niedziela, 3 listopada 2019

Z rodziną najlepiej na zdjęciach

W zeszłym tygodniu byłam na 50 urodzinach mojego brata. Posiadanie brata, który ma 50 lat samo w sobie jest dosyć dziwne, jakoś nie mogę przyzwyczaić się do tego, że NAPRAWDĘ jestem osobą w średnim wieku. Impreza też była dziwna i skłoniła mnie do gorzkich przemyśleń.

To była impreza - niespodzianka w domu mojego brata, sama najbliższa rodzina nasza i jego żony. Jechaliśmy tam prawie 300 km, zajechaliśmy wieczorem po to żeby następnego dnia w okolicach południa, ruszyć z powrotem do domu. Kupiliśmy mu elegancką, skórzaną torbę na laptopa i dokumenty, a oprócz tego przygotowałam album ze zdjęciami z całego życia (które oczywiście najpierw musiałam pozyskać), opatrzonymi zabawnymi (mam nadzieję) komentarzami. Było to wszystko naprawdę czasochłonne i kosztowało także niemało. No i samo zorganizowanie wyjazdu w dzień powszedni wymagało sporej organizacji, bo praca, szkoła, dzieciaki trzeba było odstawić do babci, zgarnąć po drodze drugą babcię (moją mamę) itd. No ale czego się nie robi dla brata, prawda? Znamienne, że mój drugi brat postanowił nie jechać i najpierw go skrytykowałam, a później doszłam do wniosku, że w sumie dobrze zrobił.

To, że przyjechaliśmy, w dodatku taki kawał, nie zrobiło na A. żadnego wrażenia. Dodam, że ostatni raz widzieliśmy się na pewno ponad pół roku temu, a może nawet dawniej. Przez ten czas ze 2 czy 3 razy gadaliśmy przez telefon, głównie o jego pracy, która zasadniczo jest jednym z bardzo niewielu interesujących go tematów. Na torbę ledwo spojrzał, album przerzucił na szybko, stwierdził "no fajny" i odłożył gdzieś na bok. Nie ukrywam, że nie tak sobie to wyobrażałam, myślałam, że będziemy go oglądać wszyscy razem i zaśmiewać się wesoło. Nic takiego nie miało miejsca. Po prostu siedzieliśmy na kanapie, rozmowa średnio się kleiła, A. katował nas białoruskim rockiem z youtuba na telewizorze i tak spędziliśmy kilka godzin z kolacją w międzyczasie, ale nie taką wspólną, przy jednym stole, tylko raczej był to bufet, każdy coś tam sobie nałożył, przysiadł by zjeść i zwalniał miejsce dla innych. A. nawet nie zadał nam standardowych kurtuazyjnych pytań w stylu: "a co u was?", "jak tam dzieciaki?", "co z nimi zrobiliście?", "wszystko w porządku?". Prawdę mówiąc nie zadał nam żadnego pytania. Właściwie miał nas kompletnie w nosie. Gadał o swojej robocie i o wynikach swoich amatorskich badań naszych korzeni rodzinnych.

Po północy, kiedy mój mąż zaczął już przysypiać na kanapie, poszliśmy się położyć, a mi zrobiło się tak przykro, że aż się popłakałam.
Jakaś okropna dysfunkcja występuje w naszej rodzinie. Z jednym bratem w ogóle nie mam kontaktu, ostatnio widziałam go rok temu na 95 urodzinach naszej babci w Gorzowie (chociaż mieszkamy w tym samym mieście i nie jest to Gorzów), a wcześniej pewnie ze 2 lata go nie widziałam. Kiedyś spotkałam go przypadkiem w centrum handlowym i go nie poznałam. Odciął się od wszystkich, nie bierze udziału w żadnych rodzinnych spędach, świętach, uroczystościach.
Z A. miałam kontakt o wiele lepszy, swego czasu naprawdę bliski, gadaliśmy o istotnych tematach emocjonalnych, uczuciowych, każdych. Później także o sporcie, bo A. też biega i swego czasu uprawiał triathlon. Odkąd zaczął pracować w swojej aktualnej robocie (duża korporacja) na stanowisku dyrektorskim kontakt z nim właściwie się urwał. Już kilka razy wcześniej miałam wrażenie, że zupełnie mnie olewa, na jego 50 urodzinach straciłam wszelkie złudzenia co do tego, że mamy ze sobą jakąś relację. 

W tym wszystkim frapuje mnie rola i sytuacja mojej matki. Podzieliłam się z nią moimi odczuciami na temat tej imprezy, co ona skwitowała stwierdzeniem, że "przecież A. taki jest". Owszem, zawsze był introwertykiem, wręcz samotnikiem, całkowicie nieprzystosowanym do życia w rodzinnym stadle. Ale teraz dawał nam bardzo wyraźnie odczuć, że właściwie niepotrzebnie się fatygowaliśmy, bo on ma to serdecznie w nosie.
No i czy to nie dziwne, że obydwaj synowie się od niej odcięli? A. w dni powszednie mieszka u niej, a mimo to ona nie ma z nim kontaktu, są po prostu współlokatorami.
Moja relacja z matką też nie jest przesadnie bliska. Aktualnie można ją nazwać poprawną, ale zaznałam od matki wielkiej krzywdy i jestem wobec niej bardzo krytyczna. Uważam ją zresztą za osobę nie do końca dojrzałą emocjonalnie, narcystyczną, lecz niepotrafiącą funkcjonować bez faceta u boku - nigdy nie była sama. Z moim ojcem związała się w wieku 18 lat, po jego śmierci (ona miała wówczas 52 lata), w ciągu kilku miesięcy już był następny kandydat na męża. Tak. Na męża. Na szczęście w sprawie ślubu wybrała się do adwokata, który ślub wybił jej z głowy i został kolejnym jej partnerem. Jak w brazylijskiej telenoweli.

To wszystko, a także problemy w pracy i kontaktach ze znajomymi sprawiły, że rozważam poddanie się psychoterapii.

1 komentarz:

  1. Dawno mnie tu nie było chyba ze 4 lata..dziś pomyślałam że zajrzę co u Cb. Mam podobne odczucia znajomi odżywka się jak coś potrzebują, rodzina niby bliscy a obcy ludzie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń