poniedziałek, 21 marca 2016

Walka i praca

Coraz dalej brnę w kurs Michała Szafrańskiego, dzisiaj czeka mnie dzień 12. I szczerze mówiąc jestem bardzo mocno zmotywowana. Może nawet trochę za bardzo ;) Wyjdzie na to, że z lekkoducha z luzackim stosunkiem do pieniędzy stanę się ostatnią sknerą. Ale faktem jest, że (przynajmniej na razie) dużo większą satysfakcję mam z tego, że zbudowałam fundusz awaryjny i odłożyłam na fundusz wydatków nieregularnych, niż z "zainwestowania" dodatkowego pieniądza - jak czyniłam onegdaj - w nową parę butów czy ciuch. Jedyne szaleństwo w tym miesiącu to nowa płyta Martyny Jakubowicz - bo z autografem :)

No i dzięki materiałom na blogu Michała napisałam wreszcie "prawdziwy" budżet domowy, taki w Excelu, co to wszystko sam mi przelicza. Sumiennie wpisuję każdziutki wydatek, zbieram paragony, normalnie szał! Teraz muszę jeszcze przekonać męża by dokonał rytualnego przecięcia swoich kart kredytowych. Mam nadzieję, że wiedziony choćby poczuciem winy, dokona tego. A poczucie winy ma z czego wziąć. Ostatnio mieliśmy karczemną awanturę o pieniądze. To one stają się problemem nr 1 w naszym związku. A konkretnie kredyt na to jego cholerne, wymarzone Subaru. Pewnie pisałam już o tym, że efekt wzięcia tego kredytu jest taki, iż to ja ponoszę większą część bieżących wydatków. Gdybym nie miała dodatkowych zleceń w ogóle byśmy popłynęli. Dlatego z jednej strony czuję nóż na gardle, że muszę zarabiać, choćby nie wiem co, a z drugiej, mam poczucie krzywdy, że haruję jak wół, a dla siebie praktycznie nic z tego nie mam. Staram się jednak o tym nie myśleć, nie zagłębiać się w analizowanie przyczyn tego stanu rzeczy. Jest jak jest i trzeba coś z tym zrobić. Dobrze, że zawczasu zadbałam o to by mieć co na siebie włożyć :))) Najpierw więc spłata kart i debetów, a następnie budowanie poduszki finansowej. Do końca roku chciałabym, byśmy spłacili te zasrane karty i debety, by z początkiem 2017 r. nadwyżki finansowe (oby takie były) móc odkładać już tylko na poduszkę finansową.

A oprócz tego walczymy z chorobami. Mysia wychodzi z paskudnego zapalenia krtani, więc Pupu - rzecz jasna - zachorował na zapalenie oskrzeli. Nie ma kto się nimi zająć, kombinujemy jak można. Trochę babcie, trochę my, a dziś np. nie było wyjścia i musiałam zabrać maluchy do pracy, później lekarz, więc wieczorem trzeba było nadrobić to, czego nie zdążyłam w pracy. Oczywiście jak na złość, w pracy, zamiast spokojnie oglądać bajeczki, postanowili sobie zorganizować liczne zabawy polegające głównie na szaleńczym bieganiu i czołganiu się po podłogach, ze wznoszeniem gromkich okrzyków of kors. Słodkie dzieciaczki, naprawdę...

Staram się brzmieć dobrze, ale dwie ostatnie noce były praktycznie nieprzespane bo Pupu tak kaszlał. Czuję się jak zombie. Zresztą ciągle jestem taka zmęczona, że zasypiam już we wszelkich możliwych warunkach. Niebezpiecznie jest mi się kąpać w wannie, bo notorycznie tam zasypiam. Ostatnio zasnęłam z głową na klawiaturze, a kilka dni wcześniej, na urodzinach szwagra. I tak szczerze mówiąc, zastanawiam się czy ze mną jest coś nie w porządku, że mam za duże oczekiwania i ciągle czuję się pokrzywdzona, bo muszę pracować również wieczorami i w weekendy, a przecież jednak większość pracuje i wychowuje dzieci, czy naprawdę jestem zajechana do cna...

1 komentarz:

  1. Myślę ze to niesamowite zmęczenie. Musisz odpocząć. Ja chyba też się Zagłębie w ten kurs oszczędzania. Co prawda nie mam takich kłopotów ze na koncie mam zero Bo na to nie pozwalam. Mam ustalone minimum na koncie którego nie ruszam. Ale mam wrażenie ze wydaje za dużo więc chyba czas nad tym też pomyśleć. Wesołych świąt ☺

    OdpowiedzUsuń