piątek, 22 kwietnia 2016

Egzamin

Byłam we wtorek na rozmowie rekrutacyjnej i był to absolutny koszmar. Po pierwsze - rozmowa miała charakter wideokonferencji. Niestety na łączach występowały liczne problemy techniczne co znacząco obniżało komfort komunikacji. Po drugie - musiałam mówić po angielsku. W CV wpisuję, że mój angielski jest na poziomie średniozaawansowanym w mowie i zaawansowanym w piśmie, ale mimo tylu lat nauki, ciągle mam olbrzymią blokadę przy mówieniu. Tzn. z moim nauczycielem gadam bez problemu, ale rozmowa rekrutacyjna to jednak nie to samo. No ale jak trzeba to trzeba. Dostałam pytanie czy wolę pracować samodzielnie czy w zespole oraz czy pełniłam funkcję supervisora. Zaprezentowałam się zgoła przepięknie (w firmie przyjęto filozofię pracy zespołowej) mówiąc, że wolę pracować samodzielnie, gdyż mam złe doświadczenia z pracą w zespołach bo pracując z aplikantami ciągle muszę po nich poprawiać. Nie za bardzo mogłam znaleźć właściwe słowa tak na szybko, żeby powiedzieć to co chcę, więc plotłam jakieś kompletne bzdury i w efekcie objechałam tych nieszczęsnych aplikantów, chociaż tak naprawdę wcale nie są tacy źli. Strasznie słabo to wyszło. Pani zapytała z niepokojem czy w ogóle mam bezpośredni kontakt z klientami (pewnie pomyślała, że jestem socjopatką).

Następnie dostałam do rozwiązania zadania. "Naprawdę nic skomplikowanego, pewnie robi to pani na co dzień". Uhm...jasne... Na co dzień nie zajmuję się spółkami komandytowymi, w których komplementariuszem jest zarząd powierniczy złożony z dwóch maltańskich spółek (WTF??). Po głębszym zastanowieniu (i szybkim skorzystaniu z googla w telefonie - swoją drogą ciekawe czy byłam obserwowana) doszłam do wniosku (nie wiem czy słusznego ;), że zarząd powierniczy nie może być komplementariuszem, więc pytanie miało charakter podchwytliwy. Z kolejnymi pytaniami poszło mi nieco lepiej, ale nie zajmując się spółkami na co dzień, nie jestem orłem, zwłaszcza jeśli chodzi o spółkę komandytową (dobrze, że nie dali komandytowo-akcyjnej). Zawsze posługuję się kodeksem gdy muszę coś zrobić z zakresu spraw korporacyjnych, więc czułam się niepewnie.

Później miałam na angielski przetłumaczyć pełnomocnictwo do otwarcia i zarządzania rachunkiem bankowym. Niby łatwa sprawa, ale było tam dużo wyrażeń, których nie potrafiłam przetłumaczyć dosłownie, więc tłumaczyłam inaczej, ale żeby oddać sens. Np. była mowa o dysponowaniu środkami ulokowanymi gdzieś tam-gdzieś tam itd.

A trzecie zadanie to w ogóle był hicior, gdyż dostałam opisany stan faktyczny ze strukturą podmiotów i zadanie - wskazać czynności (wraz z harmonogramem) i dokumenty potrzebne do przeprowadzenia transakcji, która doprowadzi do osiągnięcia założonego celu. Były chyba ze cztery spółki, w tym cypryjska, słowacka i polska oraz różne osoby fizyczne, nieruchomość itd. Zadanie miałam wykonać w języku angielskim. No i wykonałam, ale nie całe, gdyż nie starczyło mi czasu, ponieważ to wszystko robiłam ręcznie, a mając charakter pisma raczej lekarski dwukrotnie wszystko przepisywałam bojąc się, że nikt nie będzie się mógł doczytać tych moich bazgrołów. No i końcowej części zadania, tzn. wskazania potrzebnych pytań do zagranicznych kancelarii, sądów, rejestrów i organów, po prostu nie zrobiłam.

Siedziałam tam ponad 2 godziny i jak wyszłam, byłam zupełnie rozjechana i wkurzona, że tyle czasu straciłam. No i ciągle w szoku, że tak mogą wyglądać rozmowy rekrutacyjne na stanowisko radcy prawnego. Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Tzn. miałam rozmowy po angielsku, ale jeśli już dostawałam zadanie na sprawdzenie kompetencji (stało się tak dwukrotnie w całej mojej świetlanej karierze) to do wykonania w domu - np. jakąś umowę do zaopiniowania albo pismo procesowe do napisania w jakiejś sprawie, a nie takie gówna.

Jak rozmawiałam o tym z koleżankami to one też były w szoku i wręcz pojawiły się głosy, że po prostu wyszłyby z "rozmowy" po otrzymaniu takich fantastycznych zadań.

Dzisiaj mam kolejną rozmowę. Mam nadzieję, że nie będzie równie szałowa ;). Zresztą na początku maja mam w końcu zostać wspólnikiem, więc już mi specjalnie nie zależy, raczej idę żeby sprawdzić jak to jest i jakie są w ogóle moje szanse na rynku. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że kiepsko to wygląda, więc chyba muszę brać co jest ;)

3 komentarze:

  1. Niby po polsku, a jakby po chińsku :) zrozumiałam tylko tyle, że rozmowa była zaskakująca :D strasznie masz trudny zawód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie :) ja nawet nie starałam sie przecyzytac poprawnie tych słów.
      Ciężki zawód, racja.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń