środa, 23 września 2015

Jesień, jesień

Codziennie dzień staje się krótszy o 4 minuty... Taka refleksja na początek jesieni :)

Dzisiaj rocznica śmierci mojego Taty - 12 lat. Nigdy nie przestanę z nim tęsknić. Po przedszkolu podjadę z Pupu na cmentarz w ramach małego spaceru. Rzadko tam bywam, dwa, trzy razy do roku w sumie, chociaż nie mam daleko. Mam z tego powodu poczucie winy, ale nie lubię cmentarza i tego całego rytuału, który wiąże się z wizytą tam.

Ze szkołą (i rodzicami :) jakoś się uporządkowaliśmy. Mysia dzień w dzień zachwycona. Zapisała się na dodatkowe zajęcia plastyczne i na Małych Odkrywców. Ja zapisałam ją na tańce. W ramach w-fu chodzi na basen raz w tygodniu. W porównaniu do tego co było w przedszkolu to jest jakiś szał. A najlepsze jest to, że wszystkie te zajęcia odbywają się w czasie gdy Mysia i tak byłaby na świetlicy, więc nie musimy jej nigdzie wozić popołudniami. Pupu źle znosi brak Mysi w przedszkolu. Gdy odprowadzam go do sali pada na podłogę z płaczem. Dzisiaj, w drodze do p-kola, wyraził nadzieję, że nie będzie płakał, ale później przytomnie dodał, że "zobacymy". Udało się bez płaczu chociaż było bardzo blisko.

W pracy na razie dość spokojnie, ale okazało się, że nie pojadę na "staż" do angielskiej kancelarii, z czego wczoraj wynikła trochę nieprzyjemna sytuacja. No, trudno. Może nawet lepiej. Mniej zamieszania w domu. A lekcje angielskiego, które mam raz w tygodniu z przemiłym Anglikiem i tak na pewno bardzo mi się przydadzą.

Przed chwilą przejrzałam sobie "zeszyt finansowy", w którym planowałam wydatki od początku roku. Jak otworzyłam arkusz z zaplanowanymi wydatkami na spłatę długów, oszczędności, konto wakacyjne to pusty śmiech mnie ogarnął. Nic nie udało mi się zrealizować. W planowaniu jestem świetna, we wcielaniu planów (przynajmniej tych finansowych) w życie - beznadziejna. Od października robię nowe otwarcie, kolejna szansa, może się wreszcie ogarnę.

Przepraszam za ten chaos, ale jakaś rozbita jestem. Może przez jesień, a może przez rocznicę Taty.


piątek, 4 września 2015

Szkoła

Jak wspominałam, Mysia zaczęła naukę w szkole, chodzi do szkoły społecznej, w sumie bardzo chwalonej. Byłam mocno podekscytowana tym, że będzie chodzić do takiej świetnej, kameralnej szkoły, gdzie jest sporo fajnych zajęć dla dzieciaków i gdzie te dzieci są naprawdę zaopiekowane. Na razie jednak nie układa się to wszystko najlepiej. Tzn. inaczej - z punktu widzenia Mysi jest super, idzie do szkoły w podskokach, z entuzjazmem i ochotą, natomiast to ja mam problem.

Po pierwsze - uroczystość rozpoczęcia roku zaczęła się w... kościele. Najpierw była msza, a później dopiero uroczystości w szkole. My jesteśmy bezwyznaniowi i nie rozumiem dlaczego oficjalna, szkolna uroczystość zaczyna się w kościele i dlaczego dzieci poznają wychowawcę w kościele, a nie w klasie. Skąd taka kolejność? Z jakiego powodu msza najpierw, a nie później, już po uroczystościach w szkole? Byłam zniesmaczona.

A później okazało się, że czesne to jedno, ale musimy zrzucić się na miliony wydatków, których (o czym, rzecz jasna nikt nie powiedział nam wcześniej) czesne nie pokrywa. Wiedzieliśmy jedynie o kilku rzeczach, które trzeba będzie dokupić do klasy, zatem gdy skarbniczka klasowa wskazała, że oczekuje wpłat po 300 złotych na konto tytułem zbudowania funduszu klasowego, zdębiałam. Napisałam maila do wszystkich rodziców by rozważyli czy tak wysoka składka we wrześniu jest uzasadniona, bo 300 złotych to jednak sporo, a czekają nas jeszcze inne wydatki (dodatkowe ćwiczenia i podręczniki). Byłam przekonana, że moje stanowisko podzieli większość rodziców, ale nikt się nie odezwał, oprócz jednego pana, który napisał, że 300 złotych na rodzinę to nie jest dużo, czym doprowadził mnie do furii, bo jakim prawem obca osoba decyduje o tym, czy dla innych rodzin 300 złotych to dużo czy mało?!

Postanowiłam trwać w swoim proteście i zrobiłam przelew na 150 złotych. Napisałam pani skarbnik, że drugą część wymaganej kwoty zapłacę w październiku, chyba że to co zapłaciłam teraz nie pokryje naszej części wydatków, to dopłacę potrzebną kwotę. Dla zasady.

