środa, 2 marca 2016

Praca i finanse - czyli dwie kule u nogi :)

Ostro szukam pracy. Tzn. na tyle ostro, na ile to możliwe w warunkach bardzo kiepskiego rynku. Jest sporo roboty dla aplikantów i absolwentów, dla prawników z uprawnieniami i dużym doświadczeniem niekoniecznie, a jeśli już, to szukają osób o specyficznej specjalizacji i doświadczeniach zawodowych albo ze znajomością niemieckiego, którego ja nie znam ani w ząb.

Wysłałam kilka CV w różne miejsca, przy czym tak z ogłoszenia znalazłam tylko 2. Wczoraj byłam na rozmowie w firmie z branży finansowej. W sumie rozmowa sympatyczna, wrażenie pozytywne, ale raczej nic z tego nie będzie - oni szukają kogoś, kto już działał na rynkach kapitałowych (nie wspomniano o tym w ogłoszeniu), a moje doświadczenie w tych tematach jest nikłe. Oczywiście zapewniłam, że nie mam problemu z tym, żeby się uczyć nowych rzeczy, ale miałam wrażenie, że mój brak konkretnych, oczekiwanych przez nich kompetencji sprawił, że zupełnie stracili zainteresowanie mną. Spodziewałam się pytań w stylu największy sukces, największa porażka, wyzwanie itd., dlaczego chcę zmienić pracę, a żadne z nich nie padło. Tylko o oczekiwania finansowe, które prawdopodobnie wydały się im wygórowane. No nic, zobaczymy, na przełomie marca i kwietnia mają się odezwać.

Natomiast zaczęłam się wahać, mieć poważny dylemat. Bo teraz jest tak, że co miesiąc mam nienajgorszą pensję, przedszkole dla synka tuż przy pracy, bardzo korzystne warunki parkowania samochodu, nie muszę siedzieć 8h w biurze, w razie potrzeby nie ma problemu z pracą zdalną. Jest po prostu wygodnie. I zastanawiam się o co mi tak naprawdę właściwie chodzi. Czy to rzeczywiście jest tak, że zostałam potraktowana nieuczciwie, czy może problem jest we mnie, w mojej głowie? Może naprawdę mam złe nastawienie? Wygórowane oczekiwania? Faktycznie wykazuję za mało zaangażowania i chcę mieć święty spokój? Może w każdej pracy będzie mi źle, bo każda wymaga zaangażowania? Zatem kiedy i co się ze mną stało? Pracuję od 18 lat, bez przerwy, przez ten czas byłam dobrze oceniana przez pracodawców, w obydwu ciążach pracowałam do oporu, po 5-6 miesiącach macierzyńskiego wracałam do pracy, moi szefowie zawsze mogli na mnie liczyć.

Może jestem po prostu zmęczona? Wypalona? Może potrzebuję 2 miesięcy urlopu i wtedy znajdę w sobie nowe pokłady energii? I pomyślę sobie, że fantastycznie jest prowadzić kilkadziesiąt podobnych procesów, których prowadzenie aktualnie wydaje mi się robotą głupiego? Może wtedy z satysfakcją będę rozliczać klientów i analizować zestawienia??

Nieee... nigdy nie będzie mi sprawiać satysfakcji prowadzenie podobnych do siebie procesów i rozliczanie klientów oraz analizowanie zestawień. To nie moja bajka. Wolę się uczyć czegoś nowego. Robić coś... bardziej twórczego. Może w ogóle powinnam się przebranżowić? Tylko na co??

Równolegle ze wzmożeniem związanym z pracą przeżywam wzmożenie związane z finansami. Wyobraźcie sobie, że przez ostatnie półtora tygodnia miałam na koncie 0 złotych, chociaż moje przychody w lutym były relatywnie wysokie. Nie wiem co się dzieje z kasą, nie wiem gdzie ona się podziewa. Postanowiłam zrobić pierwszy w życiu budżet domowy na miesiąc marzec oraz zarejestrowałam się na kurs "Jak walczyć z długami" prowadzony przez Michała Szafrańskiego (http://jakoszczedzacpieniadze.pl/). Muszę to wreszcie ogarnąć bo jestem coraz bardziej załamana. Jak można nie mieć żadnych oszczędności, mało tego - nie mieć w ogóle pieniędzy pod koniec miesiąca??? Szukałam winy w mężu, który ma lekką rękę do pieniędzy i popełnił parę kosztownych głupot. Ale wina tkwi też we mnie. Mam skłonność do tego, by niskie poczucie własnej wartości rekompensować sobie zakupami. Poza tym do tej pory przyświecała mi zasada, że przecież za tę ciężką pracę coś mi się, do cholery, od życia należy. Nagroda jakaś. Nie mówię tu o szaleńczych wydatkach, rozbijaniu się po SPA i salonach piękności, wydawaniu nie wiadomo ile na ciuchy, ale wiecie jak to jest - grosz do grosza... Nasze dzieci chodzą do płatnych placówek edukacyjnych, ale to traktuję jako inwestycję, a nie fanaberię. No ale skoro zdecydowaliśmy się ponosić koszty tej inwestycji musimy, jak się okazuje, jednak się poświęcić i zrezygnować z pewnych przyjemności.

