wtorek, 27 marca 2012

Trochę ochłonęłam po ciężkich doświadczeniach ostatnich dni :) i zyskałam nadzieję, że jednak dogadam się z szefem. Nie wyobrażam sobie, żeby mógł mnie tak potraktować, no w końcu chyba też jest człowiekiem! Przynajmniej zawsze sprawiał takie wrażenie. Naprawdę myślałam, że panuje między nami jakaś obustronna lojalność i wzajemne zaufanie. Może coś mu się tylko chwilowo popiętroliło w tej głowie... W każdym razie zamierzam na następnej rozmowie powiedzieć mu mniej więcej to co napisałam wyżej oraz dodać, żeby się jakoś ogarnął, nie wygłupiał się i mnie nie denerwował bo w moim stanie nerwów mam aż nadto. A także przypomnieć mu o właściwym wartościowaniu - jego zysk przez te trzy miesiące nie jest przecież wart rujnowania naszych wieloletnich dobrych relacji...
Liczę na to, że do niego przemówię. Moja pozycja negocjacyjna nie jest może szałowa, ale zawsze potrafiłam z nim załatwić co trzeba. Nigdy nie odmówił mi podwyżki, nie odesłał z niczym. Umiałam skutecznie z nim pogadać. Mam podejrzenie, że nie bez znaczenia były wrażenia estetyczne, które mogłam w nim wzbudzać, a których pewnie już, dzięki sporemu brzuszku, nie wzbudzam ;), ale najwyżej podmaluję oko, usiądę za stołem, coby brzuch  go negatywnie nie dekoncentrował :))  i do boju!

Póki co cierpię na kolejną infekcję zatokowo-gardłową. Mysia od tygodnia urzęduje z lekkim katarkiem, który kompletnie nie wadzi jej w życiu, ja natomiast natychmiastowo się zaraziłam i przebieg mojej infekcji jest jakieś sto razy gorszy. W związku z powyższym oraz zaleceniem lekarskim by leżeć kiedy tylko mogę, właśnie leżę w łóżku i ewidentnie się opieprzam! Zaraz zrobię sobie jeszcze kawę z pianką, która na moje ciśnienie 90/50 będzie w sam raz, a także uraczę się lekturą. Praca może chwilę zaczekać. Dam sobie jeszcze ze 2, 3 godzinki i będę musiała zabrać się za autoryzowanie mojego wspaniałego artykułu do prasy, a także obczajenie ostatnich maili, ale to później... na razie trwaj urocza, leniwa chwilo!!! (niech tylko ktoś z pracy spróbuje do mnie zadzwonić, to łeb ukręcę). 

czwartek, 22 marca 2012

Bojowa pieśń tygrysicy*

Zaczyna we mnie grać bojowa pieśń tygrysicy. Jak rozliczamy się bez sentymentów, to z obydwu stron. Ja po upływie terminu aktualnego zwolnienia zgłoszę się do pracy w pełnej gotowości (o ile rzecz jasna zdrowie mi pozwoli). Jeśli mój szef uważa, że nie mam tam czego szukać, niech wypowie mi umowę - z trzymiesięcznym terminem wypowiedzenia :))) Sam na taki nalegał... Do porodu akurat wystarczy. A później zobaczymy. I tak nie chcę współpracować z kimś, kto moją trudną sytuację czyni pretekstem do zbudowania własnej korzyści. Nie mam umowy o pracę, ale mam umowę o współpracy, ona w końcu też obowiązuje, do kurwy nędzy!!! Nie będzie dogadywania się poza umową, ze skrajną dla mnie niekorzyścią!!! 2 kwietnia mam kontrolę u lekarza i umówiłam się z szefem, że po kontroli spotkamy się znowu i ustalimy co dalej. Jak będzie trzeba spotkamy się w sądzie.

* Tytuł posta stanowi tytuł książki Chua Amy

środa, 21 marca 2012

A teraz uwaga, uwaga!

