sobota, 11 marca 2017

Ponad trzy miesiące

minęły od ostatniego posta. Wstyd, wstyd i hańba. Prawda jest jednak taka, że jestem zagoniona do granic możliwości. Obecnie mam pod nadzorem ok. 800 procesów w toku i po prostu nie wyrabiam. Pcham do przodu swoją robotę, użeram się z aplikantami, jak jestem w kancelarii mam ochotę wszystkich pozabijać dlatego zdecydowałam się na jeden dzień home-office'u, żeby móc w spokoju pracować, bo w biurze średnio co 15 minut ktoś przychodzi z pytaniami albo papierami do podpisu. Coraz częściej zdarza się, że do późna zostaję sama z robotą. Nie mam serca/siły (?) wymagać od podwładnych by zostawali po godzinach, zaskakiwać ich nagle jakimiś nowymi zadaniami na cito i jak coś takiego się pojawia, najczęściej biorę to na siebie. Cierpi na tym moja rodzina, wiem to. Sądziłam, że mogę liczyć na dziewczyny z pracy (jedna wspólniczka, a druga radca prawny), ale już wiem, że nie ma co oczekiwać pomocy i wsparcia od innych. Tzn. do pewnego stopnia tak, ale jeśli to miałoby sprawić, że musiałyby zostać dłużej, to już niekoniecznie.

Jestem po prostu zajechana.

Czasem się załamuję i płaczę, a nawet dostaję spazmów. Czuję jakbym się miała rozsypać. Czuję bezkresne zmęczenie i rozpacz. Wieczorami, jak dzieci zasną, nie jestem nawet w stanie obejrzeć odcinka serialu. Zasypiam jak kamień.

Poprosiłam o spotkanie wspólników. Po wielu perturbacjach wreszcie się odbyło. Zdołałam zakomunikować to, na czym mi zależało, tzn., że jestem zajechana, że nie będę tak pracować, a obsługa "moich" procesów to nie jest - wbrew ich przeświadczeniu - mój problem, tylko również, a może przede wszystkim, ich - wspólników zarządzających. Oczywiście padły deklaracje o nieustannym i niezmiennym wsparciu kierowanym w moją stronę. "Nie myśl, że jesteś z tym sama". "Naprawdę? Kiedy w piątek o godzinie 21.30 jako jedyna siedzę w pracy mam wrażenie, że jednak jestem z tym ZUPEŁNIE sama". Ale mam zielone światło żeby zatrudniać. Tylko że aplikanci rotują, a wdrażanie nowych i bezustanne poprawianie ich gównianych pism mnie wykańcza.

Jasne, wiem, że nie powinnam się tak przejmować, że to tylko praca itd. Ale to nie jest zwykła praca, to praca w procesie, gdzie są terminy sądowe i ustawowe, jak coś zawalę to jest po prostu poważny problem. Nie mogę powiedzieć "robota nie zając". A przy takiej skali zapanowanie nad wszystkim leży poza granicami moich możliwości i ten brak kontroli dodatkowo mnie stresuje.

Chociaż od miesięcy słyszę, że jest kiepsko, na nic nie ma kasy, w tej smutnej sytuacji postanowiłam zagadnąć o podwyżkę. Ku mojemu zdziwieniu zgodzili się niemal od razu na sporą kwotę. Byłam zaskoczona, ale utwierdziło mnie to w przekonaniu, że aktualnie jestem tam jedną z kluczowych osób. Podwyżka cieszyła przez chwilę. Teraz myślę o tym jak o odszkodowaniu.

Żelazna zasada, którą łamię tylko w wyjątkowych przypadkach jest taka, że w weekendy nie pracuję. W weekendy do południa snuję się w piżamie, a później idę biegać. Półmaraton za dwa tygodnie. Tydzień temu przebiegłam 17,5 km, jutro mam plan na 20. Nie wiem jak wyjdzie, bo właśnie piję wino, a picie wina niestety średnio idzie w parze ze sportem ;), ale postaram się nie przesadzić, co w kontekście sytuacji zawodowej naprawdę nie jest łatwe. Dodatkowo dzisiaj jeździłam na rowerze po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. I to z moją Mysią. Nasza pierwsza, WSPÓLNA, wycieczka rowerowa - 8,5 km :) Było ekstra! Już nie mogę się doczekać jak się zrobi porządnie ciepło, zabiorę ją do parku narodowego na rowery.

Poza tym jednak sytuacja z dzieciakami dość napięta. Ostatnio zaciekawiło mnie ile razy rano wypowiadam "jedz" i "ubieraj się". Czuję się jak jakiś cholerny robot, który się zaciął i powtarza ciągle to samo. Nie mam do nich za dużo cierpliwości, a jak już wybuchnę to się drę. Staram się być stanowcza, gry i bajki są ściśle reglamentowane. Nie chcę iść na łatwiznę i odpoczywać kosztem ich (w przyszłości) zrytych łbów. W związku z tym, odpoczywam dopiero kiedy oni już pójdą spać. Wcześniej najpierw wysłuchuję dzikich wrzasków często towarzyszących zabawie, a później powtarzam jak zacięty robot żeby posprzątali. Egzekwuję to. Czasem (ostatnio coraz częściej) wydaje mi się, że mnie wkrótce znienawidzą.

Ratunkiem jest bieganie i książki. Czytam coraz więcej, jak tylko mam 15-20 minut to czytam. Mąż gdzieś tam jest. On z kolei utonął w odmętach internetu, najczęściej widzę go z telefonem, jak czyta artykuły z FB. Potrafi tak godzinami. Wkurwia mnie to, ale staram się nie zwracać uwagi. Niech robi co chce. Czasem się komunikujemy więc nie ma tragedii. Dogadujemy się jakoś. Jest w porządku.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz