poniedziałek, 1 grudnia 2014

Nie mam czasu pisać, niestety. Mam bardzo dużo pracy i ciągle jestem zmęczona. Jeśli nie jestem w pracy, nie pracuję w domu lub nie krzątam się ogarniając mieszkanie/dzieci/kuchnię/pranie to czytam prasę albo zasypiam. Czasem uda mi się wyrwać fragment "Matki feministki" Agnieszki Graff.

Ta książka zmieniła bardzo mocno mój punkt widzenia. Wydawało mi się do tej pory, że jestem superkobietą (o których Agnieszka pisze w swojej książce i które stają się adresatkami Kongresu Kobiet). To znaczy nie wydawało mi się, że jestem superkobietą, bo jestem - robota zawsze zrobiona, chata ogarnięta, ja w miarę też zadbana, ciąża nie ciąża, szpital nie szpital, zawsze na pełnych obrotach. Tylko czasu dla dzieci bardzo mało. A jak ten czas jest, to padam na pysk i nie spędzam go tak, jak one na to zasługują. Ale zaczynam dostrzegać bardzo wyraźnie, że bycie taką superkobietą to żaden powód do dumy. To jest wręcz żałosne, że można dać się wmanewrować w taki kierat i myśleć o swojej zajebistości, podczas gdy to jest zwyczajne frajerstwo.

Zastanawiam się czy to przez moją uległość, brak asertywności, przerost ambicji, poczucie odpowiedzialności? Pewnie wszystkie te cechy łącznie. Faktem jest, że nie tak dawno, gdy już wszyscy sobie poszli, płakałam ze zmęczenia, z bezsilności, z poczucia beznadziei i przeświadczenia, że nie warto, ale już tak daleko zabrnęłam, że nie bardzo mam jak się wymiksować z tego bałaganu. Płakałam z powodu pracy, co za gówno! Najgorsze jest to, że przecież doskonale wiem, iż mojego poświęcenia nikt nie doceni, co tylko zwiększa poczucie frustracji i bezsensu. Ciekawa jestem jak rozwiąże się kwestia mojego dyżuru, który przypada w Wigilię. Jeśli każą mi tam siedzieć dłużej niż do 12 w południe, to sorry, ale po prostu wyjdę o 12 choćby grozili mi zerwaniem umowy i Bóg wie czym jeszcze. Nie ma na tym świecie takiej siły, która mogłaby mnie powstrzymać przed ruszeniem w Wigilię o 12 w południe do domu, tak by zdążyć na wieczerzę o normalnej godzinie. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to znaczy, że po prostu nie jest człowiekiem. 

Tymczasem Pupu od stycznia zaczyna karierę przedszkolaka. Aktualnie bierze udział w zajęciach w klubie malucha (jutro idzie drugi raz i na razie świetnie się odnajduje), ale jestem pełna obaw co to będzie. On nadal jest do mnie bardzo mocno przywiązany, łaknie bliskości, ciągle chce się przytulać i na "apka".  Nie znaczy to, że nie potrafi zaangażować się w zabawę z dziećmi; nie przestaje mnie zaskakiwać jak świetnie odnajduje się w towarzystwie nawet sporo od siebie starszych, jaki potrafi być samodzielny i waleczny. Prawda jednak jest taka, że żeby podbijać świat musi naładować akumulatory spędzając odpowiednio dużo czasu w maminych ramionach :)

Kończę, muszę zbierać się do łóżka, bo wstałam dziś o 3.20. Pozdrawiam Was serdecznie!

2 komentarze:

  1. Cześć Śliwko,
    czytam Cię od dawna, nie komentowałam, bo nie byłam zalogowana.
    Uważam, że czasem jesteś zbyt krytyczna wobec siebie i za duże stawiasz sobie wymagania. Jak tylko możesz poluzuj, wyjdzie Ci to na zdrowie. Fajnym stylem piszesz, z dystansem do siebie. Pisz częściej. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i czytam i odnajduję siebie w tym tekście... coraz bardziej mnie wkur.. to że ogarniam, nadzoruję, pilotuję wszystko... Jestem mega zorganizowana i zaradna i przez to nakładam na siebie cały dom i cały świat... i coraz częściej, z wiekiem zaczynam padać na pysk... od nowego roku zmniejszam tempo, przestaję wymagać od siebie 200% perfekcji... mam w d... Zmęczyłam się tym wszystkim....

    OdpowiedzUsuń