W poniedziałek wyszłam ze szpitala. Na pytanie czy przed wypisem będą dodatkowe badania, pan lekarz odparł, że nie widzi takiej potrzeby "bo przecież lepiej już nie będzie". Z wypisu NICZEGO się nie dowiedziałam. W szczególności nie było tam słowa o skróconej szyjce, ani w ogóle o tym, że wykonano jej badanie. Nie wskazano jakie ma być dalsze postępowanie poza tym, że "konsultacja, leki, dieta". Wtf?? Jaka dieta, kiedy konsultacja? Ale rozpoznanie jak wół brzmiało "zagrażający poród przedwczesny". Natomiast jakie symptomy nań wskazują z wypisu dowiedzieć się nie sposób. Wydało mi się to wszystko, cały ten mój pobyt nader dziwny, a wręcz podejrzany. No bo skoro grozi mi poród przedwczesny i mam skróconą szyjkę, to może państwo lekarze raczyliby napisać na ten temat cokolwiek? W ogóle odnoszę nieodparte wrażenie, że to nie lekarze byli na tym oddziale dla pacjentek, ale pacjentki dla lekarzy. Pan doktor wpada na 2 sekundy w czasie obchodu, a pacjentka akurat ma pecha bo ugrzęzła w toalecie - cóż... nie będzie jej dane doznać zaszczytu obcowania z Autorytetem jeżeli natychmiast nie wypryśnie z kibelka i nie zjawi się na własnym łóżku. Czy oni uważają, że człowiek w piżamie nie zasługuje na poważne traktowanie? Że nieszczęsnego pacjenta odzianego w nocny strój 24h można traktować jak dziecko? Na to wygląda...

Powiedziałam o swoich mieszanych odczuciach Oli - mojej szwagierce - a ona w te pędy zapisała mnie do kolejnego (trzeciego już, poza "moją" lekarką) lekarza. Wczoraj byłam na wizycie i teraz trzymajcie się mocno bo będzie cytat:

"dawno nie widziałem tak długiej szyjki". !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Badanie via usg wskazało, że szyjka ma 4,8 cm długości - czyli absolutna norma. A ja 4 dni leżałam w szpitalu i brałam leki z powodu zagrażającego porodu przedwczesnego spowodowanego skróconą szyjką. Wyobrażacie to sobie???

Nikt natomiast, żaden z łącznie 5 lekarzy, którzy do tej pory robili mi usg, nie zauważył, że mam nisko schodzące łożysko, które może dla nas stanowić prawdziwe zagrożenie!! Moja pani dr usg wykonywała bardzo niechętnie, łącznie zrobiła je może ze 3 razy, ale robiła je w 20 tc i niczego nie zauważyła (pewnie dlatego, że sprawdzała płeć i inne parametry najwyraźniej uznała za mało interesujące). Ginekolog, u którego byłam na usg połówkowym - znany specjalista - też słowem o tym nie wspomniał, bo przecież przyszłam diagnozować płód, a nie siebie. Dwóch lekarz, których poprosiłam o konsultacje w sprawie wątpliwości z szyjką pewnie uznało, że fakt, iż mówię o tej szyjce zwalnia ich z dokonania rzetelnej oceny mojego stanu, mimo że płaciłam za normalną wizytę i kompleksowe zbadanie. Badanie w szpitalu pozostawiam bez komentarza bo słów brakuje. Szok i skandal.

Tak więc będę chodzić do tego, którego poleciła mi Ola i mam nadzieję, że wyjdę obronną ręką z tego niskiego łożyska. Mam zalecenie oszczędnego trybu życia, bezwzględny zakaz jakiegokolwiek wysiłku, ćwiczeń i seksu, ale mogę pracować przy kompie.

Ha ha!! Cieszmy się i radujmy, mogę pracować, więc dotrwam w dobrobycie do porodu, a później jakoś to będzie, wszak ciągle jeszcze mogę oszczędzać. Tak myślałam do dzisiejszej rozmowy z szefem. No cóż... pozbawił mnie złudzeń. Na początek przeforsowałam postulat by zapłacił mi normalnie za 33 dni zwolnienia lekarskiego - tak jak płaci pracownikom. Super! A później zostałam uświadomiona, że jego właściwie nie interesuje bym przychodziła dalej do pracy, bo nie jestem w pełni dyspozycyjna, nie wiadomo jak sytuacja się rozwinie, on nie chce ryzykować, że zostanie z czymś rozgrzebanym w trakcie, więc raczej będzie dążyć do tego by organizować pracę bez mojego udziału, a jeśli czegoś nie da rady ogarnąć, to wtedy będzie się do mnie zgłaszać i będziemy rozliczać się godzinowo. Poza tym przecież on nie chce mnie forsować. Jak mam odpoczywać, niech odpoczywam i w spokoju oczekuję na (po)Tomka. 

Czyli w największym skrócie - w zasadzie zostałam bez pracy.

KURWA!!!

Oczywiście rozumiem jego tok myślenia i argumentację. To w pełni racjonalne podejście. Racjonalne i całkowicie bez sentymentów. Chyba jednak sądziłam, że po 7 latach pracy tam, pracy uwierzcie, naprawdę niezawodnej i pełnej zaangażowania oraz niejednokrotnie pewnych poświęceń, zostanę potraktowana nie jak pierwszy z brzegu zleceniobiorca i że będę mogła liczyć na jakieś ludzkie wsparcie. A okazało się, że z powodu zagrożonej ciąży jestem bezużyteczna i w zasadzie mogę wypierdalać.

Dobrze, że poryczałam się dopiero teraz.

piątek, 16 marca 2012

Leżę, leżę...

Przyjechałam wczoraj do szpitala. Najpierw przez dwie godziny czekałam na IP na przyjęcie, ponieważ moja pani dr kazała mi być przed 9, a przyjęcia były od 10. Nie wiedzieć czemu, mimo że przyjechałam jako pierwsza, zostałam przyjęta jako ostatnia. W międzyczasie okazało się jeszcze, że nie ma miejsc na patologii ciąży i to wszystko wydłużyło to beznadziejne czekanie.

No ale wreszcie mnie przyjęli. Zabrali na usg. Robiła je ta sama lekarka, która badała mnie kiedy w styczniu byłam na IP z powodu obawy, że sączą się wody płodowe. Na usg nie zbadała szyjki, zbadała ją ręcznie i stwierdziła, że jest nieco skrócona. Zaordynowała 3 x 2 aspargin i 3 x 1 duphaston. Żadnej kroplówki, żadnego fenoterolu. Od tego czasu nikt więcej mnie nie badał. Mam wrażenie, że nikt nie wie po co tu jestem, tzn. skoro miałam skierowanie to nie było bata - musieli mnie przyjąć, a skoro już przyjęli to 3 doby muszę tu, za przeproszeniem, przekiblować, żeby nfz zwrócił szpitalowi kasę. Leżę więc i dostaję 3 razy dziennie tabletki. Żyję nadzieją, że w niedzielę  mnie wypuszczą bo naprawdę nie widzę najmniejszego powodu bym musiała tu leżeć. Lekarz i położne na obchodzie pytają tylko jak się czuję i nic nie mówią o dalszych badaniach. Chcę jednak wymusić przed wypisem dodatkowe badanie szyjki na usg, chcę wiedzieć co się tak naprawdę dzieje z tą moja szyjką, bo przez nią jestem bliska obłędu.

Oprócz tego nudzę się jak mops, trochę czytam, trochę śpię. Współlokatorki fanki TV na szczęście już poszły do domu i teraz mam taką, która też nie lubi TV, więc jest dużo spokojniej. Wczoraj od telewizyjnego jazgotu przez okrągły dzień, wieczorem bolała mnie głowa niemiłosiernie. Swoją drogą, naprawdę nie przypuszczałam, że w tej telewizji puszczają taki shit - jakieś programy "z życia wzięte" o dramacie surogatki, wplątanej w relację z rodziną, w której występuje psychopatyczny mąż, tudzież o babce w depresji poporodowej, rujnującej życie swoje i rodziny. Rzygi na maksa (wybaczcie te brzydkie określenia).

Trochę nawet udało mi się popracować, ale oczywiście nie przesadnie. Trzymajcie kciuki żeby było dobrze i żebym nie musiała przeleżeć dalszej części mojej burzliwej ciąży, tj. ok. 3,5 miesiąca.

środa, 14 marca 2012

Jadę do szpitala :,(

Byłam wczoraj u lekarki, chciałam powiedzieć jej o tym, że konsultowałam się z innymi lekarzami itd. no i że ostatecznie nie brałam tego duphastonu. Ale po zbadaniu lekarka stwierdziła, że szyjka bardzo mocno się skróciła i koniecznie muszę iść do szpitala. Zatem jadę za chwilę. Mam nadzieję, że w poniedziałek mnie wypiszą. Fuck! Może gdybym po prostu jej słuchała i nie wkręcała się w jakieś dodatkowe konsultacje, nie powstałaby taka sytuacja?!?! FUCK!!!!

środa, 7 marca 2012

Niezawodne Czytelniczki - serdecznie dziękuję za wpisy dające nadzieję na pozytywne zakończenie mojej ciąży. Mimo zapewnień innych lekarzy, że z moja szyjką wszystko jest ok i nie potrzebuję żadnych leków, nadal odczuwam niepokój, że przecież niepodobna by moja lekarka (mówiąc brzydko) wyssała sobie z palca te niepokojące informacje. Chociaż... doświadczenie uczy, że wszystko jest możliwe. Tymczasem biorę magnez od wczoraj, gdyż przedwczoraj wieczorem poczułam coś dziwnego, co mocno mnie zaniepokoiło - bardzo silne rozpieranie od wewnątrz, jakby dzidziuś wpierał się głową lub pupą w mój brzuch. Ale aż nie mogę uwierzyć, że mógłby to zrobić z taką siłą, dlatego być może były to skurcze. Jednakowoż zaskakujące jest to, że stwardniała tylko połowa brzucha. Zastanawiałam się czy nie jechać na IP, ale po ostatniej wizycie, kiedy to dostałam zjebkę, że z czym ja w ogóle przyjeżdżam, nie miałam odwagi. Porządnie poleżałam i wczoraj był już spokój.

Żebyście byli na bieżąco spieszę poinformować, że dziś kończę 23 tydzień ciąży. Brzuch mam duży, wyglądający spokojnie na siódmy miesiąc, a to dopiero początek szóstego! Oprócz magnezu biorę tardyferon, gdyż hemoglobina poleciała w dół, o czym chyba już wspominałam. Do pracy oczywiście chodzę. Wczoraj miałam cały dzień wyjazdowy, więc dla poprawy nastroju dokonałam sporych zakupów wiosennych ubrań (oby bluzki, które kupiłam, jak zrobi się ciepło okazały się jeszcze nadal dobre! bo to nie są ciążowe bluzki, tylko takie zwykłe, ale o luźnym fasonie). W Happy Mum zamówiłam spodnie i sukienkę, ale muszę je wymienić gdyż spodnie są za małe, a sukienka za duża i nie podoba mi się.

Zajęłam się już organizacją mysiowych urodzin, które będziemy obchodzić w ostatni weekend marca i z początkiem kwietnia. Zrobimy dwie imprezki - jedna dla kolegów i koleżanek Myszeczki w sali zabaw, z panią animatorką, malowaniem buziek i wszystkimi możliwymi dziecięcymi atrakcjami. Drugą urządzimy w domu - dla babć, cioć i wujków. Już sama nie mogę się doczekać tych urodzin na sali zabaw, to będzie pierwsza mysiowa impreza w tak szerokim gronie znajomych :) Pomyślałam, że wolę oddać organizację w ręce profesjonalistów niż obrócić mieszkanie w perzynę, gdyż niechybnie tak by się to skończyło.
Aha, Mysia ma krótkie włoski - w minioną sobotę dokonano ostrzyżenia jej długich do połowy pleców włosów w modną fryzurę typu "bob". Był to strzał w dziesiątkę! Fryzura jest bardzo twarzowa, Mysia wygląda przesłodko i nareszcie skończyło się codzienne użeranie związane z rozczesywaniem. Myszka ma włoski bardzo gęste i gdy były długie ich rozczesywanie było prawdziwym koszmarem i dla mnie i dla niej. A ja nie miałam żadnych sentymentów, ze takie długie, takie piękne itp. To w końcu tylko włosy! Pamiętam, że przez lata moi rodzice nie godzili się na to bym obcięła włosy, gdyż wszyscy się nimi zachwycali, że gęste, że długie, że piękne. W końcu, mając lat 13, na obozie wędrownym w Górach Stołowych, postrzyżyn dokonały koleżanki ścinając mi moje wypasione włosy tępymi nożyczkami. Oczywiście niezbyt prosto ;) Spędzenie całego dzieciństwa w kitkach i warkoczach oraz brak możliwości poeksperymentowania z fryzurami zakończył się tym, że od czasu pamiętnych obozowych postrzyżyn (czyli od roku 1993!) długie włosy wyhodowałam tylko 2 razy, a w pozostałym czasie ciągle coś z nimi eksperymentuję. Aktualnie zapuszczam górę i tył, a boki mam wygolone maszynką. Docelowo będzie "bob", ale taki nietypowy. Czyli przez nadmierne przywiązywanie wagi do piękna mych włosów przez rodziców i otoczenie, nabawiłam się klasycznej włosowej traumy :))

czwartek, 1 marca 2012

Co z tą szyjką, do cholery???

Ludzie, już nie mogę wytrzymać z tym wszystkim. Mam kompletny mętlik w głowie!!! Dzisiaj wybieram się do kolejnego lekarza, ale już sama nie wiem czy to ma sens, bo w końcu tylko moja lekarka "widziała" moją szyjkę przed ciążą i w jej początkach. Może źle robię, że jej nie ufam, może powinnam pójść do szpitala na ten magnez, dla świętego spokoju?! Wszystko się posrało, może niepotrzebnie zasięgnęłam konsultacji innego lekarza, trzeba było słuchać i ufać tej mojej? Ale po wpadce z przeziernością karkową i przez to, że ona była taka niezdecydowana w tych swoich opiniach moje zaufanie do niej zostało poważnie nadszarpnięte, po prostu musiałam zapytać kogoś innego. Tamten lekarz, u którego byłam miesiąc temu mówił, że szyjka o długości 3,5 cm jest zupełnie okej, teraz w necie czytam, że szału nie ma, ze gdyby miała ponad 4 cm byłoby git. Więc może naprawdę jest za krótka?? Ale dlaczego moja lekarka nawet nie zmierzyła jej przez usg? Po co w ogóle zdecydowałam się na prowadzenie u niej ciąży....

No, już po wizycie. Doktor powiedział, że szyjka jest "długa, twarda jak kamień i zamknięta na cztery spusty". Stwierdził, że to idealna szyjka, że nic się z nią nie dzieje i branie jakichkolwiek leków jest kompletnie bez sensu. I że mam już przestać myśleć o szyjce, bo tylko niepotrzebnie się denerwuję. Tak. Czyli moja lek. urwała się z choinki najwyraźniej....