrrrr) różnią się znacząco od tych z poprzedniej ciąży. Wykorzystuję zaledwie 2 pary dżinsów kupionych w pierwszej ciąży, kilka razy miałam na sobie kupione uprzednio spódnice. Dwa razy założyłam ciążowe bluzki koszulowe, ale bawełnianych bluzek pomyślanych specjalnie na ciążę nie założyłam ani razu. Trzęsło mnie jak na nie patrzyłam, dlatego ukryłam je głęboko na dnie szafy. Do ciążowych dżinsów i nowozakupionych materiałowych, wiosenno- letnich spodni najczęściej zakładam koszulki (takie dość rozciągliwe, dopasowane t-shirty z bawełny z domieszką jakiegoś elastycznego materiału) z długim rękawem, których mam od groma w najróżniejszych kolorach, bo fajnie pasują do uwielbianych przeze mnie rozpinanych sweterków (których też mam od groma) i marynarek. Do tego obowiązkowo szal. Uwielbiam szale, mam ich pewnie z 20. Noszę się więc jak poza ciążą, tylko spodnie muszę zakładać specjalne. Chociaż noszę też nadal dwie pary wyjątkowo szerokich spodni sprzed ciąży, w których nie zapinam guzika, a dopinam się paskiem. Poza wspomnianymi wiosenno-letnimi spodniami ciążowymi nie kupiłam do tej pory żadnych innych ubrań typowo ciążowych, bo ceny ich pochodzą z kosmosu. Zwykła koszulka z długim rękawem, taka jak opisałam powyżej, w ciążowym sklepie kosztuje ok. 70 złotych, a np. w Orsayu za tego typu koszulkę z mojej ulubionej serii płaciłam ostatnio 25 złotych (była przeceniona z 39).
Pokochałam za to lakiery do paznokci. Kupiłam ostatnio aż 3. Do tej pory nienawidziłam malować, a jeszcze bardziej zmywać tych pomalowanych paznokci i nigdy się za to nie zabierałam, ale przypadkowo okazało się, że z niewiadomych przyczyn nabrałam w tej kwestii niebywałej wprawy. Aktualnie nie wyobrażam sobie bym mogła prezentować się światu z paznokciami saute :) Co tydzień poddaję je obróbce lakierniczej i nieustannie cieszą moje oczy.

No dobrze, idę spać, gdyż liczba godzin poświęcanych na sen jest zdecydowanie niewystarczająca.
Z rozmowy z szefem niestety nic nie wyszło, gdyż w piątek miał spotkanie. Na dodatek musiałam odebrać Mysię z przedszkola i oczekiwać z nią w biurze aż mąż przyjedzie i ją zabierze (ja nie miałam fotelika w samochodzie).

- chodźmy do twojego szefa, co?
- nie możemy
- dlaczego?
- bo ma spotkanie
- aha

- a co robi twój szef teraz?
- ma spotkanie, rozmawia
- przez telefon?
- nie
- aha... przez buzię?

:)

piątek, 13 kwietnia 2012

Od przyszłego tygodnia będę pracować 6 godzin dziennie. Oczywiście z proporcjonalnie mniejszym wynagrodzeniem, ale póki jeszcze nie czuję różnicy w portfelu, na razie mi to nie przeszkadza. Przeciwnie - bardzo się cieszę, że będę mieć więcej luzu. Muszę rano zawozić Mysię do przedszkola, a po południu ją odbierać. Zajechałabym się żeby zdążyć wyjść z domu z uszykowaną Mysią o 7.45., później 8 godzin w pracy i jeszcze biegiem do przedszkola po Młodą, która o godzinie 16.20 jest ostatnim dzieckiem na świetlicy... Swoją drogą ja nie wiem jak pracują rodzice dzieci z naszego przedszkola, że o 15 godzinie 80% dzieci jest już w domu. Teraz ja też będę odbierać Myszkę w okolicach 15 :))

