czwartek, 2 maja 2013

Ech, nie mam czasu

Nie mam czasu w ogóle. W nowej pracy nie jest łatwo, a przede wszystkim pracuję do 17, a najczęściej i tak wychodzę po. W domu ląduję w okolicach 18, zasuwanie przy dzieciach, a później padam na twarz. Oczywiście w pracy nie ma mowy o surfowaniu po internecie. Raz zdarzyło mi się zerknąć na wiadomości w czasie spożywania śniadania, a tak to cały czas walka i praca. Żadnych pogaduszek, żadnego sprawdzania co tam na fejsie, na allgro, słowem - w porównaniu do mojej starej pracy to bardzo duża zmiana ;)
Cały czas czuję się jeszcze nieco zagubiona, jest trochę chaotycznie, niekiedy nie bardzo wiem co i jak. Miałam "nauczać" dziewczyny, które siedzą ze mną w pokoju, tymczasem mam wrażenie, że to na razie ja mogę się uczyć od nich. Pracy jest dużo, sprawy nieco innego charakteru od tego, czym zajmowałam się do tej pory, ogólnie mam wrażenie, że tu wszystko jest inne i wszystkiego muszę się uczyć od nowa. Bardzo często towarzyszy mi poczucie, że jestem zupełnie zielona, co przecież nie może być prawdą! Jestem permanentnie zestresowana, ciągle się boję, że coś schrzanię, miałam już dwie sytuacje, które kosztowały mnie tyle nerwów, że dziwię się, iż jeszcze nie osiwiałam. Najbardziej irytujące są niedomagania sprzętowo-softowe. Przyszłam wcześniej niż planowaliśmy, więc przez pierwszy tydzień pracowałam na swoim kompie, który jest małym netbookiem z niepełną wersją worda. Praca na takim sprzęcie daleka jest od komfortu. Nie miałam również poczty służbowej, którą założono tydzień temu, ale coś poszło nie tak i nadal nie mogę wysyłać ani odbierać maili. Pocieszam się, że wkrótce będzie lepiej pod tym względem, w każdym razie służbowego kompa już mam :)  Problem w tym, że z najnowszą wersją worda, której oczywiście nie ogarniam bo do tej pory pracowałam na wersji z 2003 roku.
Jeśli chodzi o ludzi to wydają się naprawdę okej. Relacje, zwłaszcza między pracownikami i współpracownikami a partnerami, są o wiele bardziej (nomen omen) partnerskie niż w mojej starej pracy. Przede wszystkim jesteśmy ze sobą na "ty". Szefowie mają też chyba zupełnie inne podejście do całego zespołu. Mam wrażenie, że są dużo bardziej elastyczni. Dość jasne są zasady relacji z klientami i mocno podkreślany aspekt rentowności pewnych działań. To wszystko znacząco odróżnia nowe miejsce mojej pracy od starego. Dziewczyny, z którymi jestem w pokoju, są strasznie zapracowane. Aż mi głupio, że przychodzę ostatnia (ok. 9) i wychodzę pierwsza (po 17), ale po prostu nie mogę być dłużej. Jeśli zajdzie potrzeba będę pracować w domu, ale tak na co dzień praca ponad 8 godzin w biurze nie wchodzi w rachubę ze względu na dzieci. Oczywiście to wszystko dodatkowo mnie stresuje - w porównaniu do nich moje zaangażowanie może wypadać dość blado.
Przede mną pierwsze duże zadanie. Naprawdę duże. Nie muszę wspominać, że doprowadza mnie to do zdenerwowania. A prócz tego prowadzę kilka spraw tak pobocznie, dla znajomych, więc długi weekend na razie upływa pod znakiem obowiązków zawodowych.

Mieliśmy jutro jechać na naszą działkę pogrillować, ale okazało się, że warunki tam panujące (po zakończeniu najmu tego miejsca pewnej osobie) żadną miarą nie pozwalają na zaproszenie gości i spędzenie miło czasu. Musimy całą chatę odmalować i gruntownie posprzątać, a następnie zorganizować jakieś sensowne wyposażenie. Myszkin aktualnie naprawia tam toaletę, a ja siedzę w domu z dziećmi, które doprowadzają mnie do szału. W ogóle odkąd mam tę nową pracę dzieci dużo szybciej doprowadzają mnie do irytacji. Zwłaszcza Mysia ze swoim ciągłym nadawaniem i domaganiem się soczku, słodysia, bajeczki, kolorowanki, hałasem itp.

Pupu osiągnął pozycję czworaczą, ale z miejsca nie rusza. Postoi chwilę na czterech, zrobi pompki (wspiera się na rękach i stopach) i pada na brzuszek. Pełza do tyłu tylko. Chyba coraz bardziej go to wszystko deprymuje bo szybciej uderza w płacz leżąc na podłodze. Zamierzam po majówce iść z nim do pediatry i poprosić o skierowanie na rehabilitację. Nadal nie siada i nawet nie próbuje. Posadzony potrafi siedzieć kilka minut i leci na bok albo do tyłu. Ma 10 miesięcy, więc to chyba nic dziwnego, że zaczynam się poważnie niepokoić? Neurolog mówi, że wszystko w porządku, ale komandosem to on raczej nie będzie.

Odzyskaliśmy sypialnię dla siebie, ja i Myszkin. Pupu od trzech nocy śpi w pokoju z Mysią. Jest średnio, dzieci budzą się wzajemnie. Tzn. tragedii nie było do tej pory, ale szału też nie ma. Pierwszej nocy było najgorzej - mały się obudził o 3.50, Mysia obudziła się z nim razem i zapaliła światło, on się rozbudził i nie chciał dalej spać, Mysia zaczęła ryczeć, że chce do tatusia/ Ostatecznie Mały zasnął o 4.30, ja w łóżku Mysi z nim w pokoju, a Mysia z tatą swym w naszej sypialni. Drugiej nocy było dużo lepiej - pobudka o 5.30 i koniec spania. Dzisiaj bajka - pobudka o 5.10, jedzenie i spanie do 7.30. Czyli, co? Wygląda na to, że idzie ku lepszemu!

1 komentarz:

  1. Jeśli czworakuje to Ty się o nic nie martw! mój czworaki postawił jak miał niecałe 7 miesięcy, a usiadł (nie sadzałam go nigdy) jak miał miesięcy 11! Dodam, że od 6 tyg źycia jest rehabilitowany.
    Nie popadaj w paranoję, bo ja sobie całą radość z macierzyństwa zabrałam właśnie strachem o to, czy mój syn się dobrze rozwija.

    OdpowiedzUsuń