środa, 30 marca 2016

Koniec miesiąca

Koniec miesiąca, a ja mam jeszcze mnóstwo pieniędzy! Wszystko dzięki budżetowi i żelaznej woli, która trzyma mi kaganiec na pysku. Schody zaczną się w kwietniu bo muszę zrobić przegląd samochodu i zapłacić ubezpieczenie za cały rok. Jeśli nie będę mieć dodatkowego zlecenia, może być problem. A nie chcę naruszać dopiero co wypracowanych oszczędności.

Póki co, dzięki przychodom z dodatkowych zleceń, udało się nam dobić do końca miesiąca z poczuciem spokoju i odłożyć parę ładnych groszy na czarną godzinę. To wielka satysfakcja i wielkie szczęście. Nawet nie mam już poczucia krzywdy, że wszystkiego muszę sobie odmawiać, tylko raczej  jestem dumna, że się za to wszystko wzięłam i daję radę opierać się WSZYSTKIM pokusom.

Z mężem też lepiej, również ogląda "mój" kurs i stosuje się do zaleceń. Cieszy mnie to bardzo.

Cały czas zastanawiam się jak to wszystko jeszcze bardziej zoptymalizować. Jeżeli macie jakieś sposoby na oszczędności - dawajcie znać. Ja, póki co, poza oczywiście całkowitym zaprzestaniem czynienia większych zakupów w stylu ciuchy, buty czy kosmetyki, zrezygnowałam zupełnie z jedzenia i kawek "na mieście".  Do pracy zabieram ze sobą kanapki lub to co zostało z obiadu poprzedniego dnia. Niczego nie kupuję specjalnie na śniadanie do pracy. W ogóle przestaliśmy jeść poza domem, tzn. w restauracjach. Zrezygnowaliśmy też np. z kupowania gotowego ciasta na pizzę, robimy sami - jest dużo lepsze i wychodzi taniej (polecam przepis na wielkapysznosc.pl - rewelacja).

W kwietniu jedyną ekstrawagancją, poza przeglądem i ubezpieczeniem auta, będzie mysiowa impreza urodzinowa w małpim gaju. Nie miałam serca odmówić, ona tak bardzo się cieszyła, że zaprosi masę koleżanek i kolegów. No i mój wyjazd na szkolenie. 4 dni w Kazimierzu Dolnym!! JUż nie mogę się doczekać!

Oprócz poszukiwania oszczędności w bieżącym życiu, cały czas szukam nowej pracy. Ściągnęłam dzisiaj raport na temat zarobków z pracuj.pl i wychodzi na to, że moje są przeciętne. Nie ukrywam, że trochę mnie to zdołowało. Szukam tej pracy już prawie 3 miesiące i byłam na JEDNEJ rozmowie, z której i tak nic nie wyszło, co też mnie dołuje. Nie jest łatwo. Na razie jestem więc skazana na obecne zajęcie, które doskwiera mi coraz bardziej. Mam wrażenie, że już wszyscy, łącznie z sekretarką, traktują mnie jak ostatnie popychadło. Wiem, że to myślenie jest trochę przesadzone, ale ostatnie wydarzenia naprawdę dały mi sporo do myślenia. Czara się napełnia coraz bardziej, problem w tym, że wszystko wskazuje na to, iż jak w końcu padnie ta decydująca kropla, nie będę miała dokąd pójść :(

poniedziałek, 21 marca 2016

Walka i praca

Coraz dalej brnę w kurs Michała Szafrańskiego, dzisiaj czeka mnie dzień 12. I szczerze mówiąc jestem bardzo mocno zmotywowana. Może nawet trochę za bardzo ;) Wyjdzie na to, że z lekkoducha z luzackim stosunkiem do pieniędzy stanę się ostatnią sknerą. Ale faktem jest, że (przynajmniej na razie) dużo większą satysfakcję mam z tego, że zbudowałam fundusz awaryjny i odłożyłam na fundusz wydatków nieregularnych, niż z "zainwestowania" dodatkowego pieniądza - jak czyniłam onegdaj - w nową parę butów czy ciuch. Jedyne szaleństwo w tym miesiącu to nowa płyta Martyny Jakubowicz - bo z autografem :)

No i dzięki materiałom na blogu Michała napisałam wreszcie "prawdziwy" budżet domowy, taki w Excelu, co to wszystko sam mi przelicza. Sumiennie wpisuję każdziutki wydatek, zbieram paragony, normalnie szał! Teraz muszę jeszcze przekonać męża by dokonał rytualnego przecięcia swoich kart kredytowych. Mam nadzieję, że wiedziony choćby poczuciem winy, dokona tego. A poczucie winy ma z czego wziąć. Ostatnio mieliśmy karczemną awanturę o pieniądze. To one stają się problemem nr 1 w naszym związku. A konkretnie kredyt na to jego cholerne, wymarzone Subaru. Pewnie pisałam już o tym, że efekt wzięcia tego kredytu jest taki, iż to ja ponoszę większą część bieżących wydatków. Gdybym nie miała dodatkowych zleceń w ogóle byśmy popłynęli. Dlatego z jednej strony czuję nóż na gardle, że muszę zarabiać, choćby nie wiem co, a z drugiej, mam poczucie krzywdy, że haruję jak wół, a dla siebie praktycznie nic z tego nie mam. Staram się jednak o tym nie myśleć, nie zagłębiać się w analizowanie przyczyn tego stanu rzeczy. Jest jak jest i trzeba coś z tym zrobić. Dobrze, że zawczasu zadbałam o to by mieć co na siebie włożyć :))) Najpierw więc spłata kart i debetów, a następnie budowanie poduszki finansowej. Do końca roku chciałabym, byśmy spłacili te zasrane karty i debety, by z początkiem 2017 r. nadwyżki finansowe (oby takie były) móc odkładać już tylko na poduszkę finansową.

A oprócz tego walczymy z chorobami. Mysia wychodzi z paskudnego zapalenia krtani, więc Pupu - rzecz jasna - zachorował na zapalenie oskrzeli. Nie ma kto się nimi zająć, kombinujemy jak można. Trochę babcie, trochę my, a dziś np. nie było wyjścia i musiałam zabrać maluchy do pracy, później lekarz, więc wieczorem trzeba było nadrobić to, czego nie zdążyłam w pracy. Oczywiście jak na złość, w pracy, zamiast spokojnie oglądać bajeczki, postanowili sobie zorganizować liczne zabawy polegające głównie na szaleńczym bieganiu i czołganiu się po podłogach, ze wznoszeniem gromkich okrzyków of kors. Słodkie dzieciaczki, naprawdę...

Staram się brzmieć dobrze, ale dwie ostatnie noce były praktycznie nieprzespane bo Pupu tak kaszlał. Czuję się jak zombie. Zresztą ciągle jestem taka zmęczona, że zasypiam już we wszelkich możliwych warunkach. Niebezpiecznie jest mi się kąpać w wannie, bo notorycznie tam zasypiam. Ostatnio zasnęłam z głową na klawiaturze, a kilka dni wcześniej, na urodzinach szwagra. I tak szczerze mówiąc, zastanawiam się czy ze mną jest coś nie w porządku, że mam za duże oczekiwania i ciągle czuję się pokrzywdzona, bo muszę pracować również wieczorami i w weekendy, a przecież jednak większość pracuje i wychowuje dzieci, czy naprawdę jestem zajechana do cna...

środa, 2 marca 2016

Praca i finanse - czyli dwie kule u nogi :)

Ostro szukam pracy. Tzn. na tyle ostro, na ile to możliwe w warunkach bardzo kiepskiego rynku. Jest sporo roboty dla aplikantów i absolwentów, dla prawników z uprawnieniami i dużym doświadczeniem niekoniecznie, a jeśli już, to szukają osób o specyficznej specjalizacji i doświadczeniach zawodowych albo ze znajomością niemieckiego, którego ja nie znam ani w ząb.

Wysłałam kilka CV w różne miejsca, przy czym tak z ogłoszenia znalazłam tylko 2. Wczoraj byłam na rozmowie w firmie z branży finansowej. W sumie rozmowa sympatyczna, wrażenie pozytywne, ale raczej nic z tego nie będzie - oni szukają kogoś, kto już działał na rynkach kapitałowych (nie wspomniano o tym w ogłoszeniu), a moje doświadczenie w tych tematach jest nikłe. Oczywiście zapewniłam, że nie mam problemu z tym, żeby się uczyć nowych rzeczy, ale miałam wrażenie, że mój brak konkretnych, oczekiwanych przez nich kompetencji sprawił, że zupełnie stracili zainteresowanie mną. Spodziewałam się pytań w stylu największy sukces, największa porażka, wyzwanie itd., dlaczego chcę zmienić pracę, a żadne z nich nie padło. Tylko o oczekiwania finansowe, które prawdopodobnie wydały się im wygórowane. No nic, zobaczymy, na przełomie marca i kwietnia mają się odezwać.

