środa, 30 października 2013

Różne

Bardzo dawno nie pisałam, naprawdę nie mam w ogóle czasu. Męczy mnie to okropnie, ale sprawy niebawem mają się zmienić - odbyłam rozmowę z moimi szefami i powiedziałam, że zamierzam pójść na swoje. Zapytałam czy widzą możliwość współpracy na zmienionych zasadach i odpowiedzieli, że tak. Rozmowa przebiegła spokojnie, bez focha i nerwów, w naprawdę pozytywnej atmosferze. Byłam z niej zadowolona. Padły deklaracje o możliwości współpracy na zasadzie outsourcingu (że oni będą outsoursować moje usługi), ja będę sobie siedzieć w swoim biurze, pracować na stawce godzinowej i wszystko będzie grało i buczało. Dla mnie takie rozwiązanie jest super, bo miałabym pewność, że nie zostanę całkowicie bez pieniędzy i chociaż na ZUS dam radę uzbierać. Niemniej jednak podchodzę do tych deklaracji z pewną dozą nieufności. Czuję "przez skórę", że o ile dojdzie do takiej współpracy to ona szybko się zakończy, po prostu umrze śmiercią naturalną, zatrudnią kogoś, kto przejmie moje tematy i tyle. Ale fajnie, że tak pokojowo się to wszystko rozegrało. Na moją propozycję bym odeszła wraz z początkiem roku też zareagowali jak najbardziej pozytywnie. Dziwi mnie tylko, że jeszcze nikomu z pozostałych członków zespołu nic nie powiedzieli, chociaz rozmawialiśmy 2 tygodnie temu. Wydaje mi się, że nie powinnam wychodzić w tym zakresie przed szereg i opowiadać o tym zanim oni tego oficjalnie nie ogłoszą.

Oprócz tego zaczęliśmy z Myszkinem terapię małżeńską. Po pierwszym spotkaniu byliśmy obydwoje pozytywnie nastawieni i nawet miałam wrażenie, że się staramy być dla siebie lepsi. Trwało to przez jakiś czas, jednak do kolejnej wizyty, która była wczoraj (3 tygodnie po pierwszej, nasz entuzjazm trochę zdążył opaść. Najgorsze jest to, że kolejna wizyta będzie dopiero za półtora miesiąca bo nasi terapeuci nie mają wcześniej wolnych terminów. Zaczynam powątpiewać w sens terapii, skoro odstępy między wizytami mają być tak długie. Na wczorajszym spotkaniu mówiliśmy o swoich oczekiwaniach - wobec siebie samych, męża/żony, małżeństwa. Pan terapeuta po wysłuchaniu wywodów (nader chaotycznych) Myszkina stwierdził, że z jego wypowiedzi wynika, iż do siebie nie ma on żadnych zastrzeżeń i oczekuje zmian tylko ode mnie. Zamierzam dzisiaj zapytać go co o tym myśli bo wczoraj wracaliśmy stamtąd w okolicach 22 i ja już wówczas byłam na wpół nieprzytomna.

Tydzień temu mieliśmy piątą rocznicę ślubu. Poszliśmy z tej okazji do kina na "Chce się żyć" (który bardzo polecam), a następnie na wino i sushi. Było naprawdę miło.

Szukamy też niani, bo nasza aktualna zaczęła studia i nie jesteśmy w stanie pogodzić jej wcześniejszego wychodzenia z naszą pracą. Przestało to działać. Mamy dwie faworytki, ale chyba zdecydujemy się na młodszą i korzystniejszą finansowo. Sprawia naprawdę fajne wrażenie i nawet nasz Pupu ją zaczepiał, krygował się, popisywał, szybko nawiązał kontakt, co w jego przypadku jest naprawdę ewenementem.

Widzicie więc, że idzie nowe. Wielkimi krokami. Trochę się boję, że nie wyrobimy finansowo, ale co tam! Raz się żyje, trzeba wreszcie spróbować stanąć na własnych nogach.


5 komentarzy:

  1. no fajnie, że się odezwałaś bo zastanawiałam się co tam u Ciebie! trzymam kciuki za nowe, będzie lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że poszliście z Mężem na terapię i ogólnie wszystko idzie po twojej myśli. Nie wiem czy się już orientowałaś ale jeśli pierwszy raz otwierasz firmę to przysługuje Ci tzw "mały zus" tj. niższa stawka. Płaci się przez dwa lata niecałe 500 zł składek. Zawsze to dużo plus na początek.

    OdpowiedzUsuń
  3. zatem trzymam kciuki, niech Ci się wiedzie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do odważnych świat należy! Powodzenia

    OdpowiedzUsuń