poniedziałek, 9 grudnia 2019

Towarzyszące mi uczucie osaczenia się pogłębia. Dwa dni z rzędu zapomniałam zażyć tabletki na zaburzenia lękowe i wczoraj obudziłam się przed świtem z uczuciem paniki i gonitwą myśli. Mam jeden temat w pracy, potencjalnie mogący skutkować poważnymi konsekwencjami. Nie jest tak, że to ja popełniłam błąd, po prostu przepisy są różnie interpretowane i wybrane przeze mnie rozwiązanie może zostać zakwestionowane przez sąd rejestrowy. Bardzo mnie to stresuje już prawie od pół roku, ostatnio sprawa zbliża się do finału i coraz częściej odczuwam olbrzymi, paraliżujący wręcz niepokój. Wczoraj rano tak właśnie się stało. Dodatkowo czułam duszności, ucisk w klatce piersiowej, nie wiem czy od niepokoju, czy od "podgrzewanych papierosów" typu Iqos. Wspominałam tu o tym, że zdarzało mi się sporadycznie popalać papierosy, co zawsze wpędzało mnie w ogromne poczucie winy. Porzuciłam je na rzecz tych podgrzewanych, które rzekomo nie mają substancji smolistych bo się ich nie spala tylko podgrzewa i nie śmierdzą. Te niewątpliwe zalety sprawiły, że zaczęłam ich "palić" dużo więcej niż kiedykolwiek zwykłych papierosów. Wczoraj rano postanowiłam nigdy więcej się do tego nie zbliżyć. Chciałabym się uwolnić od wszystkiego, co trzyma mnie w niewoli.

Poszłam do mojego śpiącego synka poszukać ukojenia. Myślałam o mowie noblowskiej Olgi Tokarczuk i o tym, że także Netflix i HBO mnie zniewalają. "To co, obejrzymy coś?" - to jest ostatnio jedyny pomysł na wspólne spędzenie wieczoru z mężem. Już nie chcę niczego oglądać.

Po około godzinie zasnęłam.

Po południu poszłam pobiegać, a raczej potruchtać. Powietrze było dobre, co ostatnio rzadko się zdarza i dlatego dosyć rzadko biegam. Nie wiem co robić - budować formę w smogu, czy oszczędzać płuca i drogi oddechowe przy jednoczesnym spadku formy? Kupić bieżnię do domu? Maskę antysmogową? Nie wiem. Na razie forma kiepska, odkąd wróciłam do biegania po operacji, czyli od września, ani razu nie przebiegłam więcej niż 10 km. Staram się biegać dwa razy w tygodniu, ale zdarzyło się kilka takich tygodni, że w ogóle nie biegałam bo albo nie było kiedy albo jakość powietrza była tak zła, że rezygnowałam. Ale wczoraj się udało. Było bardzo ciężko, męczyłam się strasznie, aż w końcu zaczęłam szlochać i płakać. Usiadłam na trawie i wyłam. Byłam w wielkiej rozpaczy czując, że jestem gdzieś, gdzie w ogóle nie chcę być i robię rzeczy, które czynią mnie nieszczęśliwą. Nie mam czasu i siły, także siły woli na sport, ciągle nie mogę złamać granicy, która oddziela mnie od lepszych wyników, nawet próby pracy z trenerem skończyły się fiaskiem.

Uspokoiłam się i pobiegłam do domu. Po drodze pomyślałam, że ta rozpacz to może nie była wcale moja prawdziwa rozpacz, może to była jakaś psychojazda przez niewzięcie tych cholernych tabletek. Moja kuzynka potwierdziła mi później, że tak mogło być i poczułam złość, że dałam się przekonać, ze tabletki mi pomogą, a tak naprawdę czynią mnie ubezwłasnowolnioną. 

1 komentarz:

  1. Cześć!czy jeszcze tu zaglądasz? czasami zaglądam żeby sprawdzić czy coś publikujesz 🙂 Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń