środa, 26 stycznia 2011

Partnerstwo dla pokoju

Partnerstwo, związki partnerskie, nowoczesne rodziny, koniec patriarchatu... Jak to wszystko dobrze brzmi. I jak często wydaje się nam, że tego partnerstwa i nowoczesności na co dzień doświadczamy, że je kultywujemy, promujemy itd. Bo chodzimy do pracy, wynajmujemy nianie, a czasami nawet panie, które robią porządki w naszych domach, a nasi mężowie tudzież ojcowie naszych dzieci wykąpią, przewiną, a niektórzy to nawet obiad zmontują i bez szemrania zostaną z potomstwem gdy my chcemy wyskoczyć na kawę/zakupy/zabiegi upiększające/itd.

Mnie też się wydawało, że u nas tak raczej po partnersku. No bo jak mogłoby być inaczej, skoro ja osobowość mam silną, niekiedy nawet dominującą, z domu wyniosłam przykład taki właśnie nie-patriarchalny, ale ściśle kooperacyjny, jak więc mogłabym nie realizować partnerskiego modelu związku??
Co prawda na obiad serwowany przez Myszkina liczyć w najmniejszym stopniu nie mogę, ale w końcu nie samym obiadem ludzie żyją, tak czy nie?

Po urodzeniu Mysi okazało się, że z partnerstwem nasze małżeństwo nie ma aż tak wiele wspólnego jak mi się wcześniej wydawało. Oczywiście, skoro karmiłam piersią, to ja wstawałam do niej w nocy. Ale jak przestałam w nocy karmić piersią, a zaczęłam butlą to... nadal ja wstawałam w nocy do płaczącej Mysi. Jak w ogóle przestałam karmić w nocy, a Mysi w dalszym ciągu nierzadko zdarza się obudzić i rozpłakać, to ja do niej wstaję... Zawsze ja wstaję do niej w nocy. Dodam, że w pracy muszę na ogół być wcześniej niż Myszkin.
Z kąpaniem i usypianiem do niedawna było mniej więcej po równo, z przewijaniem w sumie też. Ale ja oprócz tego robię większość domowych czynności takch jak sprzątanie, pranie, zmywanie. Obiad zawsze ja. Myszkin na ogół zakupy. Tylko że zakupy robi się raz na kilka dni, a obiad, odkąd mamy dziecko, musi być właściwie codziennie. Pisałam o tych domowych statystykach na onecie więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że po naszym powrocie do domu Myszkin najczęściej zalega przed kompem, a ja zasuwam. Nie mam czasu na załatwianie spraw w komputerze czy zajęcie się lekturą bo obowiązki czekają i Mysia czeka. Jak już uporam się z obiadem i jakoś mimochodem, po drodze, zrobię pranie, pozmywam, to lepimy z ciastoliny, rysujemy, malujemy, czytamy. A Myszkin siedzi przed komputerem jeśli jest w domu. Po wyprawieniu Mysi w objęcia Morfeusza (od ponad dwóch tygodni zasypia sama, samiuteńka, bez płaczu, bez afer :)) padam na pysk.

Dlaczego? Dlaczego nie umiem w swoim domu wcielić w życie tych bliskich mi idei partnerstwa? Dlaczego zgadzam się na dołożenie mi 3/4 dodatkowego etatu? Bo chcę mieć krótkotrwały spokój chyba... nie chcę się kłócić, a jestem pewna, że pokojowo nie da się wyegzekwować swoich praw. Mogłabym słodkim głosikiem mówić "kochanie, czy mógłbyś poodkurzać?" i wówczas Myszkin może by poodkurzał, ale jak powiem normalnie "poodkurzaj, okej?" to stwierdzi, że wydaję mu polecenia. A ja nie zamierzam łasić się by uzyskać wykonanie zadania, które powinno być wykonane bez wskazywania, bez proszenia, po prostu, bo jest taka potrzeba. Oczywiście, gdybyście zapytali mojego męża czy model małżeństwa, w którym funkcjonuje, jest partnerski, bez wahania odpowiedziałby, że tak! Jest totalnie, na maksa partnerski, razem podejmujemy decyzje, dzielimy się obowiązkami, a on angażuje się w opiekę i wychowanie dziecka na równi ze mną. Bullshit! Ja tak tego nie postrzegam. To, że raz w tygodniu idę na basen oraz to, że raz na dwa miesiące wychodzę spotkać się z koleżankami i on wtedy zostaje z Mysią, nie świadczy o partnerstwie. To jest, w moim odczuciu, tzw. wychodne!

A najlepiej świadczy o tym, że w moim małżeństwie nie ma prawdziwego równouprawnienia pretensja Myszkina skierowana do kogóżby innego jak nie mnie: "znowu nie mam żadnych czystych skarpet/gaci/spodni!!!"
Chyba naprawdę zacznę go pomijać w praniu, bo jak ja nie mam czystych skarpet to nie lecę do niego z pretensją, że jest cham i mi nie wyprał. Jakoś w każdym razie muszę to wszystko naprostować, bo niedługo zaczynamy starania o drugie dziecko i mój mąż już wówczas musi być mi prawdziwym partnerem.

7 komentarzy:

  1. Taaaaa.
    Śliwko, mam wrażenie, że czytam o naszym "partnerskim" związku.
    Czy my przypadkiem nie mamy tego samego męża...?

    :(

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie jest tak samo albo i gorzej bo karmię jeszcze piersią i siedzę z małym na wychowawczym więc mój mąż uważa, że on już nic w domu i przy dziecku robić nie musi. W marcu wracam do pracy i nie wiem jak to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja dzieci jeszcze nie mam (niestety), ale też z tym róznie bywa;). Co będzie dalej to zoabczymy:). Jeśli chodzi o ogarnięcie chaty zaczeły się u nas sprawdzać czwartkowe sprzątania & podział ktoś wieczorem z psem, ktoś ogarnia.
    Ech ale i tak rożnie z tym bywa:/. I jak by nie patrząc obowiązków mam więcej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. A u mnie było odwrotnie, z ta różnicą że nie karmiłem piersią :) Więc da się.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mogę się pod twoimi słowami podpisać wszystkimi kończynami, bo tak jakbym czytała o swoim życiu. Z tą różnicą, że w moim domu rodzinnym wszystko robiła mama i zawsze sobie powtarzałam, że u mnie tak nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Alix, znając moożliwości mężczyzn w kwestii prowadzenia tzw. podwójnego życia, to kto wie, kto wie :))

    OdpowiedzUsuń
  7. no coz skad ja to znam, widac faceci sa tak zbudowani i nic sie nie poradzi mozna sie buntowac i wiecznie klocic albo rozwiesc i wiecznie klocic, albo olac i wiecznie klocic albo nie wiem co innego

    OdpowiedzUsuń