wtorek, 25 września 2012

Polacy nie gęsi...?

Dziś, szpilki to absolutny must have każdej dbającej o siebie kobiety. Kiedy nakładamy szpilki nasze kostki prostują się, stopa wygina się w łuk, miednica przechyla, a pośladki i biust podnoszą się. Dzięki tym trikom nasza sylwetka wygląda zgrabniej, a my dostajemy w prezencie kilka dodatkowych centymetrów. Kolejnym atutem szpilek jest to, że pasują niemal do wszystkiego! Szpilki odnajdą się zarówno w eleganckiej stylizacji, jak i w połączeniu ze skinny jeans oraz oversize' owym sweterkiem.

Oto cytat z gazety.pl, z tekstu, a właściwie slajdów dotyczących szpilek, jakżeby inaczej. Jak to przeczytałam to zastanowiło mnie dlaczego portal gazeta.pl, wywodzący się wszak z medialnego imperium Agory zatrudnia dziennikarki tudzież tak zwane dziennikarki piszące taką nowomową? Czy naprawdę nie ma już wśród aspirujących do dziennikarskiego świata ludzi umiejących posługiwać się językiem polskim? Czym, do kurwy nędzy, jest pieprzony must have? Oczywiście wiem co to znaczy, ale czy naprawdę nie można po polsku? Myśli przewodniej przyświecającej autorce tego wspaniałego sformułowania nawet chyba nie mam siły komentować, w każdym razie sądzę, że szpilki mają tyle wspólnego z dbaniem o siebie co Syberia z Riwierą. Natomiast jak dojechałam do skinny jeans i oversize'owego sweterka to ręce, cycki i gacie mi zupełnie opadły. Mojego ulubionego słowa, które, gdy je słyszę lub czytam, sprawia, że nóż mi się w kieszeni otwiera (stylizacja - jakby ktoś nie wiedział) nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć w tym odkrywczym tekście o szpilkach.

Oczywiście ja również używam zwrotów pochodzących z angielskiego, ale na Boga, stosuję je wyłącznie na swój prywatny użytek, a nie pisząc teksty do publicznego portalu. No i nie w takim nagromadzeniu, że w 4 krótkich zdaniach 3 zwroty są po angielsku.

Poziom tego żałosnego dziennikarstwa (co ciekawe na ogół związanego z modą) jest niższy niż Rów Mariański. Skąd Agora bierze tych ludzi pytam?? No skąd? I czy oni w ogóle jakieś szkoły pokończyli czy warsztatu uczyli się czytając Pudelka czy innego Kozaczka?

poniedziałek, 24 września 2012

Ku pokrzepieniu serc

Droga Ginger,

postanowiłam do Ciebie skierować swój dzisiejszy wywód, gdyż jako przyszła matka zdajesz się być lekko zestresowana lekturą mojego bloga :) Chciałam Cię pocieszyć, że mam wrażenie, iż dzieci, które kumulują w sobie tyle kłopotliwych dla rodziców cech (problemy z brzuszkiem, nocne pobudki po sto razy, skłonność do płaczu przez większą część czasu, brak akceptacji smoczków itd.) nie zdarzają się chyba aż tak często. Może być również tak, że Twoje dziecię okaże się egzemplarzem promocyjnym i będzie jak anioł - kompletnie bezproblemowe. Tego Ci życzę. Gdyby jednak okazało się, że nie udało Ci się skorzystać z promocji, to mimo wszystko nie należy tracić nadziei, bo w końcu kiedyś na pewno będzie lepiej :))) Widzisz, nawet ja mam czas na poczytanie prasy, comiesięczną wizytę u fryzjera (dla mnie comiesięczna wizyta u fryzjera to absolutna świętość, chyba nie przeżyłabym z zaniedbaną fryzurą, mam na tym punkcie totalnego bzika), codzienny makijaż oraz zabiegi pielęgnacyjne (domowe oczywiście). Szczerze mówiąc nie chce mi się wierzyć, że istnieją takie dzieci, które uniemożliwiają matkom swym wzięcie prysznica i ubranie się.

