wtorek, 25 lutego 2014

Siedzę sama w pięknie odmalowanym biurze i ryczę. Ryczę, bo nic się nie dzieje. Nie mam zleceń, nie mam klientów i nie mam najemców. Mam za to długi. Mam też samochód w naprawie i nie mogę go sprzedać. Jak go naprawią, będę musiała negocjować z bankiem żeby zgodził się na sprzedaż (bo samochód w kredycie), więc jestem na łasce i niełasce banku. Zaczyna mnie to wszystko przerastać.

Miało być super, miało się udać, a nic się nie udaje. Wydawało mi się, że jestem twarda, że przez to pół roku jakoś damy radę. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale wierzyłam w to, że zaciśniemy pasa i jakoś dopniemy. Ale nie dopina się. Teraz jest czas płacenia podatków za okres prosperity. Podatki wysokie, pieniędzy brak, bo to co miałam poodkładane musiałam przeznaczyć na bieżące funkcjonowanie. Ze zgrozą myślę o jutrzejszym spotkaniu na lunchu z koleżanką. Lunch oczywiście w restauracji, a ja naprawdę nie mam na to pieniędzy, ale ciężko jest się przyznać przed znajomymi, że każdy wydatek, który nie jest niezbędny, jest dla mnie stresujący. Próbuję udawać, że to tylko przejściowe trudności i generalnie nie jest tak źle.  Może odwołam ten głupi lunch i spróbuję ją zaprosić do siebie?

Boże...co mi strzeliło do głowy z tym wszystkim, z tym własnym biznesem? Zaczynam myśleć, że trzeba było słuchać mamy, bo ona ciągle mi tłukła, żebym nie postępowała pochopnie, żebym znalazła jakieś źródło dochodu zanim pójdę całkiem na własne. A ja sądziłam, że ględzi i że wszystko jakoś się poukłada, bo wszak zawsze się układało. Teraz okazuje się, że miała rację, a ja jestem nieodpowiedzialną kretynką.

piątek, 21 lutego 2014

Choroby i walentynkowe atrakcje w spa

Chłopcu wychodzi z zapalenia oskrzeli, Mysia wychodzi z zapalenia czegoś - dokładnie nie wiadomo co to było, ale objawiało się duszącym kaszlem i katarem, a ja wychodzę z zapalenia zatok. Czyli idzie ku lepszemu!

Dodatkowo pochwalę się, że wygrałam w Walentynki konkurs radiowy i jedziemy z Myszkinem do spa "Dolina Charlotty" na 3 dni! Dokończyłam krótki wierszyk i radiowcom z Jedynki się spodobał :))) Jest to pierwsza rzecz jaką kiedykolwiek wygrałam, nie licząc pirackiej kasety Guns'n'Roses wygranej w konkursie organizowanym w roku 1993 przez osiedlowe radio nadające bez koncesji, a także walkmana firmy Kamasonic (to nie błąd!) wygranego za młodu w konkursie pianistycznym. Ależ się cieszę!! Pojedziemy na 3 dni do ślicznego miejsca, gdzie będą nas masować, a mi dodatkowo robić różne cuda z twarzą i będziemy mogli się poczuć jak bogacze i zapomnieć na chwilę o problemach finansowych. A problemy te stają się coraz poważniejsze. Musiałam pożyczyć 1.500 złotych od brata bo nie starczyło mi na kredyt samochodowy. Będziemy musieli zrezygnować z niani i sprzedać mój samochód. Szkoda niani, bo jest naprawdę fajna i bardzo pomocna, ale nie stać nas na nią. Dzisiaj będę składać wniosek o przyjęcie Małego do żłobka. Mam nadzieję, że nie odbije się to jakąś traumą na jego delikatnych nerwach ;) 

Słowniczek

klakla - czekolada, pleply - plecki, nóje - nónie (czyli nóżki), laly - rączki, loda - woda, mlemlo - mleko, lebek - chlebek, borak - taboret, pjapja - płatki śniadaniowe, tot - sok, tapa - czapa, tetel - sweter, kuta - cukierki, biebam - biegam, cita - czytać, bleta - tablet

Jak widzicie - bez problemu można się dogadać z półtoraroczniakiem :)

środa, 12 lutego 2014

Gadałam z mamą i ustaliłyśmy, że ona wynajmie mi za kilka stów miesięcznie 2 pokoje w biurze tak, żeby miała jakiś wkład ode mnie do kosztów jego prowadzenia. W ten sposób ja, za stosunkowo niewielkie pieniądze, uzyskam tytuł prawny do tego by prowadzić działalność coworkingową i zawierać umowy z coworkerami, a ona nie będzie musiała ponosić w pojedynkę opłat za lokal. Jak coworking się rozkręci, to będziemy stopniowo renegocjować umowę w ten sposób, żeby mama mogła osiągnąć oczekiwany przez nią przychód z tego lokalu. Mam z nią jednak ustalać wszelkie zmiany wprowadzane w tych wynajętych pokojach, a co do reszty to daje mi wolną rękę (chociaż w praktyce pewnie będzie się do wtrącać). Napięcie jednak opadło i atmosfera jest już dużo lepsza. Przy okazji zwierzyłam się jej ze swoich kłopotów z pozyskiwaniem zleceń, a ona oczywiście zaraz kazała mi szukać pracy, ale powiedziałam jej wyraźnie, że daję sobie pół roku bo nie po to zrezygnowałam z pracy dla kogoś, żeby po miesiącu takiej pracy poszukiwać. Bycie sobie żeglarzem, sterem i okrętem tak ogólnie jest naprawdę strasznie fajne.

A teraz o moich Maluszkach - rzeczywiście niewiele czasu ostatnio im poświęcałam na blogu. Mysia w marcu skończy 5 lat, od kilku miesięcy potrafi dość sprawnie czytać - na razie krótkie frazy, tytuły bajek, czy hasła reklamowe. Dłuższej treści nie jest w stanie sama "łyknąć" bo, jak mówi, tak koncentruje się na składaniu liter w wyrazy, że nie byłaby w stanie ogarnąć umysłem dłuższej treści. Jest gorącą fanką kucyków My Little Pony, w szczególności Rainbow Dash.
Chłopcu natomiast nabawił się zapalenia oskrzeli. Prawdopodobnie gdy poszliśmy na szczepienie MMR - lekarka bezpośrednio przed nami skończyła przyjmować chore dzieci, minęliśmy się w drzwiach z chłopcem kaszlącym tak strasznie, że niemal płuca wypluwał. Beznadziejny jest ten system. Gdy ja byłam dzieckiem przychodnie w naszej okolicy budowano w ten sposób, że dla dzieci chorych była jedna część, a druga dla zdrowych. A teraz do 16 przyjmowane są dzieci chore, a po 16 zdrowe. No i Chłopcu w poniedziałek był zdrowy, został zaszczepiony, a w sobotę zaczynał pokasływać. Myślałam, że to niegroźna infekcja, typowe przeziębienie, ale w poniedziałek dostał takiego kaszlu i tak strasznie go zatkało, że wczoraj rano poleciałam do lekarza. Rzecz jasna wjechał antybiotyk, ale już po 2 dawkach jest dużo, dużo lepiej. A oprócz tego Chłopczyś nadal jest straszliwym nerwusem, w ciągu sekundy popada w absolutną wściekłość, ale poza tymi momentami jest wcieleniem słodkości. Na szczęście trochę przystopował z waleniem głową w podłogę gdy jest zły - chyba zorientował się, że naprawdę może zadać sobie konkretnego bólu w ten sposób. No i nadal jest mamisynkiem, zwłaszcza teraz, gdy gorzej się czuł.

A jak on gada!!!!! Wszystko powtarza. Na pytanie "kto ty jesteś" odpowie "gapa" :) Odmienia wyrazy przez osoby, tj. np. gdy weźmie zabawkę Mysi skomentuje "Jaji" (bo tak nazywa Mysię - "Jaja"). Mówi kot, piep (pies), pip (pić), ciocia Paula, am (jeść), a-a-a (spać), ała (boli), baja, buty, auto, koń, biały, anioł, papu (paputki), papąp (pająk), kaka (kaszka), balom (balon), kuta (cukierek), ciastko, jajo, mole (mokre), goko (gorące), dzik, dzielny, bapa (babcia), alo (telefon), tiktak (zegar) i mnóstwo innych. Jest niesamowity!