Naprawdę nie wiem co sobie myśli mój szef, ale zaczynam podejrzewać, że z kolei on poważnie podejrzewa mnie o zakusy na profity, które w jego ocenie mi nie przysługują. Odnoszę wręcz wrażenie, że nie chciał zgodzić się na to bym pracowała krócej, bo myślał, że chciałabym pracować mniej, ale dostawać wynagrodzenie w pełnej wysokości. Oczywiście nie miałam wobec niego takich oczekiwań. Wczoraj poprosiłam go by raz jeszcze przemyślał tę kwestię i wziął pod uwagę, że zaoszczędzi w ten sposób 1/4 mojego dotychczasowego wynagrodzenia. Ta informacja niemal z miejsca go przekonała. Później zaczął wypytywać o jakieś rozliczenia między nami jak ja już urodzę. Powiedziałam mu, że jak urodzę, przez co najmniej pół roku nie będzie przecież żadnych rozliczeń, więc nie rozumiem jego obaw. On z kolei zaczął coś przebąkiwać, że w związku z tym może powinniśmy "formalnie rozwiązać umowę". Tak dla porządku, rzecz jasna. Taaa... formalnie rozwiążemy umowę, ja będę chciała wrócić po urlopie macierzyńskim, a on mi pokaże faka. Nie, nie, nie. Mowy nie ma. Co prawda jestem zdecydowana by nie wracać tu po macierzyńskim, ale jednak wolałabym mieć jakikolwiek punkt zaczepienia na wypadek, gdybym nie znalazła nowej pracy. Dzisiaj zamierzam wręczyć mu do podpisania aneks do umowy porządkujący skomplikowane kwestie związane z moją ciążą oraz urlopem macierzyńskim i poważnie z nim porozmawiać. Tak szczerze. Bo może obydwoje tkwimy w jakimś strasznym nieporozumieniu, może on źle interpretuje moje zachowania przypisując mi oczekiwania, których w istocie nie mam, a ja z kolei niesprawiedliwie przypisuję mu niskie instynkty i knowania by korzystając z okazji pozbyć się zaufanego i lojalnego współpracownika... Naprawdę chciałabym, żeby tak właśnie się okazało....

Tymczasem z coraz większą tęsknotą myślę o innym zajęciu, o zajęciu, które dałoby mi więcej swobody, czasu dla dzieci i nie wiązałoby się z podległością służbową. Chciałabym mieć jakiś własny biznes, ale nie mam pojęcia czym mogłabym się zajmować. Oczywiście naturalnym skojarzeniem były klimaty dzieciowe. Lubię też gotowanie, czyli knajpa przyjazna rodzicom z dziećmi. Ale.... chyba nie mam odwagi, panicznie boję się porażki i tego, że wpędzę rodzinę w długi. A wczoraj kupiłam sobie nowy numer "Elle". Po przyjściu do domu zauważyłam temat na okładce "Dziewczyny zarabiają na blogach". Czyżby to znak?? Nie wiem, natomiast dało mi to do myślenia, że może warto byłoby jakoś przemodelować tego bloga? Wprowadzić np. zdjęcia (miałam wstawić fotki mieszkania po remoncie i chyba wreszcie to zrobię!!!), moje ulubione przepisy, ogólnie pójść bardziej w kierunku bloga lifestylowego, ale bez rezygnacji z publikowania tego co do tej pory, czyli smętów i zakrętów z życia wziętych :) Jak myślicie?? Będę wdzięczna z wszelkie opinie, bo najbardziej zależy mi na tym by ciągle być autentyczną.

środa, 11 kwietnia 2012

Mysia coraz intensywniej przeżywa nadchodzące wydarzenie - pojawienie się braciszka. Ciągle o nim mówi, opowiada, że będzie go karmić mleczkiem (sic!), że odda mu swój kubeczek ("ale tylko jeden, nie dwa!"), dopytuje czy mamy w "piewnicy" jakiś wózeczek żeby chodzić z braciszkiem na spacery i że niestety będzie musiała nosić go "na apka" bo on przecież będzie całkiem malutki. Jest taka kochana!! Wydaje mi się, że jakoś podświadomie odczuwa też poważny niepokój - coraz częściej budzi się w nocy i chce spać z nami. Malusia....

Nawiązując zaś do poprzedniego posta, to nie jest tak, że mam coś przeciwko chłopcom, jak mogłoby się wydawać. Po prostu sama mam dwóch braci i kontaktu z nimi niemal żadnego. Co prawda różnica wieku między nami jest znaczna (7 i prawie 11 lat), ale to chyba nie tylko to... Myślę, że to konsekwencja dość chłodnych relacji panujących u nas w rodzinie. Nie odczuwam praktycznie żadnej więzi z nikim poza Mamą (a i ta relacja do najłatwiejszych nie należy). Z jednym bratem - tym, który jest 7 lat starszy ode mnie - nie pamiętam kiedy ostatni raz się widziałam, chociaż mieszkamy niedaleko od siebie. Na pewno było to jeszcze zanim zaszłam w ciążę, czyli dobrze ponad pół roku temu. Nie mamy ze sobą kontaktu. Drugi brat - 11 lat starszy - mieszka 300 km ode mnie, ale przyjeżdża tu co dwa tygodnie by spotykać się z córką z pierwszego małżeństwa. Z nim kontakt mam częstszy i (powiedzmy) bliższy. Mniej więcej wiem co dzieje się u niego, a on wie co u mnie. Nie jest to jednak tak intensywna i głęboka relacja, jaką mają moje szwagierki z Myszkinem, nie mówiąc już o tej, jaką mają między sobą. Są najlepszymi przyjaciółkami na Ziemi. Patrząc na nie głęboko ubolewam, że nie dane mi było mieć siostrę. Chciałam żeby Mysia miała. Bardzo chciałam. Stąd chyba to moje rozczarowanie na wieść, że to jednak braciszek.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Depresja ciążowa?

Każdy słyszał o depresji poporodowej, ale podejrzewam, że istnieje również depresja ciążowa, która chyba (w stopniu lekkim) stała się moim udziałem. Nie mogę przecież wszystkiego tłumaczyć hormonami :) Prawda jednak jest taka, że (jak już wielokrotnie wspominałam) źle znoszę tę ciążę. Przede wszystkim towarzyszy mi permanentny wkurw. Z równowagi wyprowadzają mnie nawet zupełne błahostki. W ciągu sekundy wpadam w potworny gniew. Ciągle czuję się zmęczona i zniechęcona, święta były dla mnie koszmarem. Wyżywam się na Myszkinie bardzo często, zarzucam mu niestworzone historie, przypisuję najniższe motywacje, pielęgnuję w sobie poczucie krzywdy. Cholera, już sama ze sobą nie mogę wytrzymać... Oczywiście, że miałam powody do stresu - najpierw wątpliwości podsycane bezpodstawnie przez moją byłą lekarkę, szpital, później informacja o zagrożeniu z powodu łożyska, niepewność co z pracą itd. Ale teraz nie mam powodów do nerwów, a mimo to jakoś nie czuję się dużo lepiej.

Najgorsze jednak jest to, że nie cieszę się na przyjście na świat Ludzika. Zdaję sobie sprawę z tego, że to głupie, okropne, niedojrzałe i beznadziejne, ale odkąd wiem, że czekamy na chłopca staram się nie myśleć o tym, że już niedługo będzie z nami. Przeraża mnie wizja naszej nowej, czteroosobowej rodziny, w której pojawi się synek. Nie chce mi się przygotowywać wyprawki, kompletować sprzętów, ustawiać łóżeczka, przewijaka i innych gadżetów. Martwię się o Mysię, jak ona to wszystko zniesie, jak sobie poradzimy. Nie wyobrażam sobie siebie ponownie spacerującej z wózeczkiem, karmiącej piersią itd.
Oglądałam ostatnio w necie jakieś sesje rodzinne "z brzuszkiem" - zakochane pary patrzące sobie w oczy, obejmujące ciążowe brzuchy, małe dzidziusie itd. Dlaczego ja w ogóle nie czuję tego klimatu, hę???

piątek, 6 kwietnia 2012

"Panie premierze, JAK ŻYĆ???" - Jak to jak - "Make life easier"!

Wszędzie promują Kasię Tusk, a w szczególności jej bloga, że aż w końcu ciekawość zwyciężyła i postanowiłam zobaczyć o co tyle szumu. Od strony wizualnej blog jest oczywiście (jak zresztą jego autorka) przeuroczy i pełen dziewczęcej słodyczy, więc ostrzegam, że co bardziej wrażliwym może zrobić się niedobrze od nadmiaru lukru. Kasia z pewnością poświęca mnóstwo czasu na jego tworzenie, przy czym nie mam tu na myśli tworzenia treści pisanej (która jest nader uboga), lecz tworzenie tzw. "stylizacji" (mam ochotę zabijać jak słyszę lub widzę to słowo) i ich fotografowanie w najróżniejszych sceneriach i pozach - Kasia na chodniku, Kasia na molo, Kasia u fryzjera, Kasia w kawiarni wraz ze szklanką latte lub koktajlu, paznokcie Kasi w zbliżeniu, buty Kasi w zbliżeniu, okulary Kasi w zbliżeniu itd. Estetyka tak cukierkowa, że wygląda to wszystko jak z bajki. A to przecież dzieje się w naszym pięknym kraju! No chyba, że Kasia jest na gościnnych występach w Alpach lub Paryżu czy Mediolanie, ale co do zasady Kasia pracuje w kraju nad Wisłą, chociaż patrząc na te śliczności trudno w to uwierzyć. Jest urobiona po same pachy przedstawianiem swoim rodaczkom modnych stylizacji, które można opracować za "grosze". Przecież sukienka jest z Zary, rajtki z H&M, okulary z Reserved, a torebka i płaszcz z asos.com. Żadne tam chanele czy inne gucci. Zatem, Kochane, spieszcie "paczeć" jaką listę zakupów opracować na nowy sezon! Kasia uczyni Wasze życie duuużo łatwiejszym wskazując, że wkrótce modne będą cygaretki 7/8 w pudrowych kolorach, absolutny must have (wrrrr...........) to jedwabna bluzka w beżu (fuck! jakim beżu, "jasnym kremie" przecież), no i halo!!! Nie zapominajmy o torebce z wiklinowej plecionki!!! Make life easier drogie Panie!!! Howgh!

Wiem, że mój komentarz może sprawiać wrażenie, że jestem zawistna, ale nie w tym rzecz. Myślę, że bez większego finansowego uszczerbku mogłabym śledzić trendy serwowane przez Kasię i robić zakupy zgodnie z jej cennymi wskazówkami, podniecać się pudrowymi cygaretkami i dokonywać szafowych remanentów sprawdzając ile mam koszulek na lato w modnych odcieniach mięty i niebieskiego. Mogłabym, gdybym nie spędzała 8 godzin w pracy, nie musiała zajmować się domem i dzieckiem. No i gdybym zamiast mózgu miała torbę na zakupy. Blog Kasi Tusk wywołuje u mnie sporą irytację. Mam wrażenie, że dziewczyna, córka premiera, stara się być taka jak setki tysięcy młodych Polek - wiecie, nie przelewa się, więc na zakupy polujemy na wyprzedażach i w sieciówkach. Tylko że setki tysięcy młodych Polek nie dostaje niewąskiej pewnie kasy za obfotografowywanie się w modnych "stylizacjach", z modnymi gadżetami. Nie stać ich na narty w Tyrolu i wyjazd (nawet tanimi liniami) do Mediolanu czy innej Barcelony. Kasia nie jest więc jedną z nich i nigdy nie będzie. Po co więc te pozory? Poza tym  podzielam zdanie komentatorek z "Przekroju", które zarzuciły Kasi Tusk nachalne wpisywanie się w męczący trend życia dla samej konsumpcji. Notka "make reading easier" zdaje się to w całej rozciągłości potwierdzać. Jak rozwiązać odwieczny problem czytania? Oczywiście kupując modny gadżet w postaci czytnika e-booków. Przecież to jasne jak słońce. A jak w ogóle polubić czytanie i jakie korzyści z niego płyną wyjaśni Wam, rzecz jasna, niezastąpiona Kasia Tusk. Szczerze mówiąc nie byłam w stanie przebrnąć przez tę notkę, gdyż stopień mojej irytacji podczas czytania złotych myśli premierówny osiągnął szczyty.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Hej ho! Hej ho! Do pracy by się szło!

Piszę do Was z pracy :))) Byłam wczoraj na wizycie u mojego nowego doktora i... wszystko jest w porządku!!! Zagrożenie minęło, łożysko się podniosło, szyjka długa, więc hulaj dusza! Nie mam żadnych szczególnych zaleceń, mogę pracować :))) Mój szef zadzwonił do mnie wieczorem by zapytać jak było na wizycie, przekazałam mu dobrą nowinę, a on stwierdził "aha, no to dobrze". Następnie dodałam, że w takim razie będę normalnie przychodzić do pracy na co odparł "tak, tak, to do jutra". I tyle! Jakby nigdy nic! Nie ma tematu!

Howgh!