czwartek, 27 stycznia 2011

Żłobki są złe?!

Ustawa "żłobkowa", sztandarowy projekt minister Jolanty Fedak, znalazła się w senacie i senatowi się, z tego co czytałam, nie spodobała. Nie znam dokładnie założeń tej ustawy, ale wiem, że jej celem było ułatwienie zakładania i organizowania alternatywnych dla tradycyjnych żłobków i przedszkoli form dziennej opieki nad małymi dziećmi. Żeby kobiety mogły mieć jakieś życie zawodowe (nie, nie dla kariery i fury, tylko dlatego by móc godnie żyć) pomimo faktu, że ilość miejsc w państwowych żłobkach i przedszkolach jest absolutnie niewystarczająca i pomimo, że niektórych nie stać na wynajęcie niani dla swojego dziecka.

Senat zażyczył sobie, by placówki zakładane na podstawie rzeczonej ustawy informowały rodziców o tym jakie zagrożenia dla dziecka niesie za sobą pozostawienie go z obcymi osobami. A te zagrożenia opisuje Pani Irena Koźmińska, Prezes fundacji Cała Polska Czyta Dzieciom (wg wywiadu, który ukazał się w gazecie Metro, 16 stycznia 2010, który przeprowadzała Anna Karwowska).

 W pierwszych trzech latach życia dziecko potrzebuje matki, która jest biologicznie dostrojona do odczytywania i zaspokajania jego potrzeb. Z nią powinno zbudować bezpieczną więź, to podstawa jego zdrowego rozwoju i nie powinna być zakłócana. Matkę może ewentualnie zastąpić niania, która będzie jedna, niezmienna, skupiona na dziecku i która nauczy się rozumieć jego sygnały i właściwie na nie reagować.

Czyli tak naprawdę na dzieci powinni pozwalać sobie tylko ludzie bogaci albo tylko ludzie, którzy mają rodziców gotowych zaopiekować się ich dziećmi. Inni nie mogą, bo nieodwracalnie skrzywdzą własne dzieci.

Małe dziecko potrzebuje bezpieczeństwa, znajomego otoczenia i spokoju - zinstytucjonalizowana opieka tego nie zapewnia. W żłobku jest wiele zmieniających się opiekunek, żadna nie może dać wyłącznej uwagi, bo musi się zajmować grupą dzieci. Maluch pozostawiony w żłobku ma poczucie, że świat się kończy, bo kochana, najbliższa osoba go zdradziła. Brak szansy na zbudowanie bezpiecznej więzi może wywołać zaburzenia emocjonalne na całe życie. Wszystko, co dzieje się we wczesnym dzieciństwie, zapisuje się w mózgu najmocniej. Grozi nam więc, że tworząc na masową skalę żłobki, wychowamy pokolenie z problemami - żyjące w lęku, pozbawione empatii, podatne na uzależnienia, manipulujące, pozbawione zaufania do siebie i innych. (...)

A co z uroczymi latami 70-tymi XX wieku, kiedy to żłobki były budowane na masową skalę? A przynajmniej na znacznie większą niż obecnie? Czy pokolenie dzisiejszych trzydziestoparo-czterdziestolatków to pokolenie emocjonalnych kalek?

Dlatego jeśli tylko da się zapewnić dziecku opiekę jednej, stałej, ciepłej osoby, może cioci, może babci - to będzie dla dziecka dużo lepsze niż żłobek. Jeśli jest możliwość, warto zmniejszyć wymiar czasu pracy lub pracować w domu. A najlepiej poświęcić przynajmniej dwa lata, aby pobyć z dzieckiem.

No właśnie, jeśli jest możliwość. Na ogół jednak takiej możliwości nie ma. Ja, przynajmniej w założeniu, mogłabym pracować w domu. Ale wiem, że praca w domu z dzieckiem jest najnormalniej w świecie niemożliwa. Zwyczajnie się nie da.

Zaniedbania w budowaniu więzi są później nie do odrobienia. (...) Trudno wybrać tradycyjny model wychowania, gdy cały świat pędzi. Koleżanki mają nianie, oddają dzieci do żłobka - i robią karierę, więc ja nie mogę być gorsza, nawet jeśli wolałabym zostać w domu z dzieckiem.

Ha! I to właśnie przypomina mi podsycanie podziału na zimne suki i rozlazłe kury! Nie wyobrażam sobie by jakakolwiek matka przy zdrowych zmysłach mogła podążać takim tokiem rozumowania - bo koleżanki robią karierę, więc i ja zrobię, chociaż tak naprawdę wolałabym być z dzieckiem. Insynuowanie czegoś takiego jest robieniem z kobiet debilek!!

To kierunek nieodwracalny, ale jeśli nie zadbamy o interes dzieci, to kolejne pokolenia będą miały coraz więcej problemów emocjonalnych. Rozluźniają się więzi międzypokoleniowe, które kiedyś chroniły dzieci. Nawet z opieką babć sprawa nie jest prosta, bo przecież wciąż słyszą, że mają jak najdłużej pracować. Efekt: mamy zaganianych rodziców, zajętych dziadków i będziemy mieć dzieci upchnięte na długie godziny w instytucjach zastępujących dom.

Tak, dziadkowie też są kretynami, siedzą w tej robocie, bo ciągle słyszą, że tak trzeba.
Moja mama ma ustalone prawo do emerytury, ale prowadzi działalność gospodarczą i wcale nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce, bo dobrze jej idzie i szkoda byłoby zamknąć firmę. Poza tym Mysia jest moim dzieckiem, nie mogę więc oczekiwać, że moja mama rzuci własne życie i stanie się pełnoetatową opiekunką.

To, co proponuje Pani Irena Koźmińska jest możliwe tylko w jakimś utopijnym państwie, w każdym razie na pewno nie u nas. Ponadto żłobki, pomimo tego, że jest ich zbyt mało, jednak cały czas, od dobrych kilkudziesięciu lat, z powodzeniem funkcjonują, dlaczego więc, skoro konsekwencje są tak straszliwe, pozwala sie na coś takiego w majestacie prawa??

Nie przeczę, że najprawdopodobniej faktycznie jest tak, że warto by dziecko było w domu z mamą lub inną bliską osobą do czasu pójścia do przedszkola. Ale co mają zrobić ludzie, którzy nie mogą pozwolić sobie na przyjęcie takiego modelu wychowania? Zrezygnować z posiadania dzieci? Nie doświadczyć tej najwyższej formy miłości i wartości jakich człowiek może doświadczyć, bo trzeba pracować?

Czy naprawdę żłobki są złe?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz