środa, 8 października 2014

Smutne refleksje

Ostatnio męczą mnie smutne refleksje związane z moim życiem zawodowym. Mam pracować do 67 roku życia - o ile wcześniej nie uda mi się zgromadzić majątku pozwalającego na finansową niezależność od stałej pracy. Ale kto będzie mnie chciał w pracy do 67 roku życia? Przecież nie będę tak długo pracować w kancelarii, nikt nie zechce współpracować ze starą, zmęczoną żabą jak można żyłować młode, zdeterminowane dziewczyny? Na spotkaniach biznesowych nie widuję prawniczek w okolicach pięćdziesiątki. 40 kilka lat to jest ta górna granica. W sądzie, czasami spotyka się dojrzałe panie mecenas, ale też coraz rzadziej. Gdzie one są, co robią?? Pewnie realizują się w strukturach samorządu zawodowego albo siedzą po urzędach. Czy mnie też to czeka? Taka świetlana przyszłość? Zresztą, nie oszukujmy się, pracę w urzędzie, będąc w wieku pod 50, też chyba niezbyt łatwo jest znaleźć. To co w takim razie? Własna kancelaria, bez znajomości, układów również politycznych... nie widzę tego.

Trochę smutne perspektywy. Wolny zawód, niby jakiś tam prestiż, a tak naprawdę tzw. karierę to mogę rozwijać może jeszcze z 10 lat, a później dziadowanie?

Zresztą aktualna droga tzw. kariery też nie jest jakaś tam specjalnie usłana różami. Pracuję bardzo ciężko, w olbrzymim stresie, obsługuję ogromną korporację, przestawiają mnie z miejsca na miejsce, dużo jeżdżę, tęsknię za dziećmi, z moimi wyjazdami łączą się różnorakie problemy logistyczne. Miało być świetnie, ale po kilku miesiącach tego jeżdżenia, gdy zbliża się zima, a w zimie też będę musiała robić po 2000 km miesięcznie, jestem zdołowana. Coraz częściej boję się wypadku. Nie mogę się skupić na pracy, czuję się wyczerpana, nie ma chwili spokoju, ciągle czegoś ode mnie chcą, bez wytchnienia. Jeśli noga mi się powinie nikt mnie nie poratuje. Na wszystkich dokumentach moje podpisy.

No cóż - myślałam - taki trudny klient przypadł mi do obsługi, ale ogólnie w pracy atmosfera dobra, a to najważniejsze. Ale ostatnio atmosfera już nie jest tak dobra, odkąd szefostwo wprowadziło wysokie kary finansowe za uchybienia w raportowaniu.

Odechciewa mi się tego wszystkiego. Powiecie, że w dupie się poprzewracało, zmienia robotę jak rękawiczki, idiotka i wiecznie niezadowolona. Ale tak to niestety wygląda. Jak być zadowolonym kiedy się jest zaganianym jak pies?

I dlaczego teraz, zamiast robić co do mnie należy wypisuję tego bloga??? Po prostu nie mogę się zabrać, nie mogę.

2 komentarze:

  1. Faktycznie brzmisz mało optymistycznie, ale czasami trzeba pomarudzić, dobrze że masz w ogóle taką refleksję nad sobą i swoją ścieżką zawodową, niektórzy są tam uwikłani w wyścig szczurów że nawet nie dostrzegają tego o czym ty piszesz. Rzeczywiście masz ogromnie odpowiedzialną pracę i nie dziwię się że chciałabyś po pierwsze odczuwać satysfakcję finansową a po drugie odrobinę wolnego czasu na odreagowanie. Do tego dzieciaki, dom....wiem co to znaczy. Pociesz się tym, że przynajmniej pracujesz w zawodzie który wybrałaś i zapewne lubisz pomimo trudności i natłoku obowiązków, wiele osób nie ma tego komfortu. Poza tym szukaj- nieustannie szukaj rozwiązań dla ciebie i twojej rodziny najlepszych. I nie przejmuj się jeśli ktoś zarzuca ci zbyt częstą zmianę pracy. W końcu chodzi o to żeby nam było w życiu jak najlepiej, a jak to osiągnąć trzymając się kurczowo jednej firmy??? Trzymaj się. I oby do wiosny:D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, pozwolisz, że zacytuję mojego Skarba, jak to ostatnio martwiłam się tym jak będę pracować około 60tki, gdzie, kto mnie będzie chciał i takie tam dylematy. Skarb powiedział:
    - Co ty się martwisz? Kto wie czy w ogóle do 50tki dożyjesz.
    Czego jednak i Tobie i sobie życzę (choćby bez pracy ;-P)
    Głowa do góry!

    OdpowiedzUsuń