Dobra, kończę, bo będę przenosić stoły. Zapomniałam napisać, że Myszkin bardzo mocno mi pomaga w zorganizowaniu się ze wszystkim. Pomalował dwa pokoje w biurze, na co musiał poświęcić całe dwa weekendy, bo przecież trzeba było okleić wszystko folią, poprzestawiać meble itp., wkrótce wybiera się do Warszawy odebrać stół konferencyjny no i w ogóle bardzo mnie wspiera w tym moim, pożal się Boże, biznesie. W weekend ma zrobić zdjęcia na stronę www, naprawdę mnóstwo czasu w to angażuje. A ja, głupia, nie umiem się nawet odwdzięczyć, bo mam jakąś blokadę wbudowaną, która sprawia, że nie potrafię być czuła i fajna.

niedziela, 9 lutego 2014

Ciemno wszę dzie, głucho wszędzie, co to będzie??

Tak mniej więcej aktualnie postrzegam swoją sytuację zawodową. Oczywiście macie rację - współpracę z byłym pracodawcą powinnam traktować jako dodatek do swojej podstawowej działalności. Jednak w pierwszych miesiącach biznesu zaczynanego praktycznie od zera, siłą rzeczy to oni są moim strategicznym klientem. I to klientem, który nie przyniesie takich przychodów, na jakie liczyłam. To znaczy styczeń był okej, ale większość godzin wypracowałam w pierwszych jego tygodniach, kiedy na moje miejsce nie było jeszcze nowej osoby. Teraz jest i wiem, że dla mnie raczej tam pracy nie będzie. Dodatkowo zainwestowałam sporą dla mnie kwotę w komputer, którego tam używałam. Postanowiłam go odkupić, bo skoro współpraca miała być długofalowa, wygodniej mi było odkupić kompa, na którym mam wszystkie swoje dane i pocztę, zamiast przenosić to wszystko na mojego zajechanego hpka, który w dodatku nie posiada niezbędnego mi Office'a. Okazuje się jednak, że to chyba była zła decyzja. Teraz kupę pieniędzy muszę zapłacić za komputer, z którego dane pewnie za miesiąc, dwa, będą mi psu na budę.

Jutro mam rozmowę z mamą na temat coworkingu. Już czuję stres. Nie chce mi się z nią gadać, bo te rozmowy do niczego nie prowadzą. To znaczy do niczego konstruktywnego. Ciągle tłuczenie w kółko tego samego. Sporo myślę o tej niefajnej sytuacji z mamą i wnioski mam następujące - ona rzeczywiście chce mi pomóc, ale jednocześnie, nie zatrudniając już nikogo i mieszkając sama, nie ma kim porządzić, a najwyraźniej ma taką potrzebę. Dlatego ciągle mnie osacza swoimi zaczepkami. Przyzwyczajona do bycia szefem ma typową dla tego stanu przypadłość, tj. przeświadczenie o własnej wszechwiedzy i niedostatecznych kompetencjach intelektualnych innych osób, w szczególności moich. Pewnie wkurza ją to, że sprawa z coworkingiem się przedłuża, tzn., że mamy już prawie połowę lutego, a lokal nie przynosi żadnych dochodów, tylko generuje koszty. Ale ja naprawdę nie miałam jak wcześniej tego ogarnąć. Myszkin robił remont sam, bo nie mieliśmy środków na wynajęcie ekipy, dlatego trwało to bardzo długo, bo mógł się tym zajmować tylko w weekendy. Mama nie wierzy w powodzenie tego przedsięwzięcia. Ciągle wspomina o sprzedaży tego mieszkania. A ja, słysząc to i widząc jak beznadziejnie układa się ta nasza "współpraca", zaczynam mieć ochotę pieprznąć to wszystko w cholerę.

Ale jak pomyślę o tym, że znów miałabym pracować dla kogoś to odczuwam wręcz panikę. Muszę dać radę sama!

piątek, 7 lutego 2014

"Pokolenie Ikea"

Dostałam tę książkę od kolegi na urodziny. Nie wiem co nim pokierowało, że postanowił sprezentować mi ten badziew. Jest to najgorsza książka jaką w życiu przeczytałam, a przeczytałam ich naprawdę sporo. Podobno autor jest radcą prawnym w oddziale zagranicznej kancelarii, ale jego obrzydliwe, grafomańskie wypociny to raczej bełkot napalonego siedemnastolatka. Książka bez sensu i bez treści. Bezmiernie denna. Była tak zła, że aż mnie to zafascynowało i przeczytałam ją całą. Poza możliwością podzielenia się wrażeniami na blogu była to kompletna strata czasu. Wręczając mi ten prezent kolega zarekomendował go jako opowieść o życiu ludzi z korporacji, zresztą opis brzmi: "Pokolenie Ikea to opowieść o ludziach, którzy pracują po to, aby spłacać kredyty, rozczarowani rygorystycznym, sprzedanym za namiastki szczęścia życiem." Ten opis jest całkowicie nietrafny bo na temat pracy bohaterów oraz jej owoców, a także związanych z tym refleksji, wiemy bardzo niewiele. Książka jest, mówiąc w największym skrócie, opowiastką o licznych podbojach głównego bohatera i podobnych jemu wulgarnych, skretyniałych kolegów. Traktuje głównie o kopulacji, chlaniu i imprezach. Jeżeli mój mąż miałby w głowie coś takiego jak autor, to musiałabym się rozwieść, bo nie byłabym w stanie żyć pod jednym dachem z człowiekiem tak obrzydliwie prymitywnym.

czwartek, 6 lutego 2014

Gdzie są moi klienci???????

Wbrew temu co myślałam, moi byli szefowie wcale nie chcieli się mnie ostatecznie pozbyć. Przynajmniej nie wprost. Zatrudnili co prawda na moje miejsce nową osobę, ale nadal deklarowali chęć współpracy (bez wyraźnego określania jej ram). Widzę jednak, że zleceń mam jak na lekarstwo, klienci, których dla nich obsługiwałam nie kontaktują się ze mną. Jak tak będzie to wyglądać to będę się cieszyć jak wystarczy mi kasy na ZUS.

3 potencjalne zlecenia, o których wspominałam, się nie pojawiły. Cisza. Pomyślałam, że może jednak trzeba schować dumę do kieszeni, podzwonić i się przypominać. Dziwnie mi z tym, ale skąd mam wytrzasnąć klientów?! Jak to się dzieje, że moi znajomi mówią, że nie wyrabiają się z robotą, a ja zamiast pracować siedzę od rana na FB i blogu bo nikt niczego ode mnie nie chce?

Czuję, że trzeba będzie sprzedać samochód i zwolnić nianię bo nie wyrobimy finansowo.

wtorek, 4 lutego 2014

Zostałam zaproszona na spotkanie z jednym z moich szefów z ostatniej pracy. Wczoraj zadzwoniła sekretarka i poinformowała, że mecenas prosi na spotkanie (chociaż przecież wszyscy jesteśmy na "ty"). Ten oficjalny ton wzbudził mój niepokój. Czuję, że usłyszę, iż w zasadzie współpraca gdy jestem out of office, nie spełnia ich oczekiwań. Oczywiście mają prawo do takiej decyzji, przecież ślubu nie braliśmy, ale mi to mocno skomplikuje sytuację. Będę musiała zrezygnować z niani, bo nowych zleceń na razie mam jak na lekarstwo. No i będę musiała sprzedać samochód, bo nie wystarczy mi na spłatę kredytu.

Podejrzewałam, że tak właśnie będzie, nie myślałam jednak, że aż tak szybko, zwłaszcza w kontekście całkiem niedawnych  zapewnień, że oni też planują ze mną długofalową współpracę.

W kontekście nadchodzącej, ostatecznej wyjebki może pomyślę o czymś całkiem innym?? Np. o założeniu firmy organizującej przyjęcia dla dzieci i szyjącej stroje? Ostatnio dla Mysi własnoręcznie wyprodukowaliśmy przeuroczy strój delfina - zebrał masę pochwał i usłyszałam sporo głosów, że taki stój to jest prawdziwy strój na przedszkolny balik, a nie bezduszny, poliestrowy strój kupiony w markecie lub na allegro. Może to nie jest takie głupie??? Przecież mamy masę znajomych, prawie wszyscy mają dzieci i mają też swoich znajomych, którzy też mają dzieci. Ojezu...odkryłam chyba żyłę złota i to na blogu, fuck! Szkoda tylko, że to sezonowe, bo wszak karnawał jest jedynie raz w roku... No ale jeszcze urodziny przecież - wystarczy wzbudzić w rodzicach i dzieciach przeświadczenie, że baliki nie powinny być tylko w karnawale, ale na urodziny też!

A w "moim" biurze nic na razie się nie dzieje, coworking leży i kwiczy, do pomalowania został jeszcze jeden pokój i trochę rzeczy do uprzątnięcia.  Strona www nie wiadomo jak się miewa, bo informatyk jakby się pod ziemię zapadł. Mama, która miała mieć roboty na tydzień w miesiącu, przychodzi codziennie i codziennie toczy się między nami taka cicha walka na wzajemne pretensje. Jednym słowem dolce vita!