Cały czas miałam nadzieję, że więcej rodziców myśli tak jak ja i ujawni to w korespondencji, ale nie było żadnej reakcji. Poczułam się kretyńsko i idiotycznie. Pomyślałam, że pewnie zostanę odebrana  jako skąpa baba, która przeciw wszystkiemu protestuje i wszystkiego się czepia. Zrobiło mi się okropnie przykro i źle. A wieczorem zaczęły przychodzić maile z informacjami o kolejnych koniecznych wydatkach do klasy, m.in. takich jak dozownik na ręczniki papierowe oraz rzeczone ręczniki, mydło, gąbka do tablicy, konewka itd. Nie mogłam uwierzyć, że takie rzeczy są finansowane przez rodziców osobno i to jeszcze rodzice muszą sami je kupić. Dodatkowo okazało się, że musimy również sfinansować część materiałów do świetlicy oraz na lekcje odysei umysłu. W tej sytuacji zaczęło do mnie docierać, że kwota 300 złotych wcale nie była aż tak wygórowana, co wprawiło mnie w jeszcze głębszą konsternację. Jednocześnie zaczęła we mnie wzbierać złość, że nikt nas nie uprzedził, że tak to wygląda i zaczęłam poważnie się zastanawiać czy w ogóle stać nas na tę szkołę.

Teraz już trochę się uspokoiłam. Oczywiście dopłaciłam brakujące 150 złotych na fundusz klasowy i mam nadzieję, że kwas jakoś się rozejdzie. Liczę też na to, że to wszystko wynika z faktu, że to wrzesień, zawsze jest dużo do kupowania, ale jak już raz zostanie kupione to posłuży długo. Niemniej jednak na rozpoczęciu roku szkolnego ktoś rzucił propozycję by co miesiąc wpłacać 50 złotych na fundusz. Jestem naprawdę zaskoczona, bo w społecznym p-kolu naszych dzieci prócz comiesięcznego czesnego płaciliśmy dodatkowo jedynie 20 złotych na semestr, wszystkie inne wydatki pokrywało i organizowało przedszkole. Nie miałam pojęcia, że w szkole wygląda to zupełnie inaczej :(

Mam nadzieję, że pod względem merytorycznym i "opiekuńczym" szkoła rzeczywiście się sprawdzi i jest warta tych wszystkich akcji.

Po wakacjach

Nasza córeczka rozpoczęła naukę w szkole, w związku z tym, nie było mowy o urlopie we wrześniu. Wakacje zaplanowaliśmy więc na sierpień (w lipcu był dyżur w p-kolu, na który Mysia jeszcze się załapała ;).
Pierwszy tydzień sierpnia dziateczki spędziły u babci. Niestety okazało się, że babcia już sobie tak dobrze z nimi nie radzi, była bardzo zestresowana, ciężko jej było zapanować nad dwójką dzieci, czego nam osobiście nie powiedziała, ale informacja do nas dotarła.  Kolejny tydzień spędziliśmy na działce. Przyjechali jeszcze znajomi, też z dzieciakami, pogoda była piękna i naprawdę fajnie spędziliśmy czas. W trzecim tygodniu sierpnia dzieci pojechały nad morze z obydwoma babciami, a my zostaliśmy na działce, skąd dojeżdżaliśmy codziennie do pracy. Udało się nam wykonać trochę robót działkowych (jednak  nie w takim wymiarze, jakiego oczekiwałam), a także zorganizować budowę wielkiej szafy i regału w dziecinnym pokoju.
W ostatnim tygodniu pojechaliśmy nad Bałtyk, dołączając do naszych pocieszek i "zwalniając" babcie. Byliśmy w niedużej miejscowości wczasowo-sanatoryjnej, co do której moje wrażenia estetyczne są jak najgorsze. Chiński badziew wylewający się zewsząd, dziurawe i  krzywe chodniki, chaotyczna zabudowa, powszechna brzydota. Tylko samo wybrzeże piękne, chociaż oczywiście plaże zaśmiecone petami. Nie rozumiem dlaczego ludzie tak wokół siebie śmiecą, czy im nie przeszkadza przebywać w takim śmietniku??
Pogoda na szczęście nam sprzyjała, nie było upałów, ale też nie padało, temperatura była przyjemnie umiarkowana. Tylko woda w morzu ekstremalnie zimna, ale dzieciakom to nie przeszkadzało, bo ciągle ryły w piachu bądź pluskały się w bajorku, które powstało w niecce na plaży. Co by nie mówić - dla dzieci nadbałtyckie wybrzeże jest naprawdę atrakcyjne. Cały czas miały co robić, a ja nadrobiłam zaległości w książkach. Dużo leniuchowaliśmy, prawie żadnych obowiązków, naprawdę się zrelaksowałam.
Zrelaksowałam się tak bardzo, że teraz za nic nie mogę powrócić do zawodowej rzeczywistości. Jestem KOMPLETNIE rozbita, nie mogę się na niczym skupić, praca sprawia mi duży kłopot :) Nie umiem wziąć się w garść i ruszyć z kopyta. Po prostu to mnie przerasta.