piątek, 18 kwietnia 2014

Słowniczek

woda - doda, cukierki - ciucieki, proszę - plote, włosy - dłosy, bluzka - blutka, synek - tynek, tatuś - tatuć, kanapka z pasztecikiem - pecikiem, pachnie - pańcie, jasno - janto, spodnie - podnie, dziękuję - kuje, ryczy - lyty;

oprócz tego zabawy słowami: auto-to, lampa-pa, dziecko-ko

Pupu zaczyna składać zdania i odmieniać wyrazy przez czasy, przypadki i osoby. Ma niespełna 22 miesiące. Przeżywa aktualnie bunt dwulatka, co noc budzi się i ryczy "do mamuni". Jak przychodzę od razu pokazuje, że idziemy "tam" czyli do sypialni albo, że "bujać mamunią", ale i tak zawsze się kończy w ten sposób, że śpimy razem do rana. Nie podoba mi się taka sytuacja, ale widzę, że mały właśnie nocą ma jakąś wielką chęć przytulania. Chyba nie do końca jego układ nerwowy ogarnia to, że jest odrębnym od mamuni bytem.

Nowa praca!

Wszystko wskazuje na to, że całkiem przypadkowo dostałam nową pracę! W zeszłą sobotę koleżanka, która aktualnie pracuje w jednej z największych kancelarii w moim mieście i z którą kiedyś pracowałam, napisała do mnie, że mają kilka nowych projektów i potrzebują ludzi. Zaproponowała niezobowiązujące spotkanie, które odbyło się w poniedziałek. Spotkanie jednak z niezobowiązującego dość szybko przerodziło się w regularną rozmowę rekrutacyjną, na co w ogóle nie byłam przygotowana. Łącznie z tym, że musiałam wypowiedzieć się na temat oczekiwanych zarobków itd. Negocjacje w tej sprawie trwały jakieś pół minuty i niestety potoczyły się w niezbyt korzystnym dla mnie kierunku. Wspólnik, z którym rozmawiałam jest naprawdę ostrym zawodnikiem, jeśli chodzi o zapędzanie rozmówcy w tzw. kozi róg. Pocieszyłam się jednak, że to tylko wstępne rozmowy i nic nie jest przesądzone. A tak poza tym wyszłam stamtąd z mieszanymi uczuciami bo przecież miałam rozkręcać własną firmę, a tu takie nieoczekiwane "coś".
Później rozmawiałam z kilkoma znajomymi na temat tego miejsca - osobami, które już tam nie pracują, no i wiadomo jak to jest... nie było entuzjastycznych rekomendacji :) Doszłam więc do wniosku, że chyba dam sobie spokój i poprzestanę na tym co mam.

Nieoczekiwanie jednak odezwali się do mnie wczoraj, czy mogłabym przyjść od razu po świętach bo mają kilka palących tematów do obrobienia. Powiedziałam, że się zastanowię, ale zaraz zadzwoniła ta koleżanka, która mnie tam ściągnęła, później wspólnik, który prowadził ze mną poniedziałkową rozmowę i tak jakoś mną zakręcił, że w sumie okazało się, że "witamy na pokładzie", chociaż tak naprawdę wcale nie zamierzałam w taki sposób rozegrać tej kwestii!

Jestem pełna obaw co to będzie, ale z pewnością odczujemy sporą ulgę finansową (mimo, że nie wynegocjowałam zarobków w pełni satysfakcjonujących, to jednak będą dwa lub trzy razy wyższe od tego co udaje mi się zarobić teraz) i to mnie pociesza. A może okaże się, że to jest właśnie miejsce dla mnie? Muszę jednak twardo obstawać przy tym, bym miała  możliwość pracy zdalnej w jak najszerszym wymiarze. Nie mogę przecież porzucić mojego biura coworkingowego.

A w nim niestety nie dzieje się najlepiej - chodzi o relacje z coworkerami. Dwa tygodnie temu zrobiłam parapetówkę dla ludzi z mojej ostatniej kancelarii.  Było naprawdę fajnie, ale na samym początku imprezy, w czasie oglądania biura (pokazywałam im jak to wszystko tutaj wygląda) mój były szef zauważył na biurku jednego z coworkerów nietypową kostkę Rubika i się nią zainteresował przestawiając ułożenie. Podejrzewałam, że to nie przejdzie bez echa, ale wynikła prawdziwa afera. Nie przypuszczając, że w sobotę ktoś przyjdzie do biura, postanowiłam nie sprzątać bałaganu po imprezie i zaczekać z tym do soboty właśnie, bo było już późno. Gdy w sobotę przyjechałam posprzątać okazało się, że w biurze pracuje w najlepsze chłopak od kostki. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię! W kuchni panował bowiem krajobraz ewidentnie poimprezowy z opróżnionymi butelczynami w roli głównej. Przeprosiłam za bałagan, a on powiedział, że nie ma problemu. Myślałam więc, że to koniec tematu, ale w poniedziałek przyszli wszyscy do mnie i powiedzieli, że wiedzą co było w weekend, że ktoś tu się kręcił i ruszał tą nieszczęsną kostkę. Wytłumaczyłam, że robiłam imprezę dla znajomych i że bardzo przepraszam i przykro mi, ale koledzy tylko z ciekawości zainteresowali się kostką. Oni jednak stwierdzili, że nie znają tych ludzi i nie mogą wszystkim ufać i chcieliby, żeby "ich" pokój był zamykany na klucz. Ja, rzecz jasna, poczułam się jak pijak i złodziej i na fali tego samopoczucia oraz skruchy zgodziłam się na takie rozwiązanie. Jednak drzwi w biurze są stare i zabytkowe, podobnie jak zamki i dorobienie do nich kluczy wiązałoby się z dużymi kosztami. Poza tym, pomyślałam, że mają przecież zamykane na klucz szafki, w których mogą chować swoje rzeczy, a przedmiotem umowy nie jest pokój jako całość, lecz tylko stanowiska pracy. Mimo, że minęło już dwa tygodnie nie wyjaśniłam z nimi tej kwestii - ciągle jakoś się nie składa, nie ma ich w komplecie itd. No i atmosfera jest trochę zważona - takie mam wrażenie. Dodatkowo, moja mama przypadkiem otworzyła list adresowany do innego coworkera - nie zwróciła uwagi na nazwisko adresata, a miała konto w tym samym banku, więc z góry założyła, że to do niej. To był list z kartą kredytową. Ów chłopak powiedział, że nie ma najmniejszego problemu i nic się nie stało, ale następnego dnia zaczął dopytywać o jakąś inną przesyłkę, która do niego nie dotarła w sumie zupełnie otwarcie insynuując, że pewnie moja mama ją odebrała i mu nie przekazała. Poinformował też, że przez otwarcie przesyłki z kartą musiał zamówić nową. Zrobiło mi się okropnie przykro, bo dotarło do mnie, że dla nich jestem już całkowicie "spalona". Napisałam mu, że jego korespondencja nie jest przedmiotem zainteresowania ani mojego, ani mojej mamy i to, że koperta została rozerwana to był zupełny przypadek, a nie celowe działanie. A on odpisał, że musiał zamówić nową kartę bo w biurze była impreza, a skoro był tam nieograniczony krąg osób i otwarta przesyłką z kartą, to było ryzyko, że ktoś się do niej dobrał. Ręce mi opadły. Odpisałam jednak (no bo co miałam zrobić???), że to nie był nieograniczony krąg osób, tylko moi znajomi prawnicy, którzy przyszli na parapetówkę i że incydent z kostką Rubika może stwarzać wrażenie, że ich rzeczy są zagrożone, jednak pod żadnym względem tak nie jest. No i tyle. Nie mogę zrobić chyba nic więcej. Obawiam się jednak, że przez te dwa durnowate zdarzenia, cała moja praca, strona, reklamy itd., wszystko pójdzie na marne i będzie się za mną ciągnąć opinia, że w moim biurze odbywają się alkoholowe libacje, grzebie się w cudzych rzeczach i są otwierane listy. Ależ mnie to wkurza, że taka błahostka (bo przecież w gruncie rzeczy nic się nie stało!) zrujnowała mi reputację. A najbardziej wkurza mnie bezsilność w tej sprawie.

W tym kontekście, może to lepiej, że będę mieć nową, stałą pracę i finansowy oddech. Na uspokojenie postanowiłam nie zapominać o tym co trafnie zauważył mój brat - zawsze jest łatwiej zrezygnować z pracy niż ją dostać :)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Sporo się działo w ostatnim czasie. Biuro się zapełniło, pojawiają się w związku z tym nowe sytuacje, do których muszę się przyzwyczaić. Między innymi to, że cały czas muszę sprawdzać czy niczego nie brakuje, czy jest papier toaletowy, herbata, kawa, woda mineralna itd. W weekend, jak to się mówi, "jadę na szmacie", bo podłogi trzeba umyć, kibelek wyczyścić, wyrzucić śmieci, a (mam nadzieję - jeszcze) nie stać mnie na to by zlecić te zadania innej osobie. Nie ukrywam, że trochę mi z tym dziwnie, bo co innego sprzątać po sobie, a co innego sprzątać po innych.

Było też trochę napiętych sytuacji z mamą - ona najwyraźniej jednak nie zamierza wybrać się na emeryturę. Przedstawiłam ją (na jej życzenie) osobom wynajmującym stanowiska pracy mówiąc, że to moja mama i ona od czasu do czasu będzie się też tutaj pojawiać, na co ona (przy nich!!!) odparowała: "nie od czasu do czasu". Na moje indagacje o co w ogóle chodzi skoro utrzymywała, że ma pracę na tydzień w miesiącu mówi, że jednak coś tam do roboty w biurze ma bo jakby nie miała to wolałaby siedzieć w ogrodzie. I weź tu bądź człowieku mądry. Siedzimy we dwie w niedużym pokoju, ja muszę przy stoliku i nie jest mi z tym do końca okej. Jestem jej wdzięczna, że się zgodziła na to wszystko, ale... jej nastawienie jest momentami takie, że wszystkiego mi się odechciewa.

Z pozytywnych informacji - okazuje się, że nie będę musiała sprzedawać samochodu, bo zakończyły się dwie duże sprawy, które prowadziłam dla jednego z kolegów i wynagrodzenie, które otrzymam pokryje prawie cały kredyt, pozostający do spłaty. Czasem myślę z lekką goryczą, że w innej sytuacji te pieniądze przeznaczyłabym na wakacje marzeń dla całej rodziny, zamiast spłacać cholerny kredyt, ale jest jak jest i trzeba się cieszyć, że  nie muszę pozbywać się auta.

W ogóle, tak szczerze mówiąc, teraz żyję w całkiem innym życiu. Mówią, że upadek z wysokiego konia bardziej boli i chyba coś w tym jest. Pracując na stałym kontrakcie z kancelarią zarabiałam bardzo dobrze, a teraz ciągle martwię się o pieniądze. Na przykład nie wiem czy będzie nas stać by pojechać na wakacje. Wieczorne wyjście do restauracji przyprawia mnie o ból głowy jak pomyślę o tym ile to wszystko kosztuje. Znajomi gratulują mi własnego biznesu, ale jeden z kolegów miał rację mówiąc, że pogratuluje mi dopiero wtedy jak będę miała grono klientów z porządnymi obrotami. Poza tym, jak wspomniałam, imam się zajęć, którymi do tej pory nie musiałam sobie głowy zawracać, wykonuję pracę tzw. konserwatora powierzchni ;), targuję się z potencjalnymi klientami w sprawie najmu salki konferencyjnej itp. Jeszcze nie jest mi z tym wszystkim wygodnie.

Ale wczoraj, urządzając dla Mysi urodziny u nas w domu, myśląc o tym jakie zabawy można dzieciakom zorganizować, przyszło mi do głowy, że gdyby nie ta wielka zmiana, pewnie poszłabym, jak zwykle, po najmniejszej linii oporu i wynajęła salę zabaw, zaprosiła wszystkich gości tam i nie miałabym problemu. Jednak pewnie nie usłyszałabym pełnego zachwytu okrzyku mojej córeczki "Kocham te urodziny!!!" na widok naszego dużego pokoju przystrojonego serpentynami i balonami. No i z pewnością nie zrobiłabym sama, własnoręcznie, tortu z Rainbow Dash!