poniedziałek, 22 września 2014

Na drodze ku finansowej wolności

Matka zatroskana naszym losem ludzi zadłużonych kupiła nam książkę "Emerytura nie jest ci potrzebna" Jacka Borowiaka. Przeczytałam ją w trakcie naszej wakacyjnej podróży. Sfinansowanej - niestety - na kredyt. Sądziłam, że dam radę zaoszczędzić na wakacje, ale się nie udało, a tak bardzo chciałam zobaczyć Cinque Terre i Toskanię, marzyłam o tym od tak strasznie dawna, że poszłam do banku po większy debet, podczas gdy mój mąż zwiększył limit na karcie kredytowej. No i po lekturze książki wyrzuty sumienia, że znowu się potężnie zadłużyliśmy, mam jeszcze większe.

Książka  jest napisana w dosyć irytującym stylu, ale bardzo mnie zmotywowała do wprowadzenia wreszcie radykalnych zmian w moim życiu. Po jej przeczytaniu zaczynam wierzyć, że jeśli tylko zachowa się żelazną samodyscyplinę możliwe jest nie tylko wyjście z długów, ale również zgromadzenie oszczędności, a nawet niewielkiego kapitału, który będzie podstawą do inwestycji w prawdziwe aktywa.

Zaczynam od planu. Do końca roku chcę spłacić zadłużenie - przy założeniu, że oczekiwane przeze mnie przychody zrealizują się w tym okresie. Muszę opracować alternatywny plan na wypadek, gdyby te przychody się nie zrealizowały. Następnie - gdy z początkiem roku 2015 spłacimy kredyt za samochód, odejdzie spory wydatek na nianię (bo Chłopczyś idzie do p-kola) oraz skończy mi się licencja na oprogramowanie, zyskamy dodatkowe pieniądze, które będzie można zacząć odkładać. Po 3 latach chcę kupić kawalerkę na wynajem. Oczywiście częściowo skredytowaną, ale wynajmując je będę miała na spłatę raty kredytu i jeszcze trochę powinno zostać w kieszeni by móc to dalej zainwestować. Może w obligacje? A może nauczę się dużo więcej o inwestowaniu i zacznę bawić się giełdą? Do roku 2021 chcę mieć trzy takie kawalerki.  W ciągu dalszych 10-15 lat zamierzam je całkowicie spłacić tak by ok. 55 roku życia mieć 3 całkowicie spłacone nieruchomości, które będą dla mnie pracowały. Brzmi szalonie, prawda?

Bardzo chcę żeby się udało i żeby wreszcie pieniądze przestały być czymś nad czym zupełnie nie potrafię zapanować. Kończę już drugą książkę o inwestowaniu - "Bogaty ojciec, biedny ojciec" Roberta Kyosaki. Dochodzę do wniosku, że ja i Myszkin jesteśmy idealnymi, książkowymi przykładami  na to jak błędne decyzje finansowe doprowadzają ludzi zarabiających niezłe pieniądze do stanu, w którym na koniec miesiąca konta świecą pustkami. I jak przez to codziennie stajemy do wyścigu szczurów, by wiecznie spłacać zobowiązania i szarpać się z pieniędzmi. W pamięć wryło mi się zdanie z "Bogatego ojca, biednego ojca", że bogaci kupują luksusy na końcu (kiedy już posiadane przez nich aktywa na te luksusy zarobią), a klasa średnia i biedni od nich zaczynają (oczywiście na kredyt), żeby wyglądać na bogatych. My nie chcieliśmy wcale wyglądać na bogatych, ale to działa w ten sposób, że skoro tak ciężko pracujemy, pojawia się pragnienie nagrody za ten cały wysiłek. No i człowiek idzie po nowy samochód czy jedzie do ciepłej Italii wiążąc sobie pętlę na szyi.

Jestem bardzo wdzięczna mojej mamie za tę książkę. Myślę, że uczyni dla mnie wiele dobrego. Natomiast dziś usłyszałam od niej, że "za tanio się sprzedaję". No i myślałam, że szlag mnie trafi na miejscu. Człowiek wypruwa sobie flaki, jeździ na drugi koniec Polski na dyżury u klienta po to by usłyszeć od swojej matki, że za tanio się sprzedaje. Dodatkowo jeszcze zagrała na emocjach w ten sposób, że powołała się na dzieci i fakt, że nie mam dla nich czasu zarabiając przy tym marne pieniądze (co oczywiście nie jest prawdą, choć przyznaję, że powoli pojawia się uczucie, że zarobki przestają rekompensować wszystkie niedogodności, które wiążą się z moimi wyjazdami, ale to chyba zawsze tak jest, że chciałoby się więcej). No i rozmowa jak zwykle była nieprzyjemna, a ja teraz, przypominając sobie to wszystko, aż się popłakałam.

Wracając natomiast do wakacji, byliśmy w absolutnie wspaniałym miejscu, spędziliśmy czas ze sobą trochę miło, a trochę nie, z dzieciakami też bywało różnie (jak to dzieci - potrafią być męczące), ale zwiedziliśmy bardzo dużo no i przez całe 8 dni nie odbierałam służbowych maili :), pojedliśmy dobrych rzeczy, napiliśmy się wina i zażyliśmy słońca oraz przepięknych widoków.

Jeżeli moje finansowe plany na najbliższą przyszłość się powiodą, to wczesną wiosną chciałaby jechać na narty, na których nie byłam od 7 lat. Ale nie na kredyt. Wyłącznie za odłożoną gotówkę.

3 komentarze:

  1. Fajny ten plan. Bardzo fajny :) Trzymam kciuki aby się zrealizował :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jak z moim odchudzaniem, zawsze jak sie nawcinam czekolady to pojawia sie ambitny plan "od poniedzialku".
    Wiesz, troche niepoważne sa wakacje na kredyt, rozczarował mnie ten dzisiejszy post. Niemniej jednak zycze Wam jak najlepiej, oby wszystkie plany szły jak po maśle :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi i mężowi udało się taki twój plan zrealizować, kiedy konsekwentnie postanowiliśmy każde dodatkowe pieniądze odkładać na konto, uzbierała się już z tego fajna sumka. Na początku u nas też było życie od pierwszego do pierwszego, limit, karta kredytowa i kilka jakiś kredytów, a w sytuacjach awaryjnych nie było skąd wziąć. Pod koniec zeszłego roku kupiliśmy kawalerkę, która jest wynajmowana i z najmu spłacamy kredyt. A wierz mi nie zarabiamy kokosów.

    OdpowiedzUsuń