czwartek, 1 września 2016

Po wakacjach :(

Spędziliśmy je nad morzem, w Dąbkach. Całe 10 dni beznadziejnej pogody i koczowania w domku na 30 metrach kwadratowych, gdzie w nocy było zimno jak w psiarni i deszcze napieprzały w dach pokryty papą, a w dzień było ciemno, gdyż okienka były całkiem nieduże. Ale dzieciaki zadowolone bo spotkały się z poznanymi rok temu kompanami z Katowic, a my jakoś przetrwaliśmy. Załapaliśmy się na dwa popołudnia nadające się do wystąpienia na plaży w stroju plażowym,  a nie w długich portkach i kurtce przeciwwiatrowej. Natomiast jestem już na 100% pewna, że nie spędzę więcej wakacji nad Bałtykiem. Wypad na przedłużony weekend z dobrymi prognozami - do rozważenia. Regularny urlop - nigdy.

Wbrew medialnym doniesieniom nie spotkaliśmy Januszy i Grażyn żłopiących piwsko z 500+ za parawanami. Parawany owszem, były, ponieważ bez nich łeb urywało na plaży. Natomiast jestem przekonana, że 500+ pozostawiano w sklepie 4F, który był tłumnie odwiedzany przez urlopowiczów. No bo co robić w czasie beznadziejnej pogody w takiej dziurze jak Dąbki?

Byliśmy na kilku wycieczkach (w trakcie każdej z nich oczywiście lało), ale summa summarum były udane. I jeśli chcecie się dowiedzieć gdzie są najlepsze lody na świecie to spieszę donieść, że w Kołobrzegu na molo. Absolutnie odjazdowe!!!! Nawet te z włoskich gelaterii nie mogą się z nimi równać.

Mimo, że urlop nie należał do moich wymarzonych bardzo się zrelaksowałam i odpoczęłam psychicznie. Nie odbierałam żadnych maili i na szczęście tylko raz miałam telefon służbowy. Bardzo to było fajne, bo bezpośrednio przed urlopem miałam kompletny kibel w pracy. Niestety po powrocie też dostałam w pysk robotą i ten stan trwa do dziś. Naprawdę czuję, że znów powinnam iść na urlop, bo robota mnie na poważnie zaczyna przerastać. Jestem  pewna, że doznałam zawodowego wypalenia. Jedyną myślą, która jakoś trzyma mnie w pionie jest to, że przecież mam plan. Mam plan, żeby się przebranżowić i sfilcować z obecnego zawodu. Nie wiem jeszcze co chcę robić, ale wiem, że nie chcę już być prawnikiem, a to już coś, prawda? Na przebranżowienie daję sobie czas do 40, czyli prawie 3,5 roku. Przez ten czas muszę uzbierać tzw. okrągłą sumkę by w roku czterdziestych urodzin zacząć nowy rozdział, czy coś w tym rodzaju. Liczę na to, że przez te 3,5 roku coś mi się uda wymyślić, odkryć jakiś talent lub chociaż wygrać w totka, gdyby wszystko inne zawiodło, ale nie aktualnie nie widzę takiej możliwości bym mogła dłużej pracować w  moim zawodzie bo skończę w wariatkowie.

P.S. Mieliśmy 6 oglądaczy mieszkania, nikt go nie kupił, ciśnienie nam opadło.
P.S. 2 Mój mąż zaczął piec zajebiste chleby!

1 komentarz: