środa, 31 października 2012

Przepuklina?

Wygląda na to, że mam przepuklinę. Rewelacja, jeszcze tylko tego mi brakowało do pełni szczęścia. Od czasu cesarki zauważyłam, że często kłuje mnie w boku lub w dole brzucha; jak bolało to oczywiście intensywnie myślałam o zapisaniu się do lekarza i zrobieniu z tym porządku, ale na myśleniu się kończyło. Jednak wczoraj bolało tak, że pół dnia chodziłam zgięta wpół. Zajrzała do mnie sąsiadka, która jest internistką i powiedziała, że najprawdopodobniej to przepuklina. W poniedziałek idę do lekarza rodzinnego po skierowanie do chirurga. Pójdę też do ginekologa, niech obejrzy bliznę. Jeśli obawy się potwierdzą, to naprawdę nie wiem co to będzie, gdyż przepuklinę usuwa się operacyjnie, a później absolutnie nie wolno niczego cięższego podnosić. Myślę, że ponad sześciokilogramowe niemowlęta również zaliczają się do tego, czego podnosić nie wolno. No i kto wtedy będzie zajmował się Chłopcusiem?

sobota, 27 października 2012

Szpital w domu

Kurwa, jesteśmy wszyscy chorzy kompletnie oprócz Chłopcuszka (i oby jego nie dopadło!!!).

Mysia ma taki kaszel, że nie do wyobrażenia. Kaszle praktycznie przez cały czas, co kilkanaście-klikadziesiąt sekund. Miała dzisiaj jechać na ognisko, zamiast na ognisko pojechała jednak do lekarza. Wdrożyliśmy leki itd., ale na razie bez efektu. Jestem przerażona co to będzie w nocy, bo mimo podania dipherganu cały czas słyszę jej okropne kasłanie.

Myszkin dostał antybiotyk, też kaszle, chociaż nie tak silnie jak Mysia.

Ja od wczoraj mam zawalone zatoki, a w nocy zeszło mi na gardło. Z lekami zaś poszaleć nie mogę, wiec mam powtórkę z zeszłego roku. Póki co wpieprzam kanapki z czosnkiem, ładuję miód do każdej herbaty no i piję prenalen, a gardło traktuję tantuum verde. Póki co też bez satysfakcjonujących efektów. Czuję się tragicznie, łamie mnie całe ciało, chociaż nie wiem czy to od choroby, czy od wczorajszych ćwiczeń na siłowni zainstalowanej na wolnym powietrzu w parku, do którego chodzę z Ludzikiem. Dzisiaj też chciałam iść poćwiczyć, ale nie poszliśmy na spacer z uwagi na moje fatalne samopoczucie i okropną pogodę.

Chłopcuś na razie jest ok. No i teraz nadejdzie chwila prawdy i wielki sprawdzian dla cudownych właściwości naturalnego mleka i jego legendarnych przeciwciał. Żeby tylko się udało, żeby nie zachorował mały Mimiś...

piątek, 26 października 2012

Przełomy

Następnego dnia po tym jak mama wyraziła swoje zdanie na temat mojego Chłopczyka, po odebraniu Mysi z p-kola, wzięła jeszcze Chłopca na spacer. Po powrocie, nieco skruszona (tak mi się wydawało!), powiedziała, że on chyba jednak rzeczywiście ma kolki (bo to zasugerowałam poprzedniego dnia argumentując, że trudno mi uwierzyć, iż dzieciak dzień w dzień od 17 do 19 postanawia ryczeć bez powodu). Mówiła, że płakał strasznie, miał twardy brzuszek i było widać, że cierpi. "A tak na niego nagadałaś" - powiedziałam. Było widać, że mamie jest głupio.
Włączyliśmy ponownie leki antykolkowe, no i szału nie ma, ale bywają dni, że popołudnie jest nieco spokojniejsze. W środę wybieramy się ponownie do gastroenterologa; chcę omówić rozszerzanie diety by niczym Młodemu nie zaszkodzić i nie pogłębić jego dolegliwości.
A w międzyczasie nastąpiły niewielkie przełomy - po pierwsze - Chłopcu zaczął przedkładać matę edukacyjną ponad leżaczek-bujaczek. W leżaczku nie czuje się już swobodnie gdyż jest on, jak się okazało, typem ruchliwym (w sumie było to wiadomo jeszcze w ciąży ;). Na macie zaś może swobodnie fikać nóżkami, rączkami i kombinować z przewracaniem się na boki. Po drugie - przedwczoraj opanował umiejętność przewracania się z pleców na brzuch - na razie jednak tylko na łóżku - tam jest mu łatwiej, bo materac jest trochę podniesiony z uwagi na te jego ulewania więc ma nieco z górki. Teraz trzeba jeszcze bardziej uważać by nie spadł. Imperatyw ciągłego robienia kulu-lu-lu tkwi w jego głowie niestety również w nocy. Chłopcuś budzi się już z silnym pragnieniem przećwiczenia nowej umiejętności i przystępuje do realizacji planu niezwłocznie po nakarmieniu. Nie podoba mu się w ogóle, że mu nie kibicuję. Po trzecie - przestał ryczeć na spacerach!! Co prawda muszę jeszcze w trakcie ubierania zaintonować jakąś uroczą piosenkę, np. "Rudego rydza" i z pieśnią na ustach opuścić mieszkanie (jak wychodzę to oczywiście nie śpiewam pełnym głosem ;), ale jeśli to działa, to czemu nie?
No i ogólnie Chłopcuś staje się coraz bardziej uroczym bobaskiem, coraz więcej się śmieje, nawiązuje kontakt gadając po swojemu, próbuje naśladować łamańce językiem, które do niego wykonuję, interesuje się zabawkami, chwyta je, szarpie i jest coraz bardziej interaktywny i naprawdę prześmieszny. W dzień jest naprawdę złocistym Chłopczykiem, tylko te popołudnia.... gdyby cholerne dolegliwości mogły wreszcie odejść w niepamięć... Na razie jednak się na to nie zanosi. Oprócz kłopotów z kolkami nadal ulewa jak szalony. Pocieszam się jednak tym, że najdalej za kilka miesięcy się to wreszcie skończy.

czwartek, 18 października 2012

Moja mama po kilku dniach intensywnych kontaktów z Chłopcem stwierdziła, iż faktycznie, musi przyznać, że TAKIEGO dziecka jeszcze na swej drodze nie spotkała, chociaż sama ma troje dzieci, a oprócz Chłopca jeszcze trzy wnuczki. Powiedziała, że jest nieznośny i okropny, a to oczywiście moja wina, bo go (uwaga, uwaga!!!) rozpieściłam. No i w tej sytuacji powinnam go zostawiać samemu sobie jak płacze, żeby się wreszcie raz porządnie wyryczał, bo przecież nie wiadomo dlaczego on ryczy skoro nic mu nie dolega. Skoro nie wiadomo dlaczego ryczy to należy zakładać, że ryczy bo jest wrednego charakteru.

Ja jednak uważam, że na pewno ma jakiś powód do płaczu. A rady by go zostawić żeby się porządnie wyryczał nawet nie skomentuję, bo szkoda mi słów.

Pewnakobieto!!! Odpowiadając na Twoje pytanie nt. sposobu układania maluszka na brzuszku, pani fizjoterapeutka poleciła mi bym układała go w ten sposób, że klatka piersiowa oparta jest o rączki, tzn. o piąstki. Czyli raczki podciągnięte pod klatkę piersiową, a nie na boki.


środa, 17 października 2012

Just a three of us

Mój mąż pojechał do Hamburga w poniedziałek, a wraca w piątek, więc ja zostałam sama z dziateczkami. Najbardziej bałam się porannego odwożenia Mysi do przedszkola, okazało się, że całkiem niepotrzebnie bo świetnie dajemy sobie radę. Mały rano jest zupełnie niekłopotliwy, Mysia też jest super więc sprawnie udaje się nam wyjść i ze spokojem zdążyć.

Dużo gorzej jest późnym popołudniem, kiedy Chłopcu rozpoczyna swoją porę wycia. Wtedy jest naprawdę ciężko. Usypianie też jest niefajne, bo pędem czytam Mysi bajkę przy wtórującym ryku Chłopca, a później się z nim muszę użerać. Od kilku dni spokojne usypianie przy piersi pozostało tylko wspomnieniem. Jest prawdziwy dramat - Mały jak tylko pociągnie kilka razy zaczyna okropnie płakać, zapowietrza się, później zwraca tak, że muszę go przebierać w nową piżamkę. Jak w końcu zaśnie to budzi się po pół godzinie albo szybciej i tak potrafi kilka razy zanim zaśnie na dłuższą chwilę. Śpi jeszcze bardziej niespokojnie niż zazwyczaj. Nie wiem czy to może wpływ wprowadzenia tego Bebilonu pepti? Dostaje go na razie dwa razy w ciągu dnia, jak wspominałam, symboliczną ilość - ok. 50 ml, ale już widzę, że z karmieniami trochę się pokiełbasiło. Natomiast mam wrażenie, że samo spożywanie odbywa się spokojniej. Co prawda trwa okropnie długo, gdyż Chłopcu robi sobie naprawdę spore przerwy między kolejnymi łykami, ale w czasie jedzenia jest spokojny i nie ryczy. Nie ma jednak mowy by wcisnąć mu mleko modyfikowane w nocy. Nocą musi być pierś i koniec. Budzi się punktualnie co dwie godziny, czasem częściej. Przez pierwsze dwie pobudki zjada i zasypia, ale jeśli np. zrobi kupę to wybudza się w trakcie przebierania i awanturuje. Albo kręci się nie mogąc zasnąć, a ja razem z nim.

Szczerze mówiąc strasznie mnie już wkurwia ta cała sytuacja. I strasznie wkurwia mnie karmienie piersią, jestem tym wszystkim umęczona. Równie mocno wkurwia mnie to, że Chłopcu nie może po prostu normalnie jeść z butelki tylko ciągle są wokół tego jakieś komplikacje. Jak widzę te okropne staniki do karmienia to robi mi się słabo. Niechże on wreszcie zaskoczy i zacznie zjadać uczciwe porcje w przyzwoity sposób, a nie takie się z tym wszystkim sranie!!!

poniedziałek, 15 października 2012

Luzik

Chodzimy na rehabilitację. Na pierwszych zajęciach pani fizjoterapeutka (bardzo fajna, tak na marginesie) uspokoiła mnie, że w jej ocenie neurologicznie z Chłopcem wszystko jest w porządku i jej zdaniem te jego napięcia wynikają z faktu, że Maluszek nie radzi sobie z emocjami i tak właśnie reaguje zarówno na pozytywne jak i negatywne bodźce. W związku z tym postanowiłam zaczekać na wizytę u neurologa na NFZ jeśli uda się zapisać na listopad, bo na termin w październiku oczywiście nie ma już co liczyć. Pani od razu zwróciła uwagę na to, że z Chłopca jest straszny nerwus i najmniejszy dyskomfort powoduje u niego płacz taki jakby go ze skóry obdzierali. Powiedziała, że doskonale zdaje sobie sprawę jak ciężkie potrafi być życie z takim typem - każda nagła zmiana warunków, podniesiony głos, nieoczekiwany ruch może wyprowadzić go z równowagi i wywołać histerię. Na pierwszych zajęciach Chłopcu płakał prawie przez cały czas. Pani pokazała mi jak mam go układać na brzuszku i jak mogę ćwiczyć z nim w domu. Nie uwierzycie, ale niewielka zmiana ułożenia spowodowała, że Malutek wytrzymuje na brzuszku bez płaczu nawet kilka minut!!! No i rączki, dzięki ćwiczeniom też stają się coraz bardziej wyluzowane :))) Na kolejnych zajęciach Chłopcu nie zapłakał ani pół raza!!! Miał co prawda wyjątkowo dobry dzień i wcale nie jest powiedziane, że ta dobra passa będzie trwała dalej, ale i tak byłam z niego okropnie dumna.

Nie jestem natomiast dumna z mego męża, który już zupełnie otwarcie mówi, że on się nie nadaje na ojca takiego trudnego dziecka i nie chce z nim zostawać bo chłopcowy płacz doprowadza go do furii. Widzę, że nawet krótkie obcowanie z płaczącym Chłopcem budzi w moim mężu... nienawiść?? Tak to wygląda. Jak Chłopcu jest spokojny to tatuś jest nim absolutnie zachwycony, ale jak zaczyna płakać to momentalnie tatuś dostaje mega wkurwa. Oczywiście taka sytuacja wpływa jednoznacznie negatywnie na nasze relacje bo ja zaczynam się oddalać od Myszkina i angażuję się całą sobą w to, by Mały czuł się komfortowo, tworzę nam taki mały, dwuosobowy świat, w którym Chłopcuś nie będzie odczuwał fochów swojego ojca, tylko bezgraniczną miłość i akceptację nawet gdy wydziera się w niebogłosy. Jestem też wkurzona, no bo co to za gadanie, że się nie nadaje na ojca?? To przecież również jego dziecko, do cholery!! Jasne, najłatwiej jest umyć ręce i cały ciężar opieki nad Maluszkiem przerzucić na mnie. Pamiętam jak załamana wysyłałam mu s'ki jeszcze ze szpitala, że Mały ryczy non stop, to odpisywał mi, że przecież to nasz Chłopiec i skoro jest taki ryczący to musimy takim go zaakceptować, a teraz opowiada takie rzeczy!

Szczerze mówiąc, nie jest znowu aż tak źle, chwile gdy Mały się drze tak na maksa nie są bardzo częste, ale rzeczywiście, po godzinie 17 trzeba się mocno napracować by Malutek nie ryczał, więc śpiewam, tańczę i stepuję, zabawiam, niańczę i kołyszę. No i chyba rzeczywiście jest tak, że moja nieobecność niepokoi go jeszcze bardziej, a wtedy ten, kto z nim zostaje ma totalnie przerypane.

Zaczęłam też podawać mu Bebilon Pepti. Chcę by za te 2,5 miesiąca, gdy będę już wracać do pracy, Mały był karmiony sztucznie, nie chcę karmić piersią dłużej niż pół roku. Na razie wypija ok. 40 ml rano, na pierwsze dzienne karmienie. Wiem, szału nie ma, po podaniu butelki dostaje więc jeszcze pierś. Próbowałam dać Bebilon w nocy - raz się udało wcisnąć mu 30 ml, później się wściekł, ale spał 3 godziny! Jednak pamiętając, że nie od razu Rzym zbudowano, nie zrażam się, ma jeszcze czas, stopniowo będę podawać mu Bebilon coraz częściej, musi się wreszcie przyzwyczaić.Aha, no i mały sukces! Dzisiaj te 40 ml wypił z butelki Nuka, a nie tego jednorazowego badziewia.

poniedziałek, 8 października 2012

Dostaliśmy skierowanie do neurologa i na rehabilitację. Wczoraj, przy okazji szczepienia zapytałam lekarkę czy mogłaby mi dać skierowanie bo niepokoi mnie to, że Mały ma często zaciśnięte piąstki, a rączki mocno przykurcza do ciała. Lekarka powiedziała, że w tej sytuacji koniecznie musimy iść do neurologa, a że terminy oczekiwania są bardzo długie od razu wystawi skierowanie do ośrodka rehabilitacji. Od dawna nie podobało mi się to chłopcowe ciągłe napięcie, te notorycznie zaciskane piąsteczki, a on jeszcze dodatkowo nakrywa palcami wskazującymi kciuki, tak jakby pokazywał "figę z makiem", czytałam jednak, że do końca trzeciego miesiąca jest to jeszcze w normie. Trzeci miesiąc minął, a Chłopcu nadal zaciska piąstki. Rzadziej niż poprzednio, ale jednak nadal często. Trzeba to sprawdzić. To, w połączeniu z absolutnym brakiem tolerancji pozycji na brzuszku, napawa mnie poważnym niepokojem. Mam nadzieję, że okaże się, iż to nic poważnego.
Najbardziej jednak dziwi mnie fakt, że otoczenie traktuje mnie jak jakąś wariatkę - "masz zdrowe dziecko, a wymyślasz mu choroby na siłę" - coś w ten deseń. Moja niezawodna mama komentuje, że ona nie zauważyła by Chłopcu zaciskał piąstki, mój mąż twierdzi, że jego zdaniem wszystko z Małym jest okej (tak jakby miał jakiekolwiek pojęcie o medycynie, w szczególności neurologii), a znajome mówią, że ich dzieci też zaciskały piąstki i proszę - zdrowe są jak rydze. No i super, liczę, że moje dziecko też jest zdrowe, ale dlaczego, do cholery, wszystkim tak przeszkadza, że chcę to sprawdzić u specjalisty??

piątek, 5 października 2012

Mój synek od wczoraj jest trzymiesięczny. Trzy miesiące... ta magiczna granica, po przekroczeniu której wszystko miało być pięknie i już tylko coraz lepiej. Wszystko nie jest pięknie, ale jest znacznie lepiej. W ciągu dnia Chłopcu na ogół jest zupełnie spokojny, czasami miewa gorsze chwile i wówczas zdarza mu się pomarudzić, ale ogólnie dni są całkiem niezłe. Wyjątkiem są spacery kiedy to Chłopcu pierwszych piętnaście minut drze się jak opętany. Super uczucie, naprawdę, kiedy idzie się z takim drącym wózkiem, a wszyscy mijani ludzie gapią się na mnie z przyganą. Po odbyciu rytualnego wydarcia Chłopcu zasypia, a ten sen od dwóch dni trwa nieprzerwanie ponad godzinę!!! Rzecz jeszcze niedawno nie do pomyślenia. Około 17, po drzemce zaczyna robić się niefajnie. Chłopcu staje się nerwowy i płacze prawie przez cały czas. Trzeba go nosić, kołysać w hamaczku lub zabawiać, co i tak na ogół przynosi marny skutek. W trakcie czynności okołokąpielowych następuje uspokojenie, które trwa aż do momentu ułożenia w łóżku, kiedy to ma miejsce kolejne stadium stresu związane z nadciągającą kolacją. Od mniej więcej tygodnia zmienił się schemat zasypiania, a mianowicie wystarczy podać mu pierś, wypija kolację i zasypia!!! WOW!!! Nie muszę go kołysać, nie muszę włączać dźwięku suszarki w telefonie... szok! Zjada i zasypia. Zjada spokojnie lub uspokaja się w trakcie. A jeszcze tak niedawno nie można było go nakarmić bez sesji w hamaczku.
W ogóle z karmieniem jest trochę lepiej, na ogół spokojnie ssie przez kilka minut, nawet z tej mojej feralnej piersi. Niestety nadal mocno ulewa i ma te nieprzyjemne dolegliwości. Z przybieraniem na wadze też szału nie ma - ok. 100g tygodniowo, czyli 50% normy.

Ja dostałam robótkę do wykonania. Strasznie się ucieszyłam, bo oszczędności topnieją i jeśli chodzi o finanse to zrobiło się naprawdę nerwowo więc możliwość podreperowania budżetu spadła mi jak z nieba. Problem jednak w tym, że nie bardzo mam czas się zająć tą robotą. I jeszcze zamiast pracować to ja wypisuję swoje wynurzenia na blogu ;)

poniedziałek, 1 października 2012

Trochę kultury

Byliśmy wczoraj w kinie pierwszy raz od dawien dawna. Na "Jesteś Bogiem". Świetny film, polecam bardzo. Słucha(ła)m Kalibra 44 i Paktofoniki, byłam na koncercie PFK w 2001 roku (rzecz jasna już bez Magika) i nawet zdarzyło mi się poznać osobiście Rahima i Fokusa dlatego ten film ma dla mnie wyjątkową wartość. Ale sądzę, że jest na tyle uniwersalny, że może zainteresować nie tylko fanów psychorapu i hiphopu. I chyba tak jest, bo seans, mimo że była niedziela, godzina 17.30, był niemożliwie obstawiony. Tłumy, po prostu tłumy ludzi.

W tym czasie z naszymi uroczymi dziateczkami pozostała moja mama, która co prawda spisała się na medal, gdyż o godzinie 20 dzieci wykąpane i nakarmione już spały, ale powiedziała, że nigdy więcej się nie zgodzi na taką opiekę i bardzo dziękuje za tego rodzaju atrakcje. Mówiła, iż mało brakowało, a dostałaby załamania nerwowego gdyż tym razem nie tylko Chłopcu postanowił dać jej w kość, ale również zachowanie Mysi dalekie było od ideału. Do momentu kąpieli było względnie dobrze, chociaż na spacerze Mały się darł, a Mysia niechętnie chciała wrócić do domu i też się popłakała. Jednak apogeum masakry nastąpiło w trakcie kąpieli kiedy to Chłopcu wydzierał się na przewijaku, a Mysia wyła nie wiadomo dlaczego. Dopiero po dłuższej chwili raczyła wyjaśnić babci, że chciała by na podłodze rozłożony był dywanik, na którym zawsze się rozbiera przed kąpielą (co jest nieprawdą, gdyż odkąd jest Tomek kąpiemy ich jednocześnie, a z uwagi na to, że po rozstawieniu w łazience wanienki i przewijaka nie ma tam w ogóle miejsca Mysia rozbiera się w swoim pokoju). Babcia postanowiła spełnić oczekiwanie wnusi, ale wnusia nie była zadowolona z efektów babcinych działań dywanikowych w zagraconej łazience i popadła w jeszcze czarniejszą rozpacz. Następnie Chłopcu darł się przy czytaniu Mysi książeczki, a później przy jedzeniu. Koniec końców jednak wszyscy przeżyli, a my zażyliśmy trochę kultury :)

Ale, ale, oczywiście domyślacie się, że fakt, iż wyszliśmy do kina, a po powrocie Chłopcuś spał NAKARMIONY oznacza ni mniej ni więcej tylko sukcesy w karmieniu z butelki!!! Nie obywa się bez problemów, natomiast widać światełko w tunelu. Sąsiadka pożyczyła mi takie szpitalne buteleczki jednorazówki dla wcześniaków z bardzo dużym przepływem i z tych badziewnych buteleczek Młody jakoś załapał. Co prawda ode mnie nie chce pić, ale babcie jakoś dają radę :)) Teraz jeszcze trzeba nauczyć go pić przepyszny Nutramigen i w ogóle będzie super!