Smutno mi trochę z tego powodu, bo mam wrażenie, że żyję tylko po to by pracować i spłacać należności. Mam jednak płomyk nadziei, że jak kiedyś spłacę debet i wreszcie coś odłożę, to wtedy będę mogła trochę popuścić paska. Teraz trzeba go mocno, bardzo mocno zacisnąć, bo po sporządzeniu budżetu na marzec okazało się, że saldo wynosi -1.116 złotych. Wydajemy więcej niż zarabiamy. Szacuję, że co najmniej przez rok muszę zapomnieć o jakichkolwiek zakupach na swoją rzecz (poza absolutnie niezbędnymi, przy czym nie mam tu na myśli nowych butów i ubrań ;), wyjazdach wakacyjnych, zwłaszcza zagranicznych. Teraz nas na to nie stać. Najgorsze jest to, że pewnie postawa "sknery" wymusi ograniczenie kontaktów towarzyskich, bo one zawsze wiążą się z wydatkami.   Ciekawe czy za rok będziemy jeszcze mieli przyjaciół...

3 komentarze:

  1. Kazda rodzina musi sama wybrac sposob oszczedzania dla niej najlepszy. Pogadaj z mezem, zeby rowniez zaangazowal sie w proces redukcji wydatkow. Sama nie dasz rady i zniechecisz sie widzac ze on wydaje pieniadze a ty masz same wyrzeczenia, i konflikt gotowy. My zalozylismy exela z kategoriami przez kilka m-cy wpisywalam skrupulatnie wydatki i widzialam na co kasa przeplywa. Teraz wprowadzilam obostrzenia dotyczaca wydatkow i co miesiac cala maja pensje odkladamy! I zyjemy tylko z meza wyplaty. Wiec jest chyba niezle. Co do przyjaciol to wyjscia do restauracji sa faktycznie kosztowne mozna sie spotkac w domu, jesli sa prawdziwymi przyjaciolmi to zalezy im na spotkaniu z wami a nie na lokalu czy jedzeniu. BTW nie jestem w stanie ogarnac jak prawnik- uznawany jako jeden z najlepiej platnych zawodow moze nie miec kasy.;+) jestes fenomenem.;-);-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasady wprowadzone, będę egzekwować, choćby nie wiem co. Zresztą mąż zdaje sobie sprawę z tego, że czas raz na zawsze skończyć z beztroską. Zapisujemy teraz każdy wydatek.
      Jestem pod wrażeniem Twojego sukcesu! Pięknie!
      A co do drugiej części Twojego posta, chciałoby się rzec - dla chcącego nic trudnego ;) A tak na poważnie - te niewiadomojakie zarobki prawników to trochę urban legend. 15, 20 lat temu - tak, był high life. Właściciele kancelarii o ugruntowanej na rynku pozycji też nie mają źle. Ale po drodze mieliśmy deregulację zawodu i teraz szeregowy radca raczej nie zbija kokosów. Oczywiście źródłem naszych kłopotów nie są niskie zarobki - wina jest w 100% po naszej i tylko naszej stronie.

      Usuń
  2. Cudów nie ma, trzeba trzymać sie planu i nie pozwolić zeby forsa rozchodziła sie niewiadomonaco ... tez mam z tym pewne problemy :/ życie towarzyskie pochłania sporo pieniędzy, nie da sie ukryć, ale przecież nie będziesz z karty kredytowej robić imprez? Prawdziwych przyjaciół nie stracisz, pamiętaj :)
    Trzymam kciuki za zdrowy rozsądek i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń