piątek, 18 kwietnia 2014

Nowa praca!

Wszystko wskazuje na to, że całkiem przypadkowo dostałam nową pracę! W zeszłą sobotę koleżanka, która aktualnie pracuje w jednej z największych kancelarii w moim mieście i z którą kiedyś pracowałam, napisała do mnie, że mają kilka nowych projektów i potrzebują ludzi. Zaproponowała niezobowiązujące spotkanie, które odbyło się w poniedziałek. Spotkanie jednak z niezobowiązującego dość szybko przerodziło się w regularną rozmowę rekrutacyjną, na co w ogóle nie byłam przygotowana. Łącznie z tym, że musiałam wypowiedzieć się na temat oczekiwanych zarobków itd. Negocjacje w tej sprawie trwały jakieś pół minuty i niestety potoczyły się w niezbyt korzystnym dla mnie kierunku. Wspólnik, z którym rozmawiałam jest naprawdę ostrym zawodnikiem, jeśli chodzi o zapędzanie rozmówcy w tzw. kozi róg. Pocieszyłam się jednak, że to tylko wstępne rozmowy i nic nie jest przesądzone. A tak poza tym wyszłam stamtąd z mieszanymi uczuciami bo przecież miałam rozkręcać własną firmę, a tu takie nieoczekiwane "coś".
Później rozmawiałam z kilkoma znajomymi na temat tego miejsca - osobami, które już tam nie pracują, no i wiadomo jak to jest... nie było entuzjastycznych rekomendacji :) Doszłam więc do wniosku, że chyba dam sobie spokój i poprzestanę na tym co mam.

Nieoczekiwanie jednak odezwali się do mnie wczoraj, czy mogłabym przyjść od razu po świętach bo mają kilka palących tematów do obrobienia. Powiedziałam, że się zastanowię, ale zaraz zadzwoniła ta koleżanka, która mnie tam ściągnęła, później wspólnik, który prowadził ze mną poniedziałkową rozmowę i tak jakoś mną zakręcił, że w sumie okazało się, że "witamy na pokładzie", chociaż tak naprawdę wcale nie zamierzałam w taki sposób rozegrać tej kwestii!

Jestem pełna obaw co to będzie, ale z pewnością odczujemy sporą ulgę finansową (mimo, że nie wynegocjowałam zarobków w pełni satysfakcjonujących, to jednak będą dwa lub trzy razy wyższe od tego co udaje mi się zarobić teraz) i to mnie pociesza. A może okaże się, że to jest właśnie miejsce dla mnie? Muszę jednak twardo obstawać przy tym, bym miała  możliwość pracy zdalnej w jak najszerszym wymiarze. Nie mogę przecież porzucić mojego biura coworkingowego.

A w nim niestety nie dzieje się najlepiej - chodzi o relacje z coworkerami. Dwa tygodnie temu zrobiłam parapetówkę dla ludzi z mojej ostatniej kancelarii.  Było naprawdę fajnie, ale na samym początku imprezy, w czasie oglądania biura (pokazywałam im jak to wszystko tutaj wygląda) mój były szef zauważył na biurku jednego z coworkerów nietypową kostkę Rubika i się nią zainteresował przestawiając ułożenie. Podejrzewałam, że to nie przejdzie bez echa, ale wynikła prawdziwa afera. Nie przypuszczając, że w sobotę ktoś przyjdzie do biura, postanowiłam nie sprzątać bałaganu po imprezie i zaczekać z tym do soboty właśnie, bo było już późno. Gdy w sobotę przyjechałam posprzątać okazało się, że w biurze pracuje w najlepsze chłopak od kostki. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię! W kuchni panował bowiem krajobraz ewidentnie poimprezowy z opróżnionymi butelczynami w roli głównej. Przeprosiłam za bałagan, a on powiedział, że nie ma problemu. Myślałam więc, że to koniec tematu, ale w poniedziałek przyszli wszyscy do mnie i powiedzieli, że wiedzą co było w weekend, że ktoś tu się kręcił i ruszał tą nieszczęsną kostkę. Wytłumaczyłam, że robiłam imprezę dla znajomych i że bardzo przepraszam i przykro mi, ale koledzy tylko z ciekawości zainteresowali się kostką. Oni jednak stwierdzili, że nie znają tych ludzi i nie mogą wszystkim ufać i chcieliby, żeby "ich" pokój był zamykany na klucz. Ja, rzecz jasna, poczułam się jak pijak i złodziej i na fali tego samopoczucia oraz skruchy zgodziłam się na takie rozwiązanie. Jednak drzwi w biurze są stare i zabytkowe, podobnie jak zamki i dorobienie do nich kluczy wiązałoby się z dużymi kosztami. Poza tym, pomyślałam, że mają przecież zamykane na klucz szafki, w których mogą chować swoje rzeczy, a przedmiotem umowy nie jest pokój jako całość, lecz tylko stanowiska pracy. Mimo, że minęło już dwa tygodnie nie wyjaśniłam z nimi tej kwestii - ciągle jakoś się nie składa, nie ma ich w komplecie itd. No i atmosfera jest trochę zważona - takie mam wrażenie. Dodatkowo, moja mama przypadkiem otworzyła list adresowany do innego coworkera - nie zwróciła uwagi na nazwisko adresata, a miała konto w tym samym banku, więc z góry założyła, że to do niej. To był list z kartą kredytową. Ów chłopak powiedział, że nie ma najmniejszego problemu i nic się nie stało, ale następnego dnia zaczął dopytywać o jakąś inną przesyłkę, która do niego nie dotarła w sumie zupełnie otwarcie insynuując, że pewnie moja mama ją odebrała i mu nie przekazała. Poinformował też, że przez otwarcie przesyłki z kartą musiał zamówić nową. Zrobiło mi się okropnie przykro, bo dotarło do mnie, że dla nich jestem już całkowicie "spalona". Napisałam mu, że jego korespondencja nie jest przedmiotem zainteresowania ani mojego, ani mojej mamy i to, że koperta została rozerwana to był zupełny przypadek, a nie celowe działanie. A on odpisał, że musiał zamówić nową kartę bo w biurze była impreza, a skoro był tam nieograniczony krąg osób i otwarta przesyłką z kartą, to było ryzyko, że ktoś się do niej dobrał. Ręce mi opadły. Odpisałam jednak (no bo co miałam zrobić???), że to nie był nieograniczony krąg osób, tylko moi znajomi prawnicy, którzy przyszli na parapetówkę i że incydent z kostką Rubika może stwarzać wrażenie, że ich rzeczy są zagrożone, jednak pod żadnym względem tak nie jest. No i tyle. Nie mogę zrobić chyba nic więcej. Obawiam się jednak, że przez te dwa durnowate zdarzenia, cała moja praca, strona, reklamy itd., wszystko pójdzie na marne i będzie się za mną ciągnąć opinia, że w moim biurze odbywają się alkoholowe libacje, grzebie się w cudzych rzeczach i są otwierane listy. Ależ mnie to wkurza, że taka błahostka (bo przecież w gruncie rzeczy nic się nie stało!) zrujnowała mi reputację. A najbardziej wkurza mnie bezsilność w tej sprawie.

W tym kontekście, może to lepiej, że będę mieć nową, stałą pracę i finansowy oddech. Na uspokojenie postanowiłam nie zapominać o tym co trafnie zauważył mój brat - zawsze jest łatwiej zrezygnować z pracy niż ją dostać :)

1 komentarz:

  1. Wbrew pozorom stało się i to sporo. Myślę jednak, że nie będzie tak źle. Przecież nie chodzi o małe dzieci, a o dorosłych ludzi. Wyjaśniłaś im wszystko, nie ma co roztrząsać sprawy, co ma być to i tak będzie. Nie przejmuj się na zapas :-)

    OdpowiedzUsuń