wtorek, 31 lipca 2012

Optymistyczniej

się robi. Tak mi się wydaje. Chłopcu zaczyna zwracać uwagę na otoczenie, potrafi spędzić dłuższą chwilę na spokojnej kontemplacji. Mam wrażenie, że wzrok jego staje się bardziej rozumny, już nie taki pusty, zaczynam dostrzegać w nim zaciekawienie światem. I dzięki temu płaczu jest trochę mniej, bo więcej obserwacji. Nie jest super kolorowo, ale myślę, że zaczyna być trochę lżej. W końcu miesiąc już niemal za nami! Jutro Chłopcu utraci status noworodka i zostanie niemowlęciem pełna gębą ;)

Aha, nie jest tak, jak wszyscy mówią - że przy drugim dziecku jest łatwiej bo człowiek jest bardziej wyluzowany. My nie jesteśmy. Przeciwnie - mam wrażenie, że jest ciężej, bo ciągle porównujemy Chłopca do Mysi i mamy wrażenie, że Mysia była spokojniejsza, co z kolei powoduje ciągłe niepokoje, że ze zdrowiem Chłopca nie jest ok. Wiem, że to głupie. Faktem jest, że już dwa razy byliśmy z Młodym u naszej pediatry. Niby człowiek wie, że niemowlęta miewają brzuszkowe dolegliwości i że to z czasem mija, ale jednak cały czas gdzieś z tyłu głowy tkwi strach, że chodzi o coś poważniejszego. Pediatra widząc nasze zafrasowane oblicza powiedziała, że jeśli kuracja debridatem i delicolem pozostanie bez efektu to możemy udać się do gastroenterologa i na usg jamy brzusznej. Podejrzewam, że powiedziała tak, byśmy nie mieli wrażenia, że coś bagatelizuje, ale sądzę, że w gruncie rzeczy uważa, że Chłopcu jest najzupełniej zdrowy. Waży aktualnie 4.600 co oznacza, że w ciągu miesiąca przybrał prawie kilogram. No ale jak się co chwilkę jest głodnym, to nic dziwnego.

W dzień Chłopcu sypia raczej marnie, ale podejrzewam, że to obecność Mysi i tworzony przez nią hałas uniemożliwiają mu spokojny odpoczynek. W nocy budzi się co ok. 2 godziny. Dzisiaj w nocy tylko raz była tzw. brzuszkowa jazda, pozostałe karmienia upływały w spokojnej atmosferze. A ja wczoraj zażyłam prawdziwej kąpieli z pianą i musującą kulą!! I zrobiłam sobie peeling, a następnie wmasowałam balsamy w swe sflaczałe ciało :)) Prawie jak wizyta w spa! W każdym razie wieczorami Chłopcu daje mi trochę czasu, bo zasypia zwykle ok. 21, a budzi się w okolicach 23-23.30.

Mam też już za sobą wyprawę na zakupy! Myszkin został z dzieciakami, a ja miałam 2 godziny na rajd po sklepach, które wykorzystałam na maksa. Niestety w tym pośpiechu kupiłam np. buty, w których nie mogę chodzić gdyż cholernie mnie cisną, na co w szopingowym szale nie zwróciłam najmniejszej uwagi - liczyło się tylko to, że jest mój rozmiar, buty są śliczne, przecenione, a ja jestem niczym wypuszczona z klatki. Kupiłam też dwa za małe staniki do karmienia, no ale to pół biedy. Kupiłam 3 pary spodni (typu cygaretki chyba - zwężane ku dołowi, o długości nad kostkę) i szal. Wyobraźcie sobie, że mieszczę się już we wszystkie rzeczy sprzed ciąży, także najbardziej dopasowane dżinsy. Brzuch troszkę jeszcze wystaje, ale minimalnie, więc nie jest źle. Teraz marzę o skórzanej ramonesce z Zary, która w innych okolicznościach w ogóle nie przyszłaby mi do głowy z uwagi na swoją nienajniższą cenę, ale ciągle mam poczucie, że muszę sobie wynagradzać swoja niesamowitą dzielność :)) Ciekawe co powie Myszkin na moją ramoneskową zachciankę... Akurat mam dostać pieniądze za jedną robótkę, którą zrealizowałam, więc byłoby jak znalazł!!

No dobra, kończę bo Chłopcu pewnie niedługo się obudzi.

niedziela, 29 lipca 2012

Kraina mlekiem płynąca

Hehe... to aktualnie moje mieszkanie. Mleka mam od cholery, normalnie klęska urodzaju. Niestety prawa pierś jest zbudowana jakoś nie do końca prawidłowo (chyba już o tym wspominałam) i mleko z niej tryska pod ciśnieniem - taka cienka strużka jak z psikawki na śmigus-dyngus, której jednakowoż w żaden sposób nie można zahamować!!! Może będziecie się śmiać, ale wyobraźcie sobie, że już mam zalaną mlekiem nawet ścianę w sypialni -  właśnie z tej piersi. Taki odrzut. Niestety mnie to w ogóle nie śmieszy, bo jak tylko Młody odrywa się od tej piersi (co zdarza się często, gdyż nie radzi sobie z tak silnym wypływem mleka) on, ja i wszystko dookoła zalane jest mlekiem. Mlekiem regularnie zalane mam łóżko, na prześcieradle co rano obserwuję wielkie, mokre plamy (mimo, że jeszcze układam dwie pieluszki na wierzchu). Mam tego serdecznie dość, czuję się jakbym spała w jakimś barłogu. Mlekiem regularnie zalane mam staniki i bluzki oraz pozostałe części garderoby. No i Chłopcu dostaje mlekiem po oczach gdy odrywa buzię od piersi.
Z Mysią nie było aż takich problemów z karmieniem z tej cholernej prawej piersi, ona jakoś szybciej opracowała technikę jedzenia bez odrywania buzi. Nie przypominam sobie bym zalewała mlekiem całe swoje otoczenie.

wtorek, 24 lipca 2012

Postaram się trzymać fason...

pomimo, że w rodzinie nie mam wsparcia w sprawie karmienia piersią.
Mam wręcz wrażenie, że i Myszkin, a już zwłaszcza moja mama przyczyn wszelkiego zła (tj. dolegliwości Chłopca) upatrują w tym, że karmię go piersią. Mama co chwilę opowiada mi, że córki koleżanek wyeliminowały wszelkie kłopoty z niemowlętami gdy tylko przeszły na butelkę. Zresztą ona sama postąpiła podobnie i mi radzi to samo. Zaczynam trochę się czuć tak, jakbym karmiąc piersią truła własne dziecko.
Nigdy nie byłam ortodoksyjną zwolenniczką kp, ale naprawdę odczuwa się satysfakcję jak mały człowiek pięknie rośnie i rozwija się tylko na maminym mleku. Mam nadzieję, że kłopoty miną, a ja będę już bez przeszkód karmić do pół roku (dłużej nie zamierzam).

poniedziałek, 23 lipca 2012

Karmić czy nie karmić?

Nazwijcie mnie wyrodną matką, ale zastanawiam się poważnie nad przerwaniem karmienia piersią. Nie daję już rady, mam dość bycia wiecznie zalana własnym mlekiem i w pogotowiu 24/7, bez możliwości oddalenia się od Chłopca na dłużej niż 1,5h. Z Mysią było jakoś łatwiej (karmiłam ją prawie 7 miesięcy), ona nie jadła aż tak często, a poza tym akceptowała butlę. Chłopcu musiałby się nauczyć jeść z butli gdybym przestała go karmić.Najgorsze jednak w obecnym karmieniu jest to, że Chłopcu przez swoje dolegliwości je nerwowo, odrywa się od piersi co chwilę, a ja właśnie jestem notorycznie zachlapana tym cholernym mlekiem, ciągle mam wilgotny stanik, nie nadążam wymieniać wkładek laktacyjnych i czuję się po prostu OBRZYDLIWIE. Mam z tego powodu olbrzymiego doła. Nie dość bowiem, że karmię 100 razy dziennie, 100 razy dziennie przebieram Chłopca z kup, nie śpię jak człowiek, bo w nocy karmię, przewijam lub próbuję opanować wrzask, to jeszcze starając się zachować profilaktykę depresji poporodowej (codzienny makijaż, fryzura i normalne ubrania, nie dres i wyciągnięty t-shirt, a nawet lakier na paznokciach!) i tak czuję się fatalnie. Jestem wykończona. Nie wiem co bym zrobiła bez Myszkina.....
Dzisiaj wrócił do pracy, a ja ryczałam gdy on wychodził z domu. Zaproponował, że weźmie jeszcze tydzień urlopu i powiedział, że martwi się o moją kondycję psychiczną (bo zaczynam się trochę rozsypywać), ale to przecież bez sensu, kiedyś i tak będę musiała zostać sama z dziećmi. Mysia w tym tygodniu chodzi na półkolonie od 9 do 13 (muszę się jakoś zorganizować żeby ją punktualnie odbierać mając Chłopca ze sobą), ale w kolejnym tygodniu będzie już w domu. Dodatkowo, żeby nie było za łatwo, Chłopcu nie jest dzieckiem, które śpi na spacerach jak zabite. Chłopcu, o ile w ogóle zaśnie, maksymalnie po godzinie się budzi, a ponadto trzeba cały czas jeździć wózkiem żeby spał chociaż tę godzinę. To wyklucza chodzenie z nim i Mysią na plac zabaw, bo jak mam ją zostawić samą na placu zabaw i jeździć wózkiem żeby Chłopcu spał? Powroty do domu na tzw. syrenie są nasza codziennością, podczas gdy z Mysią dwa razy zdarzyła się taka sytuacja.

Jedno jest pewne - gdyby Mysia była taka jak Chłopcu, to nie miałaby rodzeństwa.

niedziela, 22 lipca 2012

Pierwsza noc bez kolki

Dziękuję Wam za dzielenie się ze mną Waszym cennym doświadczeniem. U nas sytuacja przedstawia się tak, że dzisiaj była pierwsza noc bez ataku kolki. Wczorajszy dzień też był zupełnie w porządku. A to chyba za sprawą odstawienia Sab Simplexu i Delicolu. Jak wspominałam, po zwiększeniu dawki Sab Simplexu sytuacja zamiast się polepszyć uległa pogorszeniu, uznaliśmy więc, że zobaczymy jak Mały będzie się czuć bez kropli. No i wygląda na to, że czuje się bez nich o wiele lepiej. Biogaję podajemy od początku, tzn. od powrotu ze szpitala, ale słyszałam, że na efekt trzeba czekać około tygodnia, więc może właśnie ten efekt zaczął się dopiero teraz pojawiać? Jestem pełna nadziei, chociaż wiem, że to może być błąd, bo z takimi maluchami to nigdy niczego nie można być pewnym. Aha, dajemy też Debridat - nasza pediatra po zdaniu jej relacji nt. stanu Ludzika po zwiększeniu dawek Sab Simplexu poleciła podawać ten syrop. Zobaczymy jak będzie...

czwartek, 19 lipca 2012

:,-(

Byliśmy wczoraj u naszej pediatry i opowiedzieliśmy o kłopotach z brzuszkiem. Poleciła zwiększyć dawkę Sab Simplexu. Tak uczyniłam i noc zapowiadała się dość obiecująco. Co prawda przy zasypianiu nie było łatwo, ale jak Ludzik usnął przed 21, to obudził się gdzieś po 23, zjadł i poszedł spać dalej aż do 2.45. Niestety o 2.45 dostał ataku bólu. Na szczęście tym razem trwało to tylko godzinę i mam wrażenie, że ból nie był aż tak dokuczliwy. Niestety od rana dostawał krótkotrwałych ataków kolki już kilkukrotnie (do wczoraj w dzień był niemal zupełny spokój pod względem kolek). Ataki zaczynają się podczas karmienia, Ludzik zaczyna płakać, prężyć się i odrywa się od piersi, co skutkuje tym, że mleko tryskające z niej niczym z węża, zalewa mi ubranie i później chodzę cała w plamach od mleka, a Mały wyje i nie mogę się ogarnąć z nim i mlekiem. Jestem coraz bardziej zdołowana tym wszystkim. Nie wiem czy to skutek zwiększenia dawki Sab Simplexu, czy po prostu kolki się nasilają. Najgorsze, że on nie bardzo chce jeść przez te kłopoty podczas karmienia... Nie wiem już co robić, zamówiliśmy kropelki Lefax, które pomagały Mysi, jakąś maść magnezowo-fosforową (najnowszy niemiecki wynalazek) i rurki WinDi (czy jak im tam) do odgazowania układu pokarmowego. Próbowałam odciągnąć mleko z prawej piersi, z której właśnie wylatuje ono tak tryskająco, żeby dawać na razie Małemu tylko lewa pierś ze spokojniejszym wypływem mleka i NIC nie udało mi się utoczyć laktatorem, a mam porządny, elektryczny Medeli. Czy ja mam za mało tego pokarmu jednak?? Ale jak to możliwe, skoro dotychczas mleko się z piersi wylewało??

wtorek, 17 lipca 2012

Chusta-czyżby moje wybawienie??

Nie chcę zapeszać, ale Młody, tak jak jego siostra, chyba polubił chustę. Mam go właśnie zachustowanego od jakiejś godziny i śpi jak anioł. Odzyskałam ręce i spokój. Może zachustowanie wywrze również korzystny wpływ na mały brzuszek... Oby, oby!!
Przyszły dzisiaj krople Delicol na kolkę, bo Sab Simplex nie przynosi pożądanych efektów (dzisiaj w nocy ponad 2 godziny wrzasku - ja i Myszkin na zmianę nosiliśmy na wszelkie możliwe sposoby i nic! nawet suszarka nie pomogła*). Nie wiem już co o tym wszystkim myśleć - czy traktować te niepokoje i krzyki jako normę dla wieku i skutek kolek, czy raczej doszukiwać się nieprawidłowości o podłożu chorobowym... Nasza pediatra "osiedlowa" w Mysi przypadku (Młoda też miała problemy z brzuszkiem) skierowała nas na badania moczu, nie poinstruowała jak należy ten mocz pobierać, wyszło w nim mnóstwo bakterii i niemal wmówiła nam zapalenie układu moczowego. Dopiero wizyta u mądrego profesora nefrologa uspokoiła nas, że o żadnym ZUM nie ma mowy. "Leczymy pacjenta, a nie kartkę z wynikiem"-powiedział.  U dziecka sąsiadów pediatra podejrzewała jakieś krwawienia wewnątrzczaszkowe, bo przecież kolki dopiero po 3 tygodniu życia, zatem darcie się na wcześniejszym etapie na pewno nie wynika z kolek. Jednak wynikało...
No ale tak czy owak, człowiek jest wygłupiony, nie wie co robić, kogo słuchać. Mi moja matczyna intuicja podpowiada, że Ludzik jest zdrowiutki, tylko brzuszek jego wraz z całą maszynerią odpowiadającą za trawienie jeszcze się nie przystosował do nowych warunków bytowania. Mam nadzieję, że tak właśnie jest...

* któraś z Czytelniczek pytała o co chodzi z suszarką - jej dźwięk wpływa kojąco na niemowlęta, gdyż one podobno będąc w brzuchu słyszą właśnie takie szumy. Podobnie działa odkurzacz, pralka i inne szumiące sprzęty. Rodzice dzieci cierpiących na kolki z pewnością wiedzą w czym rzecz :)  

poniedziałek, 16 lipca 2012

Nie zrozumcie mnie źle

Mój mąż bardzo dużo udziela się przy dzieciach i w domu. Nawet nie mogę powiedzieć, że mi pomaga, po prostu robi tyle co ja, więc nie zrozumcie mnie opacznie. W tej chwili na nim przede wszystkim spoczywają obowiązki związane z Mysią, ale Ludzikiem też dużo sie zajmuje. Oprócz tego prace domowe, zakupy itp. Moje pretensje nie dotyczyły tego, że za mało się dla nas pośwęca, czy że za mało go jest. Chodziło mi o to, że nie docenił mojej dzielności, że cesarkę potraktował jak plombowanie zęba, bez należytego przejęcia tematem. Przeprosiłam go za swoją niesprawiedliwość. Był tam przecież ze mną przez cały czas, widział mnie z flakami na wierzchu ;) czegóż chcieć więcej....

sobota, 14 lipca 2012

Nie cierpię karmienia piersią

Mam dość karmienia piersią, Mały wisi mi na piersi średnio co godzinę przez co najmniej pół godziny. Głównie więc w swym obecnym życiu karmię. Jak nie siedzi przy piersi albo nie śpi to się drze. A w dzień sypia po 15-20 minut, więc masakra. Czuję się jak zombie. Będę karmić dalej, bo mimo wszystko mam satysfakcję, że laktację mam udaną i pokarmu w bród, a dzieciak na moim mleku rośnie jak na drożdżach. Ale jest ciężko strasznie. Poza tym Mały nie akceptuje butelki W OGÓLE. Jestem więc kompletnie udupiona, bo nigdzie nie mogę oddalić się od niego na dłużej niż maksymalnie 1,5 godziny. Wyobraźcie sobie, że nawet w czasie spaceru po 1,5 godziny budzi się i włącza syrenę. Noc dzisiejsza należała natomiast do w miarę pozytywnych, gdyż obudził się o 24, 3 i 6, zjadał i szedł spać. Nie było problemów z brzuszkiem, darł się tylko przy przewijaniu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to o niczym nie świadczy i dzisiaj może być zupełnie inaczej.

Niech mi ktoś powie, że to minie, że będzie lepiej, bo jestem bliska załamania....

Na dodatek moje małżeństwo wisi na włosku. Wszystko się schrzaniło, wczoraj powiedziałam memu mężu, że go nie chcę, nie kocham i ma się wynieść od nas. Nie żeby coś zrobił strasznego, co to to nie. Po prostu nie czuję od niego wsparcia, nie dostaję czułości, nie powiedział mi, że jestem dzielna, że daję radę, że jest ze mnie dumny, że się cieszy nasza rodziną itp.

czwartek, 12 lipca 2012

Jazda bez trzymanki

Jest ciężko. Ludzik (któremu na imię Tomek) jest absolutnym fanem piersi, nie akceptuje smoczków, butelek itp. Niczego co ułatwiłoby mi życie. Żąda jedzenia co godzinę, maksymalnie co półtorej. W nocy też :( Najdłuższy sen przypada po kąpieli - około 2,5 godzin. W nocy uaktywniają się problemy brzuszkowe. Mam wrażenie, że nic to bardzo poważnego - ot, niedojrzałość układu pokarmowego - bolączka wielu noworodków i małych niemowląt. Ale bardzo trudno jest funkcjonować bez snu. Dzisiaj darł się od 2.45 do 5.30, cud, że Mysia się nie obudziła. Oczywiście poza tym maratonem płaczu budził się co godzinę na jedzenie. A ja nosiłam go, układałam w najróżniejszych pozycjach, masowałam brzuszek, aż w końcu się poryczałam przeklinając z bezsilności.... Dzisiaj zainstaluję suszarkę przy łóżku, zobaczymy czy pomoże.
W dzień śpi niewiele, odłożony do łóżeczka budzi się po kilkunastu minutach, zatem mam mało czasu na wszystko, a raczej nie mam czasu na nic. Jestem kompletnie zrąbana.

Dobra wiadomość - zmieściłam się w spodnie sprzed ciąży :)) Rzecz jasna nie w te najbardziej dopasowane, tylko raczej takie luźniejsze, ale zawsze coś ;) Druga dobra wiadomość jest taka, że brzuch zjeżdża mi w błyskawicznym tempie. Pewnie przez to intensywne karmienie. Oczywiście, że jest flakowaty, ale już przynajmniej nie wyglądam jakbym była w ciąży. A jak założę pas poporodowy, to proszę ja Was! Normalnie nic tylko iść na podryw ;) Trzecia dobra wiadomość jest taka, że do wagi sprzed ciąży zostało mi 6 kg. Przy tak intensywnym karmieniu mam nadzieję szybko to zrzucić. Będę sflaczała, ale chociaż chuda. Howgh!!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Opowieść porodowa

Wróciliśmy do domu po 5 dniach pobytu w szpitalu (ja po 6).
Przyjechałam tam 3 lipca przed 9 rano. Przyjęto mnie na oddział, gdzie natychmiast zostałam zbadana przez Profesora. Mój doktor mówił, że jeśli chcę mieć cesarkę mam przekonująco narzekać na ból podbrzusza i kategorycznie nie zgadzać się na poród siłami natury. W pokoju zabiegowym oprócz Profesora było chyba jeszcze z 7 osób. Profesor zbadał mnie ginekologicznie i od razu, bez żadnego gadania, przekonywania itp. skierował na cc, gdyż stwierdził, że blizna po pierwszej cesarce jest cienka, a dziecko duże i zachodzi groźba rozejścia tej starej blizny ---->> pęknięcia macicy. Operację wyznaczono na godzinę 11 następnego dnia. Operować miał mój doktor prowadzący.
Następnie spędziłam dzień na czytaniu i drzemaniu. Noc miałam niespokojną, nie mogłam zasnąć, cały czas słuchałam muzyki i tylko przysypiałam. W końcu na dobre obudziłam się gdzieś po 3 i przy przewracaniu na drugi bok poczułam kłujący ból w dole brzucha, a następnie wilgoć w majtkach. Początkowo chciałam to zbagatelizować, stwierdziłam, że może to obfitsze upławy, ale później pomyślałam, że jeśli to np. krew to lepiej wiedzieć od razu. Jak wstałam wody płodowe silnym strumieniem pociekły mi po nogach. Zadzwoniłam po położną i zgłosiłam jej co się stało. Zaraz podłączyła mnie pod ktg. Po około pół godzinie od odejścia wód poczułam skurcze. Niezbyt silne, jeszcze nieregularne. No i tak sobie leżałam. Zapis ktg trwał ok. 45 minut i nie budził zastrzeżeń. Około siódmej, gdy skurcze już poważnie zaczęły dawać mi się we znaki, stwierdziłam, że nie czuję ruchów Małego więc znów mnie podłączono. Okazało się, że wszystko jest okej, skurcze zaczęły się jeszcze nasilać i robić coraz częstsze. Plan cały czas był taki, że czekamy do 11, tak jak było ustalone. Ale po ósmej już naprawdę cholernie mnie bolało. Przyszedł mój doktor i powiedział, że co ja najlepszego zrobiłam - miałam spokojnie spać i czekać na operację, a ja tu sobie zaczęłam w międzyczasie najnormalniej w wiecie rodzić. Zapytał czy boli mnie góra czy dół brzucha. Powiedziałam, że dół, co wyraźnie go zaniepokoiło i stwierdził, że w takim razie nie będą czekać do 11 i od razu mam pojechać na porodówkę, a cc zrobią mi przez porodówkę, a nie wg planu operacji. Zapytał czy bardzo się pogniewam jeśli cięcie zrobi ktoś inny, gdyż on ma robić te operacje planowe. Powiedziałam, że oczywiście nie i że doskonale rozumiem i w ogóle nie mam z tym żadnego problemu. No i powieźli mnie na tę porodówkę, a ja już wtedy wiłam się z bólu i nie mogłam doczekać kiedy litościwy anastezjolog wbije mi w plecy igłę ze znieczuleniem. W końcu nastąpił ten upragniony moment i poczułam błogie ciepło, a jednocześnie zrobiło mi się słabo. Wszyscy na sali operacyjnej byli bardzo mili, było tam również wielu studentów z Tajwanu, no i mój doktor, który nie wiem jak to zrobił, ale przyszedł mnie zoperować. Aż mnie to wzruszyło! Ludzika wyciągnięto o 9.17, okazało się, że blizna faktycznie się rozeszła i mało brakowało, a macica by nie wytrzymała, no a wówczas wiadomo - rzeźnia. Jak wyciągnięto Małego przesympatyczna położna przystawiła mi go do twarzy na pierwszego buziaczka, zawołano Myszkina, który mógł asystować przy czynnościach wykonywanych przy synku i jednocześnie widział mnie z flakami na wierzchu :))) Ja w międzyczasie popłakałam się trochę ze wzruszenia, ze zdziwieniem stwierdziłam, że Ludzik ma jasne włoski i to o wiele mniej niż Mysia miała (nie wiedzieć czemu sądziłam, że będzie wyglądać tak samo jak ona). Później przewieziono mnie do pokoju wybudzeń, gdzie byłam podłączona pod aparaturę pomiarową, wkrótce też przyniesiono mi Ludzika i przystawiono do piersi. Spędziłam tam 6 godzin cały czas mając Ludzika ze sobą. Oczywiście nie mogłam się ruszać więc położne pomagały mi go przystawiać i uspokajać. Już wówczas okazało się, że Ludzik ma ekstremalnie silny odruch ssania. Myszkin poleciał do sklepu po smoczki, niestety żaden z nich się Ludzikowi nie spodobał. Po 6 godzinach pojechałam na salę ogólną na oddziale położniczym. Odwiedziła mnie mama, Myszkin i jego siostra. Jak tylko poszli Ludzik zaczął się drzeć. Darł się jak opętany. Położne nie wiedziały co robić. O 21.30 mnie spionizowały i odbyłam wycieczkę do łazienki o własnych siłach. No i w sumie od tego czasu musiałam już radzić sobie sama z Ludzikiem i jego wrzaskiem; dopiero w okolicach 2.45 Mały raczył usnąć i pospał gdzieś do 5. Dwa następne dni to była totalna odmiana. Okazało się, że mój chłopczyk jest aniołem - jadł i spał, ewentualnie wodził wzrokiem. Dzięki temu udało się nam uniknąć rozwoju żółtaczki bo zgodnie z zaleceniem pediatry, wystawiłam go w łóżeczku na słońce, które padało przez okno. Co prawda temperatura w pokoju oscylowała wówczas pewnie w granicach 35 stopni Celsjusza, no ale zdrowie najważniejsze - kazano mi go nasłonecznić, więc nasłoneczniłam. Później nastąpił kolejny przełom - pojawiły się problemy z brzuszkiem. Z racji tego, że pokarmu mam mnóstwo Ludzik bardzo dużo go zjada, a że nie akceptuje innych form spędzania czasu jak spanie lub wiszenie na piersi, karmię go często. W związku z tym jest obżarty i później ma boleści. Tzn. tak sądzę, że to z przejedzenia. Niestety nic innego niż pierś na niego nie działa. Żadne smoczki, żadna tam woda w butelce, nic z tych rzeczy. Pierś i tylko pierś. Czuję się trochę bezsilna.... Usypia tylko przy piersi, jak wybudzi się po 15 minutach znowu muszę dać mu pierś. W przeciwnym wypadku drze się jak wariat, nie uwierzylibyście. Oszaleć można!!! A jaki jest silny, jak wierzga, jak trzeba uważać przy czynnościach pielęgnacyjnych. Mysia taka nie była-leżała spokojnie czekając aż ją "obrobię". W ogóle dzieci kobiet, z którymi byłam na sali, były niesamowicie spokojne, spały i jadły, ewentualnie leżały  w swoich łóżeczkach, czyli zachowywały się tak jak mój Ludzik przez te dwa cudowne dni. Chociaż może to też były okresy przejściowe...
W każdym razie jesteśmy już w komplecie. Łatwo nie będzie, Młody jest niespokojny, wybudza się po godzinie, maksymalnie dwóch, zdarza się histeria brzuszkowa. Natomiast Mysia kompletnie oszalała na jego punkcie! Cały czas mi asystuje, kręci się dookoła i co niesamowite - ona jedna potrafi sprawić, że Ludzik bez piersi nie drze się przez czas dłuższy niż minuta. Postanowiła też, że chce spać ze mną i z nim, a  nie w swoim pokoju z tatą, na szczęście jakoś udało się ją odwieść od tego pomysłu. Nie chciała iść na plac zabaw, bo Ludzik ma iść z nami. Po prostu szał. Całuje go, głaszcze, mówi do niego "kotku" i "skarbie" :))
Ja jestem potwornie zmęczona, głodna i trochę przerażona co to będzie z takim wydarciuchem i Mysią, która najchętniej nie odstępowałaby go na krok, a jednocześnie, jak to dziecko, jest energiczna i hałaśliwa.
Idę poszukać czegoś do jedzenia.

P.S. Oczywiście tego posta pisałam na raty, żeby nie było wątpliwości ;)

poniedziałek, 2 lipca 2012

Do szpitala jadę jutro rano

Doktor chciał, żebym stawiła się już dzisiaj, ale nie było miejsca. I w sumie dobrze, bo po co miałabym jechać na noc do szpitala? Jutro zatem... Na razie czuję się nieco spokojniejsza. Walizka spakowana, pranie zdjęte i wpakowane do szafek, kurze posprzątane, zmywarka wstawiona.... No i Mysia - od wczoraj u babci. Jak wyjeżdżali to się popłakałam, tak mi się przykro zrobiło, że jak się znowu zobaczymy to będzie już całkiem inaczej. Już nie będziemy tylko dla niej i nie tylko ona będzie dla nas.

Oby tylko nie kazali mi rodzić siłami natury... Trzymajcie kciuki za to by wszystko poszło zgodnie z planem. Tylko porządnie!!

Dziękuję Wam za słowa wsparcia i pozytywne myśli! I do zobaczenia w moim nowym życiu! Napiszę jak najszybciej będę mogła :))