Natomiast zaczęłam się wahać, mieć poważny dylemat. Bo teraz jest tak, że co miesiąc mam nienajgorszą pensję, przedszkole dla synka tuż przy pracy, bardzo korzystne warunki parkowania samochodu, nie muszę siedzieć 8h w biurze, w razie potrzeby nie ma problemu z pracą zdalną. Jest po prostu wygodnie. I zastanawiam się o co mi tak naprawdę właściwie chodzi. Czy to rzeczywiście jest tak, że zostałam potraktowana nieuczciwie, czy może problem jest we mnie, w mojej głowie? Może naprawdę mam złe nastawienie? Wygórowane oczekiwania? Faktycznie wykazuję za mało zaangażowania i chcę mieć święty spokój? Może w każdej pracy będzie mi źle, bo każda wymaga zaangażowania? Zatem kiedy i co się ze mną stało? Pracuję od 18 lat, bez przerwy, przez ten czas byłam dobrze oceniana przez pracodawców, w obydwu ciążach pracowałam do oporu, po 5-6 miesiącach macierzyńskiego wracałam do pracy, moi szefowie zawsze mogli na mnie liczyć.

Może jestem po prostu zmęczona? Wypalona? Może potrzebuję 2 miesięcy urlopu i wtedy znajdę w sobie nowe pokłady energii? I pomyślę sobie, że fantastycznie jest prowadzić kilkadziesiąt podobnych procesów, których prowadzenie aktualnie wydaje mi się robotą głupiego? Może wtedy z satysfakcją będę rozliczać klientów i analizować zestawienia??

Nieee... nigdy nie będzie mi sprawiać satysfakcji prowadzenie podobnych do siebie procesów i rozliczanie klientów oraz analizowanie zestawień. To nie moja bajka. Wolę się uczyć czegoś nowego. Robić coś... bardziej twórczego. Może w ogóle powinnam się przebranżowić? Tylko na co??

Równolegle ze wzmożeniem związanym z pracą przeżywam wzmożenie związane z finansami. Wyobraźcie sobie, że przez ostatnie półtora tygodnia miałam na koncie 0 złotych, chociaż moje przychody w lutym były relatywnie wysokie. Nie wiem co się dzieje z kasą, nie wiem gdzie ona się podziewa. Postanowiłam zrobić pierwszy w życiu budżet domowy na miesiąc marzec oraz zarejestrowałam się na kurs "Jak walczyć z długami" prowadzony przez Michała Szafrańskiego (http://jakoszczedzacpieniadze.pl/). Muszę to wreszcie ogarnąć bo jestem coraz bardziej załamana. Jak można nie mieć żadnych oszczędności, mało tego - nie mieć w ogóle pieniędzy pod koniec miesiąca??? Szukałam winy w mężu, który ma lekką rękę do pieniędzy i popełnił parę kosztownych głupot. Ale wina tkwi też we mnie. Mam skłonność do tego, by niskie poczucie własnej wartości rekompensować sobie zakupami. Poza tym do tej pory przyświecała mi zasada, że przecież za tę ciężką pracę coś mi się, do cholery, od życia należy. Nagroda jakaś. Nie mówię tu o szaleńczych wydatkach, rozbijaniu się po SPA i salonach piękności, wydawaniu nie wiadomo ile na ciuchy, ale wiecie jak to jest - grosz do grosza... Nasze dzieci chodzą do płatnych placówek edukacyjnych, ale to traktuję jako inwestycję, a nie fanaberię. No ale skoro zdecydowaliśmy się ponosić koszty tej inwestycji musimy, jak się okazuje, jednak się poświęcić i zrezygnować z pewnych przyjemności.

Smutno mi trochę z tego powodu, bo mam wrażenie, że żyję tylko po to by pracować i spłacać należności. Mam jednak płomyk nadziei, że jak kiedyś spłacę debet i wreszcie coś odłożę, to wtedy będę mogła trochę popuścić paska. Teraz trzeba go mocno, bardzo mocno zacisnąć, bo po sporządzeniu budżetu na marzec okazało się, że saldo wynosi -1.116 złotych. Wydajemy więcej niż zarabiamy. Szacuję, że co najmniej przez rok muszę zapomnieć o jakichkolwiek zakupach na swoją rzecz (poza absolutnie niezbędnymi, przy czym nie mam tu na myśli nowych butów i ubrań ;), wyjazdach wakacyjnych, zwłaszcza zagranicznych. Teraz nas na to nie stać. Najgorsze jest to, że pewnie postawa "sknery" wymusi ograniczenie kontaktów towarzyskich, bo one zawsze wiążą się z wydatkami.   Ciekawe czy za rok będziemy jeszcze mieli przyjaciół...