środa, 28 stycznia 2015

Pomór

Po tygodniu uczęszczania do przedszkola Pupu zaniemógł. Mysia zaniemogła również, a ja jestem tego bliska, chociaż w p-kolu dużo czasu nie spędzam :) Obydwoje mają wysoką gorączkę, zwłaszcza Pupu gorączkuje często (Mysia sporadycznie, za to nadrabia kaszlem starego gruźlika). Ja straciłam głos, a nochal rozrywa mi potężny katar. Jestem 400 km od domu i dzisiaj wracam po trzech dniach nieobecności.
Myszkin był wczoraj z dzieciakami u lekarza, otrzymał szczegółową rozpiskę miliarda leków, której niestety NIKT nie potrafi rozszyfrować. Prócz tego co na receptę, pani doktor zapisała stos leków bez recepty, których nazw nie potrafimy odczytać. Tak olbrzymia lista leków, nawet jak na dwoje dzieci, wydała mi się mocno podejrzana. Po co na przykład dla Tomka Aerius, Tobrex, Rhinacort i Nasivin - wszystkie celem złagodzenia kataru, przy czym Aerius to tak naprawdę lek antyalergiczny? Do tego oczywiście antybiotyk. Po co Claritine, Polcrom i Nasivin dla Mysi na katar, skoro Claritine to prawie to samo co Aerius (też przeciwalergiczne), a Polcrom to także lek przeciwalergiczny, a Mysia ma po prostu zapalenie oskrzeli i zawalony nos? Do tego również antybiotyk plus Pulmicort i Salbutamol. No i to wszystko, czego nazw nie zdołaliśmy odczytać :) Pachnie mi to bardzo grubą przesadą.

Samodzielnie zdecydowałam, że Mysia dostaje nebulizacje z Pulmicortu, Salbutamol i antybiotyk + Nasivin, a Pupu Tobrex, antybiotyk + Nasivin, w razie gorączki Ibum i osłonowo probiotyk. Patrzę na tę listę i mam wrażenie, że lekarka nie wiedziała co zapisać więc na wszelki wypadek zapisała wszystko co przyszło jej do głowy. Beznadzieja.

Pupu w przedszkolu radzi(ł) sobie świetnie. Było trochę płaczu w przypadku rozstania, gdy Mysia była jeszcze na zajęciach z zerówki, ale jak przychodziła do sali, można było zostawić maluszka bez większego problemu. Dzieci są do niego przyjaźnie nastawione, zwłaszcza dziewczynki zachwycają się jego słodkością :) Obawiałam się, że starsi chłopcy (to grupa mieszana wiekowo) będą się z niego wyśmiewać z powodu stosowania formy żeńskiej w mówieniu o sobie samym, ale nic takiego się nie dzieje. Gdy odbieram dzieci ze świetlicy Pupu jest naprawdę zadowolony, widzę, że ładnie i spokojnie się bawi. Bardzo mnie to cieszy. Tylko ta choroba tak szybko... Nic tego nie zapowiadało, w niedzielę do południa obydwoje byli zdrowi, po południu się posypało...

W związku z tym dwa tygodnie p-kola z głowy. Zapytałam mamę jakie ma plany na kolejny tydzień i czy mogłaby zostać z dziećmi 4 dni. Wykręcała się (jak zazwyczaj), a w końcu zadzwoniła wieczorem i tonem ostrym jakby odpierała jakiś atak zakomunikowała, że moich oczekiwań, by ona zajmowała się dziećmi, niestety nie jest w stanie spełnić, ponieważ ma swoje życie, swoje sprawy i nie da z siebie zrobić opiekunki (sic!!!). Dzieci są chore, to olbrzymia odpowiedzialność, żeby prawidłowo podać im leki, ona nie ma tyle siły żeby siedzieć z nimi dzień w dzień od rana, praktycznie do nocy (sic!!!) bo ma swoje sprawy i nie możemy od niej żądać żeby rzuciła wszystko i siedziała z naszymi dziećmi.

Szczerze mówiąc, nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Poczułam się jakby mi ktoś przyłożył ścierką prosto w pysk. Powiedziałam, że ja nie oczekiwałam tylko zadałam pytanie by wiedzieć jakie mam możliwości i jak się zorganizować. Powiedziałam by nie robiła z siebie ciężko pokrzywdzonej, bo to my jesteśmy w kłopocie. Powiedziałam, że za tydzień dzieci będą już zdrowe, wybiorą cały antybiotyk, ale do p-kola od razu nie mogą wrócić bo muszą zbudować trochę odporności przez kilka dni. Powiedziałam, że szkoda, iż o opiece nad swoimi wnukami wyraża się tak, jakby to była praca porównywalna do pracy w kamieniołomie. Co usłyszałam? Może jeden, góra dwa dni. Tyle jest w stanie znieść, o ile, rzecz jasna, nic jej nie wyskoczy.

Nigdy nie przyszłoby mi do głowy poprosić o stałą pomocy z jej strony. Nigdy nie było tak, nawet bezpośrednio po urodzeniu, kiedy to wiele babć przyjeżdża czy przychodzi do pomocy swoim córkom, które stały się świeżo upieczonymi matkami, bym chciała tego od niej. Zawsze radziliśmy sobie sami. Konieczność korzystania z pomocy niani nie budziła żadnych wątpliwości. Ale teraz nie mamy niani, chodziło o to by przez 4 dni posiedzieć z nimi przez kilka godzin. Nie od rana do nocy. Od 9 do 15-16. Bo my mamy robotę, a mama nie. Ona nie ma absolutnie żadnych obowiązków poza zwykłymi domowymi czynnościami, ewentualnie zakupami czy fryzjerem, no ale umówmy się - to nie są sprawy priorytetowe. Tymczasem uderzyła do mnie jakbym powzięła zamach na jej wolność, jakbym chciała przywiązać ją do dzieci, by ciężko przy nich tyrała (całe, kolosalne 4 dni), podczas gdy wspaniałe, bajkowe życie, które prowadzi, by jej w tym czasie bezpowrotnie uciekło.

No skoro tak, to muszę szukać innego rozwiązania, na co mama już w ogóle pojechała po bandzie, mówiąc, że ona się martwi o dzieci (sic!!!), że one ciągle zostają z kim innym i tak nie powinno być. Byłam w stanie odpowiedzieć tylko tyle, że Pupu raz został z nową opiekunką, a poza tym zostają z rodzicami albo z drugą babcią. Czyli najbliższymi. I żeby się nie wypowiadała na temat tego z kim zostają dzieci, skoro dla niej pozostanie z nimi to taka ciężka robota zdecydowanie ponad siły.

Wiadomo, że Myszkin dał ciała z tym, że tak się uparł na to by posłać Małego do p-kola od stycznia, gdy ja przecież nadal wyjeżdżam. Ja dałam ciała, że go od tego pomysłu nie odwiodłam, ale naprawdę sądziliśmy, że z pomocą rodziny jakoś damy radę, że będzie dobrze. I pewnie za jakiś czas będzie dobrze, na razie jednak trzeba przetrwać te nienajłatwiejsze chwile.

Byle do marca... Myślę, że w marcu będzie lepiej.

środa, 7 stycznia 2015

słowniczek

W przeważającej mierze już nieaktualny, ale chcę zapisać, żeby móc wrócić i powspominać.

kiełbaska - kujbaska
telefon - telot
ciężarówka - ciandunda
dźwig - dzik
powiedzieć  - podiedzieć
helikopter - opcili

Pupu miał dzisiaj rozpocząć karierę przedszkolaka, ale nic z tego nie wyszło, gdyż rozchorował się zanim w ogóle zobaczył przedszkole. Noc była straszna - od smarkania począwszy, przez kaszel, wymioty na sraczce skończywszy. Przez to wszystko zaspałam i Mysia nie poszła na zajęcia zerówki. Najgorsze jest to, że nie mamy już niani, bo mój mąż chciał przyoszczędzić, był okropnie napalony na to, że od stycznia nie będziemy musieli płacić i nie chciał słyszeć o wydłużeniu umowy z nianią do marca. No i teraz jesteśmy w czarnej dupie bo Mały chory, a my, po dwutygodniowej przerwie, musimy przecież chodzić do pracy. Jak wyzdrowieje to też od razu, tak świeżo po chorobie, nie można puścić go do przedszkola. Skończy się pewnie na tym, że na gwałt będziemy poszukiwać niani dorywczej. Cholera...

Święta minęły spokojnie, chociaż było tyle spotkań z rodziną i przyjaciółmi, codziennie siedzenie do późna, wino, jedzenie, że raczej trudno powiedzieć żebym wypoczęła i się zregenerowała. Sylwester super, w gronie najbliższych przyjaciół. Po Sylwestrze coś strzeliło mi do głowy i postanowiłam obciąć włosy zapuszczane od 15 miesięcy. Jak patrzyłam na swoje zdjęcia w tej głupiej kitce, to nagle zapragnęłam mieć FRYZURĘ, a nie ledwo co odrośnięte włosy spięte klamrą w niedużą kitkę. Nie wiedziałam jakiej fryzury oczekuję, naiwnie sądziłam, że pani fryzjerka coś super mi zorganizuje na głowie. Niestety nie wzięłam pod uwagę, że pani, do której ostatnio chodziłam, nie jest tzw. stylistką fryzur, tylko zwyczajną, prostą fryzjerką. Jedyne moje zastrzeżenie brzmiało - ma być grzywka asymetryczna i gęsta. No to objechała mi ten łeb krzywo, niby że na boba, zrobiła rzadką grzywkę na półokrągło, a ja najbardziej na świecie nienawidzę rzadkich grzywek. Wyglądałam mniej więcej jak Matylda z "Leona Zawodowca" (lat 12). Po wyjściu od fryzjera jeszcze to jakoś wyglądało, ale po nocy - masakra. Po dwóch dniach postanowiłam odszukać mojego fryzjera, do którego chodziłam przez prawie 5 lat i przestałam gdy zaczęłam właśnie zapuszczać włosy, a on zmienił pracę i wyniósł się do centrum. Znalazłam go, trochę mnie uratował, ale widzę, że samej nie jest mi łatwo fajnie ułożyć te cholerne włosy. Znów zacznie się poranna walka z okrągłą szczotką i suszarką, a tak wygodnie było po prostu spiąć włosy klamrą... :(

No dobrze, wszystkiego najlepszego życzę Wam w Nowym Roku. Przede wszystkim dużo zdrowia i dystansu do otaczającej rzeczywistości.