Prowadzę względnie normalne życie kobiety na urlopie macierzyńskim - piorę, sprzątam, przygotowuję posiłki, a jeszcze staram się zadbać o siebie, więc sama widzisz, że nie taki diabeł straszny jak go malują ;) Oczywiście, że wieczorami na ogół padam na pysk, ale jednak mam jeszcze siły by skrobnąć kilka słów od czasu do czasu, a nawet obejrzeć z mężem odcinek "Breaking Bad".

Zatem głowa do góry, będzie super!! A nawet jeśli nie będzie super od razu i zawsze to zapewniam Cię, że bezzębny uśmiech Twojego dziecka będzie posiadał taką moc, że wynagrodzi Ci zmęczenie i wszelkie złe nastroje. No a później to już sama się przekonasz :) Wszystkiego dobrego!!!

czwartek, 20 września 2012

Dziwicie się skąd mam czas na poczytywanie prasy, a przecież od jakiegoś czasu nie wspominałam jak się ma mój Chłopcu i co tak ogólnie u niego. Otóż jest trochę spokojniej, w ciągu dnia na ogół jest grzeczny, zagaduje mnie, wesoło gaworzy. Sporo czasu spędza w leżaczku. Wiem, że to niezbyt dobrze, ale mamy taki, w którym mogą leżeć nawet noworodki, a z uwagi na dolegliwości refluksowe takie położenie - główka wyżej niż brzuszek - jest dla Chłopca korzystne. Powoli zaczynam go przekonywać do maty i są już małe postępy! Wzięłam go też do galopu jeśli chodzi o leżenie na brzuszku i też jest coraz lepiej. Do tej pory wykładałam go regularnie, ale tylko na chwilkę gdyż strasznie się wówczas denerwował, a że ryczał prawie bez przerwy, nie chciałam za bardzo jeszcze dolewać oliwy do ognia. Teraz zaczęłam wydłużać czas brzuszkowania i wykładam go w tej pozycji częściej.
Przy karmieniu wciąż często zdarzają się afery, zresztą je dość marnie (stąd biorą się zbyt niskie przyrosty wagi), jeśli possie nieprzerwanie przez 5 minut należy to uznać za sukces. Około 10 przypada pierwsza drzemka, która odbywa się w hamaczku, gdyż Chłopcu by się zdrzemnąć i to na raty potrzebuje być cały czas kołysany. Nadal niestety nie ma mowy o spaniu w łóżeczku. I właśnie wtedy, podczas chłopcowej drzemeczki czytam prasę! Nic innego bowiem robić nie mogę, gdyż jak tylko się oddalę Młody natychmiast się budzi i wrzeszczy. Trwa to około 40 minut do godziny.
Na spacerach jest różnie, część spaceru Chłopcu jedzie spokojnie w wózku albo śpi, a część spaceru płacze. Części te układają się naprzemiennie. Po południu przypada trzecia drzemka (zakładając, że na spacerze Chłopcu się zdrzemnął), która odbywa się w chuście. W tym czasie sprzątam,  robię obiad, pranie itp. Późnym południem na ogół zaczyna się robić naprawdę źle. Chłopcu staje się nerwowy, myślę, że ma na to wpływ obecność Mysi, której się chyba boi. Wtedy przypada ostatnia, króciutka drzemka znowu w hamaczku. No a potem jest kąpiel i usypianie, które jest okropne bo Chłopcu robi się bardzo nerwowy, je łapczywie, zapowietrza się, boli go brzuszek i jest gnój. Usypianie trwa około godziny.
Noce są lepsze - co prawda nadal pobudka co dwie godziny lub częściej, ale zazwyczaj Chłopcu zjada i idzie dalej spać, już teraz rzadko kiedy ma nerwy. Dzięki temu ja też się nie wybudzam i karmię go w półśnie. To sprawia, że udaje mi się jako tako wypocząć. Wstajemy około 7 i cała zabawa zaczyna się od początku.

