poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Forma rośnie, dusza też ;)

Osadziłam się w bieganiu, okrzepłam w nim. Czuję, że to moje, zaczynam definiować siebie przez bieganie (jeśli wiecie co mam na myśli). Czuję, że staję się biegaczką, w duszy i sercu, a już nie osobą, która "pobieguje" od czasu do czasu.
Sumiennie trenuję 3 razy w tygodniu bieganie i dwa razy w tygodniu stabilizację. Efekty widać. Wczoraj 15 km w średnim tempie 6:09 m/km, a dopiero się rozkręcam ;) Już podjęłam decyzję, że wystartuję w maratonie w październiku. Jestem tym bardzo podekscytowana.

Przedwczoraj skończyłam czytać "Esencjalista. Mniej, ale lepiej". Dostałam od przyjaciela na urodziny. To taki poradnik, adresowany przede wszystkim do biznesmenów i menedżerów. Nie przepadam za takimi książkami, zwłaszcza gdy są amerykańskich autorów, bo jednak amerykańskie realia mocno różnią się od polskich, ale w tej książce parę rzeczy naprawdę mnie zainspirowało. Przede wszystkim stwierdzenie, że mam wybór. Chyba dosyć często o tym zapominamy i stajemy się na własne życzenie więźniami w swoim własnym życiu. Pozwalamy by ktoś inny wybierał za nas i ustalał zasady oraz granice w jakich możemy się poruszać. Od dłuższego czasu czułam, że muszę zacząć zmieniać swoją rzeczywistość, a lektura tej książki utwierdziła mnie w tym przekonaniu, no i trochę zobrazowała jak robić to spokojnie, bez rewolucji.

Przede wszystkim odinstalowałam Facebooka z telefonu bo doszłam do wniosku, że to okropny złodziej czasu, a ja kilkanaście razy dziennie kompulsywnie sprawdzałam co tam słychać. Kilkanaście kliknięć i zatrzymanie się na FB nawet przez dwie minutki, to pół godziny bezpowrotnie zmarnowanego czasu. Przy tej ilości zadań jaką mam - sytuacja niedopuszczalna.

Po drugie - wzięłam sobie do serca radę by porządnie się wysypiać. Staram się nie kłaść spać po 23 po to by obudzić się o 6.30 bez większego trudu.

Po trzecie - przygotowuję sobie ubrania do pracy dzień wcześniej - ile to zaoszczędzonego czasu rano i jaki spokój!

Kolejna rzecz jest taka, że w pracy postanowiłam koncentrować się wyłącznie na pracy (hehe, jakie to odkrywcze ;). Nie daję się wciągać w pogaduchy ze współpracownikami, unikam snucia po pokojach i jakichkolwiek, nawet najkrótszych rozmów telefonicznych w sprawach niesłużbowych. Każdego ranka spisuję listę zadań na dany dzień w kalendarzu i przystępuję do jej realizacji od razu, bez uprzedniego przeglądania internetów na tzw. rozbieg, czy celebrowania porannej kawusi.

Następna wiekopomna zmiana - delegacja zadań. Postanowiłam, że muszę odpuścić, nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego, a aplikanci są po to by mnie wspierać, a nie po to, bym jak nauczycielka poprawiała ich pisma, bo ostatecznie kończyło się to tak, że musiałam w nieskończoność poprawiać ich błędy, a oni - spokojni, że przecież ja sprawdzam - odwalali fuszerę i mieli olewkę na wszystko. W drobniejszych sprawach (a takich jest większość) mają sami podpisywać pisma. Liczę na to, że w obliczu konieczności podpisania się własnym nazwiskiem poczują ciężar odpowiedzialności. Ja zajmuję się teraz koordynacją i największymi sprawami.
Mój cel - wychodzić z pracy do godziny 16.30, a najlepiej jak najwcześniej.
Moja nowa postawa nie wszystkim się podoba, ludzie zauważyli, że się odcięłam, jestem oddalona, ale właściwie mam to gdzieś. Chodzi o moje życie prywatne, żebym wyrabiała się z robotą i nie musiała rąbać do wieczora tak jak to miało miejsce do niedawna.

Poza tym staram się wzbudzić w sobie pozytywniejsze nastawienie do pracy - dzisiaj na przykład postanowiłam afirmować poniedziałek. Wiecie, coś na zasadzie, że poniedziałek jest spoko, nowa energia, już wkrótce środa (gdy mam home-office ;), takie rzeczy :) No i chyba trochę to działa. Nie było źle.

Z książki czerpię też do biegania. Zainspirował mnie opisany tam sposób ćwiczeń Michaela Phelpsa i będę robić podobnie, tzn. wizualizować sobie cały proces treningu/zawodów jako szereg działań będących konsekwencją wcześniejszych działań.

No i sprawa dobrej rutyny - to chciałabym zaszczepić też dzieciom. Żeby nie zastanawiać się nad pierdołami, nie tracić na nie czasu, tylko po prostu robić co trzeba.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Była życiówka!

Godzina złamana - 58:31!!! Czyli trochę gorzej niż wymarzone, ale i tak byłam bardzo szczęśliwa :) Chyba nawet bardziej się cieszyłam niż po półmaratonie. Czułam, że treningi do półmaratonu naprawdę mnie wzmocniły i bieg ciągły w tempie poniżej 6m/km naprawdę jest możliwy ;) Teraz chcę złamać 57 min. na 10 km. Za dwa tygodnie kolejne zawody, może się zapiszę. Dzisiaj miałam zaplanowany poranny trening z interwałami, ale pogoda mnie zdołowała. Przerzuciłam trening na popołudnie, lecz tak strasznie wieje i pada, że nie wiem czy nie wymięknę...

Kolejnym czynnikiem, który mnie dziś zdołował była poranna rozmowa w p-kolu na temat mojego synka. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że zrobił się jeszcze bardziej nerwowy niż zwykle, poranki są okropnie stresujące, bo wystarczy jakakolwiek błahostka by popadł w prawdziwą furię. To bardzo obciążające. Ciągle mówi, że przedszkole jest durne i jest jak więzienie, często dopytuje czy będziemy mieć "luźny dzień". Okazało się, że w p-kolu robi tzw. szeroko pojętą rozpierduchę.
Po pierwsze: PRZEKLINA. I to tak grubo. Czyli nie "dupa" tylko "kurwa", "ja pierdolę". Wyobrażacie sobie, że chciałam się zapaść pod ziemię gdy to usłyszałam? Bo oczywistym jest, że pewnie panie w p-kolu myślą, że mówimy tak w domu. A nie mówimy. Owszem, kilka razy pewnie zdarzyło się powiedzieć grubsze słowo w samochodzie, ale...to wyjątkowe sytuacje. A jemu zdarza się to wcale nierzadko.
Druga sprawa: buntuje się, wścieka, odmawia brania udziału w aktywnościach, wrzeszczy. Nie zawraca uwagi na polecenia, a gdy pani kolejny raz prosi go by coś zrobił - wybucha. Potrafi powiedzieć jej, że jest głupia i niedobra.
Trzecia rzecz: gdy jest spokojny to CAŁY CZAS gada. Swoim zachowaniem zaburza funkcjonowanie całej grupy, rozprasza dzieci.
No i ostatnie - nie chce sprzątać. Lawiruje, próbuje wysługiwać się innymi.
Konkluzja była taka, że zachowuje się jak udzielny księciunio.
Przybiło mnie to. Nie wiem co zrobić. Myślę, że jego niechęć do przedszkola bierze się z głębokiej niechęci do podporządkowania się regułom, a to naprawdę mnie martwi.
On, jak może pamiętacie, zawsze był niezwykle trudnym dzieckiem, ale mniej więcej od 2-3 roku życia był - jak sądziłam - dostosowany do życia. Byłam dumna, że wyrasta na całkiem pogodnego, fajnego, spokojnego chłopczyka. Wiedziałam, że jest indywidualistą, że jest trochę osobny, ale nie był takim nieznośnym furiatem. Nasiliło się to przez ostatni rok. Rozmowy w p-kolu są raz do roku (tzn. minimum) i nigdy wcześniej nie zgłaszano mi takich problemów. Z drugiej strony jest bardzo uczuciowy, często mówi, że nas kocha, powtarza mi to wiele razy dziennie. Jest niezwykłym wręcz słodziakiem i sądzę, że może to wykorzystuje.
Myślę by pójść z nim do psychologa.

sobota, 8 kwietnia 2017

XV Bieg Europejski

już dzisiaj w Gnieźnie. Plan jest taki, by wreszcie złamać godzinę na 10 km. Wymarzony czas - do 58 minut. Po półmaratonie zrobiłam sobie  4 dni przerwy i 31 marca zrobiłam trening z podbiegami. Mieliśmy gości w ostatni weekend więc nie bardzo było jak pobiegać, dlatego kolejny trening był 4 kwietnia, a 5 kwietnia następny - z interwałami.  Później postanowiłam dać nogom odpocząć więc 6 kwietnia zrobiłam ćwiczenia na stabilizację. Wczoraj natomiast spotkałam się z koleżanką i zagospodarowałyśmy butelkę białego ;), ale dziś nie odczuwam żadnych tego skutków (chociaż pewnie ciało odczuwa) i mam nadzieję na dobrą formę. Niestety bieg jest o 17, a do 15.30 muszę odebrać pakiet startowy więc będę się przez 1,5 godziny włóczyć po tym Gnieźnie...

Trzymajcie kciuki!