czwartek, 16 czerwca 2011

Choroba Mysi

Mysia od piątku 3 czerwca zaczęła gorączkować. Tzn. w tamten piątek po południu miała 38 st. C. Poleciłam Myszkinowi obserwować i jak będzie ponad 38,5 podać Panadol. Ale gorączka ustąpiła samoistnie. W sobotę Mysia obudziła się z mega katarem, a pod wieczór znów miała gorączkę - 38,2. W niedzielę sytuacja wyglądała podobnie, ale dodatkowo zaczęły ropieć jej oczka. W poniedziałek katar zrobił się żółtawy, więc we wtorek poszłyśmy do lekarza. Podkreślałam te ropiejące oczka, ale pani doktor nie zapisała nam żadnych kropli, tylko lek przeciwwirusowy i syrop na zapalenie górnych dróg oddechowych. Podawałam te lekarstwa, wyciągałam z nosa gluty Fridą, ale było coraz gorzej. W kolejną sobotę (11 czerwca) RANO Mysia miała 39,4 więc znowu pojechaliśmy do lekarza. Tym razem zapisano nam krople do oczu z antybiotykiem i antybiotyk w syropie. Myślałam, że będzie ok. Na sobotę mieliśmy zaplanowany wypad do Torunia na koncert Roda Stewarta (nie żebym była jego fanką, ale bilety dostaliśmy za free, a sam Toruń zawsze wart jest odwiedzenia), ale doszłam do wniosku, że w tej sytuacji nie chcę jechać. Mama namówiła mnie jednak tłumacząc, że czy w domu, czy u niej Mysia będzie w takiej samej sytuacji, że dostaje leki więc będzie tylko lepiej. Pojechaliśmy. Pod wieczór w sobotę Mała miała 39,8. Postanowiłam wracać, ale mama stwierdziła, że to nie ma sensu, gdyż gorączka spada po podaniu Panadolu. W niedzielę zaczęło być jakby trochę lepiej, myslałam, że antybiotyk zaczął działać. Jednak w nocy zanotowałam 40,1 st.C.

Zadzwoniłam na pogotowie i na moje pytanie czy mam zawieźć Mysię do szpitala usłyszałam, że po pierwsze mam nie panikować i że wystarczy chłodna kąpiel, antybiotyk musi mieć czas by zadziałał. Tłumaczyłam, że już niemal dwie pełne doby jest podawany i jest coraz gorzej, ale pani z pomocy doraźnej uspokajała mnie, że to normalne. Zrobilismy więc tę kąpiel i faktycznie - gorączka spadła do 37 z kawałkiem. Rano znów ponad 39. Musiałam jechać na rozprawę do innego miasta więc poleciłam Myszkinowi zawieźć dziecko do lekarza i zażądać skierowania do szpitala. Usłyszałam od mamy wyrzut, że to moje dziecko, a ja jak głupia pojechałam na rozprawę zamiast być z dzieckiem. Czułam się jak najgorsza wyrodna matka, ale nie mogłam nie pojechać, skoro był z nią jej tata, a mój szef z kolei był w Warszawie. Do przesłuchania było kilkunastu świadków, nasz klient musiał być reprezentowany.

Na Izbę Przyjęć dojechałam zanim jeszcze przyjął Mysię laryngolog. Stało się to po ponad 2 godzinach od zarejestrowania.  Laryngolog zlecił zdjęcie rtg zatok i wyszło, że Mała ma anginę oraz mocno zajęte zatoki (czyt. zapalenie zatok) i musi zostać w szpitalu bo najwyraźniej antybiotyk podawany doustnie nie działa, więc trzeba podać go dożylnie. Co ciekawe, wszyscy, z którymi mieliśmy tam kontakt, z góry zakładali, że to ja zostanę z Mychą. Nawet sala, którą wykupiliśmy by mieć w miarę godne warunki (czyt. łóżko dla rodzica zamiast spania na podłodze pod łóżeczkiem) nazywała się sala dla matki z dzieckiem. Tymczasem to Myszkin został z Małą, ponieważ ja również jestem zainfekowana. Mam zapalenie zatok i zmianę w prawym płucu (moja matka twierdzi, że to może być gruźlica ;))). Byłam dojeżdżająca i zapewniająca niezbędną aprowizację. Myszkin zaś trwał tam dzielnie przez prawie trzy dni. Szacun dla Myszkina. Szacun to the maximum!!! :)))))))))

Od wczoraj Myśka jest na przepustce, jeździmy dwa razy dziennie do szpitala nakarmić motylka (czyli wstrzyknąć antybola w wenflon). Nochal jeszcze mocno zapchany, ale jest wielka poprawa. Całą noc przespała pięknie i spokojnie.

3 komentarze:

  1. Uuuuuu bidulinka, to się musiała nacierpieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedactwo.. powrotu do zdrowia życzę mamusi i córeczce :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojjj biedna Mała. Niech zdrowieje:) I Ty też:)

    OdpowiedzUsuń