środa, 19 września 2012

Wielki świat - kuchenny blat

W czasie urlopu macierzyńskiego po urodzeniu Mysi, w trakcie dłuuuugich spacerów, które można było z nią do woli uskuteczniać oraz w trakcie jej dłuuugich drzemek przy piersi przeczytałam praktycznie całą twórczość Milana Kundery i kilka innych książek. Ach, cóż to był za błogi czas!! Prof. Mikołejko, o którym ostatnio zrobiło się głośno na skutek jego ataków na podłe "wózkowe" matki z pewnością byłby ze mnie zadowolony. Nie znałam wówczas żadnej innej matki w pobliżu, więc byłam samotnym elektronem wśród matek i mogłam spokojnie pożytkować czas na spacerze w sposób przyczyniający się do mojego (rozległego :) rozwoju intelektualnego.

A teraz? Jak dotąd udało mi się przeczytać jedną książkę ("Szachinszach" Kapuścińskiego), a oprócz tego regularnie raczę się lekturą "luksusowych" magazynów dla pań, tj. "Twojego stylu" i "Pani" oraz czytam "Politykę". Jestem więc na bieżąco z najnowszymi trendami w modzie, makijażu, pielęgnacji i kulinariach. Sporo wiem na temat psychologicznego tła różnych życiowych zawirowań jak rozwód w rodzinie, drugi partner matki a relacje z dziećmi, jak dogadywać się w kryzysie itd. Dowiedziałam się też wielu ciekawych przemyśleń osób z pierwszych stron gazet, znanych z kina, teatru itp. W "Polityce" czytam o możliwych scenariuszach dla Europy, problemach Donalda Tuska, wątki historyczne i mądre artykuły na tematy bieżące, a także interesujące publikacje popularnonaukowe.Wieczorami oglądamy z Myszkinem seriale. Podejrzewam, że Olę zainteresuje jakież to seriale oglądamy, więc spieszę donieść, że obejrzeliśmy 4 sezony bardzo dobrych "Układów" ("Damages" z Glenn Close), a teraz oglądamy piąty sezon "Breaking Bad" (absolutna rewelacja!!!).

W trakcie spacerów z sąsiadką i wózkami nie wymieniamy się jednak spostrzeżeniami na temat życia społeczno-politycznego i wydarzeń ważkich z punktu widzenia tegoż, tylko pytlujemy o naszych dzieciakach, o tym jak (nie)jedzą, (nie)śpią, jak wygląda kwestia kup oraz ubranek w kolejnym rozmiarze (my niestety nadal na etapie 62). Ona jest lekarką, ja zaś prawniczką. Czy macierzyństwo zlasowało nam mózgi? Nie sądzę. Po prostu w tej chwili jednak najbardziej interesuje mnie moje dziecko i o nim mam potrzebę gadać, chociaż mogłabym powymądrzać się na temat przyczyn i skutków kryzysu finansowego w eurolandzie. Doskonała znajomość aktualnych trendów, do których zastosowanie się pozwoliłoby mi poczuć się kobietą luksusową i szykowną, a nie jak te "wózkowe", niestety pozostaje wyłącznie teoretyczna. Mam zawieszoną działalność gospodarczą, żyjemy z pensji Myszkina i moich oszczędności, nie stać mnie na kompletowanie jesiennej garderoby w zgodzie z wizją projektantów. Poza tym, jak dla mnie, zarówno na spacerach jak i w domu dżinsy, bawełniana bluzka plus baleriny to naprawdę szczyt elegancji. Myszkin kupił mi niedawno przepiękne buty na ekstremalnie wysokim obcasie, no ale na spacerku się w nich nie polansuję. A że wychodzę z domu w celach głównie spacerowych buty pewnie będą musiały jeszcze ładnych kilka miesięcy poczekać za nim objawię się w nich światu :)

poniedziałek, 17 września 2012

Fakty i liczby

Dwa i pół miesiąca po porodzie ważę 1 kg mniej niż przed ciążą (czyli 56 kg) i bez problemu zakładam najmniejsze dżinsy jakie posiadam. Brzuch mi nie odstaje, ale gdy siedzę, przypomina on swoim wyglądem brzuch starej kobiety - jest kompletnie pomarszczony i sflaczały. Pępek zaś wygląda jakby mi tam jakiś granat wybuchł. Kostium dwuczęściowy raczej odpada na zawsze. Ale mam to gdzieś tak naprawdę. Spłaszczył mi się tyłek zupełnie co odkryłam dziś ze smutkiem, gdyż tyłek to akurat był jeden z nie tak znowu licznych naprawdę udanych moich atrybutów.

Od mniej więcej miesiąca jestem na ścisłej diecie beznabiałowej. Da się żyć, chociaż czując zapach pizzy na klatce schodowej miałam potężny ślinotok. Chłopcu mimo tej diety nadal ulewa, ale już nie tak strasznie i właściwie tylko bezpośrednio po jedzeniu. Zaczął słabo przybierać, przez ostatnie 3 tygodnie tylko 340g. Waży aktualnie 5.600. Mysia w jego wieku ważyła sporo ponad 6 kg.

Wczoraj miała miejsce pierwsza poważna awantura z Mysią od czasu przyjścia na świat Chłopca. Ona czasami popada w jakąś dziwaczną histerię gdy czegoś nie potrafi zrobić - zamiast normalnie powiedzieć i poprosić o pomoc wydziera się wydając jakieś niezrozumiałe pokrzykiwania. No i właśnie wczoraj wydarzyła się taka sytuacja. Siedziała na podłodze i wściekła darła się wskazując na zabawkę. Gdy pytałam o co chodzi wydawała te swoje dziwne dźwięki, więc po prostu sobie poszłam, a ona w ryk. Przysiadłam koło Chłopca, który leżał w leżaczku i zagadnęłam do niego "Widzisz, Twoja siostra, tak jak Ty, też czasem nie umie mówić", a ona na to wzięła zamach i świsnęła paskiem (do którego przywiązany był pluszowy piesek) prosto w Chłopca. Celowała we mnie. Na szczęście nie trafiła w jego buzię tylko w nóżki, ale on i tak wybuchnął płaczem. "Uderzyłaś go" - powiedziałam, a ona wzięła kolejny zamach. Jezu... jak się wściekłam! Wzięłam ją za rękę i próbowałam zaciągnąć do pokoju, ale Mysia rzuciła się z rykiem na ziemię i zaczęła odstawiać jeszcze większą histerię. Po szarpaninie Myszkin wyprowadził ją do pokoju i kazał przemyśleć to co właśnie uczyniła. Po krótkiej chwili poszłam do niej celem odbycia rozmowy. Popłakałam się w jej trakcie (wiem, nie powinnam była, ale nie mogłam się powstrzymać!!), bo naprawdę byłam do cna rozczarowana jej zachowaniem. Nigdy bym się tego nie spodziewała. Morał z tej smutnej historii jest natomiast taki, że pod żadnym pozorem nie należy tracić z pola widzenia faktu, że Mysia jest na razie tylko trzyipółlatką, więc nie należy ufać w jej racjonalność i trzeba liczyć się z tym, że różne durne pomysły i kompletnie nieprzemyślane zachowania mogą się jej zdarzać. Echhh...

Idąc zaś tropem, które wyznaczyły, jak się okazało, niemal wszystkie moje koleżanki, postanowiłam po raz pierwszy w życiu skorzystać z pomocy pani do sprzątania. Do tej pory wydawało mi się to niepotrzebnym wydatkiem, ale mieszkanie jest spore, prawie 100m więc jest co sprzątać, a teraz jak Chłopcu jest taki absorbujący, to zwyczajnie nie mam siły jeszcze przejmować się tymi sprawami. Natomiast przebywając niemal cały dzień w domu naprawdę CHCĘ żeby było ono idealnie czyste. Pani przyszła w miniony piątek. Pochodzi z Ukrainy, słyszałam same superlatywy na temat sprzątających Ukrainek, więc byłam przekonana, że organizując sobie tę Panią złapałam za nogi samego Boga. Od razu spytałam czy może przychodzić co tydzień, a Pani potwierdziła, że jak najbardziej. Początkowo wydawało mi się, że Pani jest super otwarta i sympatyczna, ale po przemyśleniu doszłam do wniosku, że w sumie przyjechała sprzątać, a nie urządzać sobie pogaduchy ze mną, moją mamą (która akurat w czasie jej pobytu przyszła wyjść na spacer z Małym), a następnie moim mężem. Byłam gotowa zapłacić 70 złotych za takie ogólne posprzątanie - czyli łazienki, podłogi, kurze, prosiłam by szczególną uwagę zwróciła na szyby zamontowane w kuchni na ścianach. Powiedziałam, że mam dziś dla niej 70 złotych i niech zrobi za to tyle, ile może. Nie oczekiwałam mycia kafelek, lamp, drzwi, okien itd. Pani po ok. 3 godzinach sprzątania (przeplatanego licznymi pogaduszkami) powiedziała, że ona kasuje 10 złotych za godzinę, a tu jej zejdzie pewnie z 8 godzin. Dobrze, że przyjechała mama, więc miałam od kogo pożyczyć kasę. Całe to sprzątanie to był kompletny chaos, na korytarzu porozstawiane środki czystości, odkurzacz, szmaty i co tylko. Wkurzało mnie to. Ale bardziej wkurzył mnie efekt końcowy - Pani twierdziła, że zrobiła też drzwi i kafelki w ciągu tych 8 godzin, które u mnie spędziła. Natomiast ja widzę, że nawet jeśli faktycznie, to wyjątkowo pobieżnie. Regał u Mysi w pokoju został nietknięty o czym niezbicie świadczyła warstewka kurzu na półkach. Podobnie drewniane wezgłowie mojego łóżka w sypialni. A szyby w kuchni, te na których tak mi zależało, zostały tylko przejechane szmatą co spowodowało rozmazanie tłuszczu, nie zaś jego usunięcie. Ogólne wrażenie rzeczywiście było dobre, ale diabeł tkwi przecież w szczegółach. No i chyba muszę szukać dalej pani do pomocy w sprzątaniu....

poniedziałek, 10 września 2012

Master and servant

Taki układ przypomina mi moja aktualna sytuacja. Ja to oczywiście servant, a Chłopcu jest masterem. Muszę być na każde jego zawołanie - to oczywiste, ale jakże wyczerpujące! Jakże przytłaczająca jest świadomość, że oto na rzecz oseska należy tymczasowo niemal całkowicie zrezygnować z siebie. Gdy Chłopcu jest łaskawy, spokojny i się nie wydziera, mi humor nawet dopisuje, ale gdy popada w nastrój zdecydowanie zły, źle jest też ze mną. Ewidentnie zmęczenie materiału. Brak mi już cierpliwości i popadam w olbrzymiego doła, momentalnie mam łzy w oczach, a w głowie jedno pragnienie - palnąć sobie w łeb i to jak najszybciej.
W piątek byłam bliska obłędu, Mały przez kilkadziesiąt minut darł się non stop, w końcu zostawiłam go w leżaczku i udałam się do sypialni trzasnąwszy drzwiami. Tam założyłam słuchawki na uszy i włączyłam najbardziej mroczne, rozdzierające i ciężkie piosenki jakie tylko znalazłam na odtwarzaczu mp3. "Terapia" trwała jakieś 20 minut. Trochę pomogło. Trochę.

W ramach premii uznaniowej master czasami udziela servantowi uśmieszku. Jeśli servant się naprawdę dobrze postara otrzyma szeroki uśmiech i to czasem z wesołym zakrzyknięciem na zachętę. Ale nie sposób długo tak uciągnąć. Servant jest u kresu sił i wytrzymałości.

Podejrzewam, że mocno zawaliłam temat jeśli chodzi o angażowanie chłopa w opiekę nad maleństwem. Bo początkowo rzeczywiście wystarczało mi, że Myszkin wziął na siebie wszystkie kwestie związane z Mysią. Ja okazjonalnie rozwiązuję z nią ćwiczenia z akademii trzylatka lub czytam encyklopedię zwierząt albo zabieram na spacer razem z Chłopcem, ale to Myszkin przygotowuje jej śniadania, kolacje i przekąski, kąpie ją, układa do snu, zawozi do p-kola i odbiera stamtąd, organizuje czas wolny. Utrwalił się więc podział na dziecko jego (Mysia) i moje (Chłopcu). Tyle, że Chłopcu jest, rzecz jasna, o wiele trudniejszy do obsługi i ja sama nie daję już rady. A prawda jest taka, że Myszkin nie robi wokół niego prawie nic. Przewijał go pewnie najwyżej kilkanaście razy, czasem trochę ukołysze, kilkukrotnie został z nim w domu na dłużej (tzn. na ok. 2 godziny) i raz miał dyżur nocny (to ten pamiętny raz kiedy się wyspałam). Wszystko wokół Chłopca robię ja - ja go kąpię (no dobra, Myszkin trochę asystuje, podaje ręcznik itp.), usypiam, przewijam, masuję brzuszek, podaję leki, noszę, noszę, noszę no i zabieram na spacery. O karmieniu wspominać nie muszę. No i to ja nie śpię w nocy od 10 tygodni. Myszkin twierdzi, że on całkowicie ogarnia Mysię, a poza tym chodzi przecież do pracy i po niej jest tak zmęczony, że po prostu nie da rady przejąć Chłopca i dać mi w ten sposób odrobiny wytchnienia. Zapytałam czy jego deklaracje, że będziemy wymieniać się opieką nocną żebym się nie wykończyła to były puste słowa, powiedział, że nie, ale teraz ma ciężki czas w pracy i po prostu musi się regenerować, więc może przełożymy te dyżury na kiedy indziej. Ja nawet nie oczekuję, że on będzie wstawał w nocy, po co angażować w ten nocny bałagan dwie osoby, skoro ja i tak MUSZĘ być zaangażowana z uwagi na karmienie. Ale w weekendy i popołudniami ojciec mógłby się trochę zając Małym! Praca tu nie ma nic do rzeczy, ja będąc w domu też raczej nie odpoczywam.

Podejrzewam, że ryk niemowlęcia jest odgłosem, który podnosi poziom stresu w ciągu ułamka sekundy o jakiś milion jednostek. A mój mąż wraca z pracy i mówi, że jest zmęczony i zestresowany... Halo!! Przecież mając małe dzieci do pracy chodzi się głównie po to żeby od nich odpocząć, czyż nie? Czyż to nie w pracy zaznajemy odrobiny niezbędnego relaksu przy porannej kawie wśród innych DOROSŁYCH osób? No i pora powiedzieć to jasno - w żadnej robocie (no może poza pracą gdzie w grę wchodzi ludzkie życie i zdrowie) nie zaznacie tyle nerwów ile siedząc w domu z bardzo wymagającym niemowlęciem, które w dodatku obecnie ma katar. Moja stresująca praca zawodowa jawi mi się aktualnie jako sielanka i plasuje w rankingu przyjemności (sic!!!) pewnie całkiem niedaleko pobytu w spa.

sobota, 1 września 2012

Żelazna konsekwencja

Chłopcu jest konsekwentny w swym postanowieniu by nie pozwolić wetkać sobie do dzioba żadnego kawałka gumy, silikonu czy innej sztucznizny. Wczoraj kupiłam smoczek Medeli z zestawu Habermana (mamy już zestaw łyżeczki i okazało się, że nie muszę kupować całego zestawu Habermana i wystarcz sam smoczek, który pasuje do zestawu łyżeczki i który tak kosztował nas 45 złotych!!!). Po pierwszej pobudce na karmienie Myszkin postanowił spróbować jak będzie z tym magicznym Habermanem i czy nasz Chłopcu tym razem doceni wydatek, który nań poczyniliśmy ;) Nie docenił. Absolutnie nie zgodził się na karmienie ze smoczka więc musiałam przytaszczyć się do niego wraz ze swym mlecznym biustem. I wiem już, że z wyjazdu służbowego, który miałam zaplanowany na 28 września do Pruszkowa będą nici, bo nie będzie jak nakarmić Młodego.

Aha! Nie wspominałam, że wynik usg chłopcowego brzuszka jest prawidłowy, a gastroenterolog powiedziała, że problem nie jest poważny, ale upierdliwy i musimy liczyć się z tym, że potrwa to jeszcze ze dwa, może trzy miesiące.Zaleciła powrót do Debridatu (czyli niepotrzebnie w ogóle przestaliśmy go podawać - za namową pediatry... ech ci lekarze...), noszenie w pozycji "na samolot" i na ramieniu, pochwaliła noszenie w chuście, kazała uzbroić się w cierpliwość i pouczyła, że z każdym tygodniem będzie TROCHĘ lepiej.

A dzisiaj wraca moja złota Mysia!!! Nie widziałam jej od dwóch tygodni - to najdłuższa rozłąka w naszym życiu!