środa, 30 maja 2012

Przedostatni dzień w pracy

Dzisiaj jestem przedostatni dzień w pracy. Tzn. w biurze. W sumie dobrze się stało, że tak wyszło, bo już naprawdę jest mi cholernie ciężko. W nocy łapią mnie okropne skurcze nóg tak, że w dzień te nogi mnie bolą i ciężko mi chodzić. Biorę magnez, ale póki co nie daje on spektakularnych efektów. Brzuch też jest ogromny i w ogóle nie ułatwia mi życia. Poza tym mam zaledwie tylko kilka bluzek do pracy, w które się mieszczę, a w t-shircie męża raczej nie wypada się pokazywać :)

Byłam wczoraj u lekarki rodzinnej, zapisała mi antybiotyk na moją infekcję katarową. Gardło też mam niezbyt szałowe. Biorę ten antybiotyk od wczoraj i chyba w nosie idzie ku lepszemu. Oby tylko mój Ludzik wyszedł bez szwanku z tych wszystkich chorobowych historii...

Ogólnie czuję, że mam dość. Po prostu dość. Uważam, że zasługuję na nagrodę z powodu mojej ogromnej dzielności :)) Akurat dostałam smsa z sephory, że do końca maja przedłużają ofertę ze zniżką, ale jestem spłukana. Zaproponowałam Mamie (w ramach prezentu na Dzień Matki), żeby sobie zrobiła porządne zakupy na tę moją zniżkę i szczerze mówiąc było mi trochę przykro, że Mama szaleje, nabywa kolejne kosmetyki, nowe perfumy itd., a ja stoję jak ofiara losu z tym swoim wielkim brzuchem i nie mam siana choćby na kostki musujące do kąpieli. Myszkin poleciał wczoraj do Rotterdamu i kazałam mu nabyć mi na lotnisku jakieś kosmetyczne upominki, więc może jednak trafi mi się jakaś nagroda.

niedziela, 27 maja 2012

Rodzice idealni

Czasem mam wrażenie, że otaczają mnie idealne matki, tylko ja jestem jakaś taka nieudolna. W pracy i na forach internetowych znajdę odpowiedź na każde pytanie i milion wskazówek jak postępować ze swoim dzieckiem w sposób optymalny. Oczywiście żadne ze znanych mi dzieci nie spędza więcej czasu przed monitorem/telewizorem niż 20 minut dziennie, gdy pogoda nie daje się ewidentnie we znaki dzieci "wyprowadzane" są na dwór, na dłuuugie spacery lub zabawę na placu zabaw, natomiast w czasie pobytu w domu czas spędza się na aktywnej zabawie z dziećmi, słodycze dopuszczalne są od święta lub raz w tygodniu, istnieje racjonalny system kar i nagród (u nas istnieje tylko system nagród, niekoniecznie racjonalny), rodzice są zawsze wyważeni, spokojni, konsekwentni. Mamy samodzielnie przyrządzają wędliny dla swoich pociech, smażą naleśniczki, placuszki, robią fikuśne kanapeczki itp. Rzecz jasna nie muszę wspominać, że nie przenoszą na dzieci swoich stresów, nie podnoszą głosu, potrafią egzekwować oczekiwane zachowania drogą spokojnego tłumaczenia i nie kłócą się z mężami przy dzieciach.

Mysia nie ogląda bajek codziennie, ale zdarza się, że ogląda je zdecydowanie dłużej niż 20 minut w ciągu dnia. W weekend, gdy chcemy jeszcze dospać (Mycha budzi się w okolicach 6), czasem ogląda te bajki nawet i 2 godziny!! W dni wolne od pracy staramy się rzeczywiście spędzać z Myszką czas na dworze, ale raczej unikamy placów zabaw (tzn. ja unikam, nienawidzę chodzić na plac zabaw, dlatego wymyślam inne atrakcje, np. wizytę u babci, która u siebie w ogrodzie ma piaskownicę i huśtawkę :), natomiast w tygodniu, po powrocie z przedszkola już do końca dnia jesteśmy w domu. Wychodzę z założenia, że spacer został "zaliczony" w czasie pobytu w przedszkolu więc ja mam ten temat z głowy. Mysia się bawi, a ja ogarniam chałupę, kombinuję obiad itp. Chwilami bawię się z nią, ale tak raczej mimochodem. Czasem poukładamy wspólnie jakieś puzzle, poczytam jej trochę książkę, ale tak naprawdę nie lubię się bawić. Nie lubię też i nie potrafię piec wędlin, więc kupuję gotowe. Smażenie naleśników jest upierdliwe, więc nie smażę. Mysia praktycznie codziennie dostaje coś słodkiego, co prawda w niewielkich ilościach (kostka czekolady, żelek, ciastko), ale jednak. Często tez wykorzystuję argument słodyczowy w celach nakłonienia jej do pożądanych zachowań. Zresztą przekupstwo, szantaż i wszelkie inne tego typu manipulacje są u nas wykorzystywane wcale nie tak rzadko. No i krzyczę. Staram się opanowywać emocjonalność, ale czasem po prostu nie daję rady. I NADAL mimo, że ma już 3 lata, któreś z nas musi z nią posiedzieć do czasu aż zaśnie.
A dziś.... dzisiaj, jakby tego wszystkiego było mało, zakładając jej kask na rower przycięłam jej skórkę na szyi. Boże, jak okropnie płakała! Jak sobie przypominam to zdarzenie i pomyślę, jak straszliwie musiało ją zaboleć, to momentalnie stają mi łzy w oczach. Dlaczego byłam tak nieuważna i niedelikatna?! Dlaczego jestem taka beznadziejna???

piątek, 25 maja 2012

Cholerny katar!!!

Męczy mnie straszliwy katar. Takiego kataru nie miałam chyba jeszcze nigdy w życiu... Jak to jest, że oprócz stresów związanych z przebiegiem ciąży, musiałam jeszcze przejść masakryczne zapalenie zatok, co miesiąc infekcja przeziębieniowa, a teraz jeszcze ten katar... Zaczęło się w niedzielę, wspominałam o tym w poprzednim poście. Wtedy było (jeśli chodzi o ten katar) jeszcze w miarę lajtowo, stosowałam krople Otrivin baby chyba 3 razy na dobę i dawałam radę. Koszmar zaczął się w środę. Poszłam do pracy i okazało się, że nos mam NON STOP zapchany - kompletny beton. Otrivin baby nie przynosił żadnego efektu, stosowałam go nawet po 3-4 razy do każdej dziurki co godzinę i nic, byłam bliska szału. Kazałam Myszkinowi kupić mi xylogel i na wieczór z niego skorzystałam. Wydawało mi się, że działa, jednak wczoraj w pracy też nie było efektów. Stosowałam go zamiennie z Otrivinem i nic. Mam wrażenie, że coś w moim miejscu pracy jest takiego, co powoduje, że ten nos mi się zapycha na amen. Dzisiaj było odrobinę lepiej. Wzięłam ze sobą wodę morską w sprayu i żeby nie przeginać z kroplami brałam głównie tę wodę morską. Słabo pomagało. Dopiero po powrocie do domu zastosowanie xylogelu przyniosło mi ulgę. Strasznie się jednak martwię, bo kropli do nosa nie powinno się stosować w ciąży z uwagi na obkurczanie błon śluzowych i ponoć możliwy negatywny wpływ na krążenie płodu. Ludzik strasznie się rusza, mnie zaczął boleć brzuch (chyba) od tego i teraz mam oczywiście okropne nerwy, że zaszkodziłam mu tymi kroplami... 

wtorek, 22 maja 2012

Ciąża w liczbach

Tydzień ciąży 33 + 6 dni, waga - 12 kg na plusie, obwód brzucha - 103 cm, obwód bioder - 100 cm, obwód biustu 98 cm, liczba przygotowanych ubranek dla Ludzika - 3 szt.

Jak wspominałam, mam kolejna infekcję górnych dróg oddechowych. Co chwileczkę zapycha mi się to jedna, to druga dziurka w nosie. Zaraz dostanę szału!!!

Doktor Judym?

Byłam wczoraj na wizycie. Niestety moje pozytywne wrażenie w sprawie aktualnego doktora zostało mocno  nadszarpnięte. Na początku doktor borykał się z klimatyzatorem, szukał w szufladzie chyba jakichś kwitów od tego urządzenia, klikał pilotem itd. Okej, może to dla komfortu pacjentek, chociaż w gabinecie temperatura była przyzwoita. Na pytanie co dobrego u mnie słychać odpowiedziałam, że po raz kolejny nabawiłam się infekcji górnych dróg oddechowych i dzień wcześniej byłam na pomocy doraźnej z powodu gorączki oraz ogólnie bardzo złego samopoczucia. Zapytał jakie leki stosowałam i to był koniec tematu mojej infekcji. Najwyraźniej uznał, że sama sobie świetnie poradziłam i nie musi udzielać mi dalszych porad. Następnie było badanie ginekologiczne i usg. Odniosłam wrażenie, że doktor bardziej koncentruje się na zrobieniu dzidziusiowi fajnej fotki niż na sprawdzeniu jego dobrostanu. No dobra, może się czepiam, ale tak to wyglądało. Po badaniach zaczęłam temat porodu. Powiedziałam, że termin zbliża się wielkimi krokami, a ja po pierwszym, dość dramatycznym porodzie, mam wielki stres związany z tym nadchodzącym. "Chce pani rodzić naturalnie czy mieć cięcie?" - padło bezpośrednie pytanie. No super. Czyli jednak można mieć cesarkę na życzenie. Wiadomo jednak, że nie za darmo i w tym momencie poczułam się okropnie niezręcznie. Nie potrafiłam zadać bezpośredniego pytania ile to będzie kosztowało. Próbowałam uzyskać odpowiedź zadając bardziej subtelne pytania, jednak doktor ostatecznie mi nie odpowiedział. Miałam wrażenie, że traktuje mnie trochę jak jakiegoś półgłówka. Na koniec wizyty powróciłam jeszcze do tematu infekcji sygnalizując, że nie byłam z tego powodu w pracy i chciałabym otrzymać zwolnienie na 3 dni. "Dam pani na 4 tygodnie". Oponowałam tłumacząc, że dobrze się czuję i chcę pracować. "I tak pobiła pani normę światową, nie ma mowy o chodzeniu do pracy, pani ma stan po cięciu, czy pani chce żeby coś złego się stało?? Droga pani, to już jest naprawdę pora żeby przystopować, proszę mnie posłuchać! Ma pani już jedno dziecko, niech się pani uśmiechnie, no czego pani siedzi taka smutna?? Niech się pani uśmiechnie, pobawi się z dzieckiem i odpocznie." I wypisał mi zwolnienie na 4 tygodnie. Świetnie!! Tylko że jak ja mam wystawić fakturę będąc na zwolnieniu??? I jak ja mam wyjaśnić szefowi, że jednak nie będę pracować do połowy czerwca, tak jak planowałam?? Poczułam się potraktowana nie jak dorosła osoba, tylko jak młoda siksa, która nie ma prawa do własnego zdania. Byłam tak skołowana, że już nie miałam siły tłumaczyć mu, że tak długie zwolnienie to dla mnie tylko kłopot. Nie rozumiem - skoro jest wszystko w porządku, dlaczego jego zdaniem nie mogę pracować???
Na koniec, zamiast paragonu z kasy fiskalnej (tak jak było do tej pory) uścisnął mi dłoń na pożegnanie. Może uznał, że jednak nie jestem zakamuflowaną pracownicą urzędu skarbowego i po kilku pierwszych wizytach można przestać wygłupiać się z tymi paragonami....

piątek, 18 maja 2012

"Zdradliwa wena raz jest, raz jej nie ma"*

U mnie właśnie jej nie ma. Napisałabym coś, ale... nie mogę. Nie chcę Was chyba zarażać swoim podłym nastrojem. Podłym nie przez cały czas, ale zdarzają się takie momenty, że aż nie mogę uwierzyć jak głęboko można popaść w otchłań rozpaczy... Ostatnio poprosiłam męża żeby zrobił mi masaż głowy, który dobrze wpływa na moją zdolność nieprzerwanego, nocnego odpoczynku. Robił go od niechcenia, zarzuciłam mu, że masuje mi głowę jakby sprawdzał czy nie mam wszy, na co on odparł, że mam brudne włosy (sic!), a poza tym robi ten masaż tak jak zwykle i czego się właściwie czepiam. Poryczałam się tak strasznie, że aż dostałam spazmów. Nie mogłam się uspokoić, szlochałam jak wariatka. Myszkin był przerażony tym co się ze mną dzieje. A ja, jak już po dłuższej chwili odzyskałam równowagę na tyle by móc wydukać o co mi chodzi, powiedziałam, że to straszne, to naprawdę straszne, że najwyraźniej muszę zapłacić komuś obcemu by zrobił mi cholerny masaż, by dostarczył mi chociaż odrobinę przyjemności, że potrzebuję czułości i opieki, której nie dostaję. Myszkin zaśmiał się zimno i skonstatował, że dostaję dokładnie tyle, ile sama daję i że on też potrzebuje czułości. ALE JA JESTEM W CIĄŻY - wrzasnęłam. I należą mi się chociaż przez ten krótki czas specjalne względy!! Należą, bo to ja ponoszę na razie wszystkie koszty tej ciąży, to ja ważę 12 kg więcej, to mnie boli kręgosłup i biodra, to ja mam fatalny cellulit na udach, nie mogę lekko i swobodnie się poruszać. No tak czy nie??

I znów naszła mnie refleksja nad tym, co słyszałam już po milionkroć - że nie okazuję uczuć, że jestem zimna, niezbyt czuła, niechętna do pieszczot. "Jesteś jak góra lodowa" - tak powiedział jeden z moich byłych chłopaków. Skargi na mój sposób funkcjonowania w związku słyszałam od wszystkich chłopaków/mężczyzn, z którymi byłam. To niezbyt liczne grono, ale w zasadzie jednomyślne. Dlaczego taka jestem?? Czy to kwestia charakteru, a może wychowania? Może powinnam skorzystać z pomocy psychologa, zrobić coś, żeby być bardziej otwarta? Ja po prostu nie potrafię być miła i łagodna. "Chciałbym żebyś garnęła się do mnie jak Mysia" - powiedział kiedyś mój mąż. Nie umiem. Wydaje mi się to nienaturalne. Jak mam to zmienić???


* Tytuł posta stanowi fragment tekstu piosenki "Wena" pochodzącej z repertuaru Kalibra 44

czwartek, 17 maja 2012

Nowy "imidż" Mysi

Babcia kupiła naszej Mysi nowe butki. Butki są czerwono-granatowe i pochodzą z kolekcji Bartka dla chłopców (jak dotąd prawie wszystkie buty kupiliśmy z kolekcji chłopięcych, gdyż po prostu bardziej nam się takie podobają - są bardziej stonowane i neutralne w stylu i kolorze). Myszkin zobaczywszy je stwierdził, że do niczego nie będą jej pasowały, że w ogóle mysiowe ciuchy są beznadziejne, a Mysia wygląda jak dziecko wojny poubierana w kolorowe pstrokacizny. Zrobiło mi się głupio... Przeanalizowałam w myślach zawartość jej szafy i doszłam do wniosku, że rzeczywiście dobór ubrań jest dość chaotyczny i przypadkowy. Jest to efekt darowizn od rodziny/znajomych oraz tego co jest w sklepach. Trudno znaleźć dla dziewczynek coś w dobrej cenie, a jednocześnie nie fioletowego, różowego, turkusowego i pozbawionego krzykliwych aplikacji, ozdób, falban i cekinów. Ruszyłam więc na zakupy. Wydałam ponad 300 złotych na nową garderobę dla Mysi, którą kupiłam w H&Mie z wielką dbałością o to, by nowe rzeczy wzajemnie do siebie pasowały. Część z nich pochodzi z działu dla chłopców, gdyż np. w dziale dziewczęcym nie można było uświadczyć gładkich t-shirtów. Wszystko utrzymane jest w bielach, szarościach, granatach i czerwieniach tak by pasowało do nowych butów :) Myślę, że częściej będę zaglądać na chłopięce działy, uważam, że rzeczy dla chłopców, przynajmniej te w H&Mie, równie dobrze nadają się dla dziewczynek. W działach dla dziewczynek trzeba się natomiast naprawdę dobrze naszukać by znaleźć coś, co nie jest różowe bądź fioletowe. Nie twierdzę, że te kolory trzeba całkowicie wytępić, ale jak dziecko ma wyglądać przyzwoicie odziane w fioletowe legginsy, turkusową bluzkę z żółtym napisem i różową bluzę w paski.... Zdecydowanie powinnam zwracać większą uwagę na mysiowe ubranka tak, by można je było niekłopotliwie łączyć w gustowne zestawy.

poniedziałek, 7 maja 2012

I po majówce

Tzw. "długi weekend" (w tym roku baaardzo długi), upłynął nam pod znakiem objeżdżania dzieciatych znajomych. Mysia nadrobiła z nawiązką towarzyskie zaległości, my też :)
Obserwując ją na tle innych dzieci stwierdzam, że jest naprawdę przeuroczą istotką. W domu daje czadu, potrafi ciężko wyprowadzić mnie z równowagi, czasem awanturuje się w sklepach żądając "czegoś", ale w zabawie z rówieśnikami wyróżnia się absolutną bezproblemowością. Jest wesolutka, zawsze chętna do nieszkodliwego dokazywania, bawi się bez cienia agresji, bez krztyny focha, za to z wielkim entuzjazmem i szczerą radością. Nie ma z nią żadnych kłopotów, nie wchodzi w konflikty, potrafi dzielić się swoimi zabawkami i tego samego oczekuje od współtowarzyszy, co niestety niejednokrotnie naraża ją na rozczarowanie. To ona bywa ofiarą, nawet młodszych od niej dzieci, które nie wiedzieć czemu szarpią ją, ciągną, zabierają zabawki. Mysia nie bardzo potrafi sobie radzić w takich sytuacjach, a mi jest przykro, że jej niczym niezmącona dziecięca ufność i dobre nastawienie zderzają się z przejawami zachowań agresywnych ze strony rówieśników. Wiem, że dzieci są różne, mają różne etapy w swym rozwoju, również i takie, które polegają na silnym poczuciu własności, nie do końca to jednak rozumiem, bo Mysia nigdy taka nie była. Są też dzieci łaknące fizycznej bliskości, ciągle zachęcane przez opiekunów do przytulania się i obściskiwania z innymi dziećmi, usilnie dążące do zakleszczenia mysiowej szyi w imadłowym uścisku swoich małych ramionek. Mysia się takich dzieci boi, stroni od tego typu poufałości, nie lubi gdy jej przestrzeń jest tak bezpardonowo naruszana. Gdy uchyla się od tych wątpliwych pieszczot okazuje się, że już nie jest dobrym towarzystwem do zabawy dla przylepnych rówieśników. Co dziwne, w razie pojawiających się zgrzytów to najczęściej ona - mimo, że jest ofiarą innych dzieci - puszcza sprawę w niepamięć i już po chwili z takim samym entuzjazmem zachęca do wspólnej zabawy agresorów czy nadmiernie tulące się koleżanki.
Często zastanawiam się ile w tym naszej zasługi, a ile jej cech osobniczych. Sądzę, że jednak Mysia z natury jest po prostu kochanym człowieczkiem, gdyż do tej pory nie musiałam wkładać jakiegoś wielkiego wysiłku w to, by była taka, jaka jest. I z obawą myślę o Ludziku - jaki będzie on. A co jeśli będzie rozwrzeszczanym, wiecznie awanturującym się dzieciakiem o postawie roszczeniowej, zabierającym wszystko innym dzieciom i nie daj Boże, gryzącym, ciągnącym za włosy i popychającym???

Mysia jest już naprawdę bardzo mocno podekscytowana przyjściem na świat braciszka. "Ja będę tego braciszka wysadzać na kibelek żeby nie wpadł do środka i porządnie się wysikał. Bo on będzie mieć siusiaka, prawda? Będę go karmić mleczkiem z twojej piersi i robić mu picie w butelce." :))