wtorek, 25 października 2011

Wczoraj i dziś spędziłam czas w domu z Mysią - rekonwalescentką po kolejnej infekcji. Tym razem nie było jednak tak lajtowo jak ostatnio. Zaczęło się bardzo wysoką gorączką, która z trudem spadała i szybko powracała do pozimów ekstremalnych. Oczywiście w nocy. Na szczęście antybiotyk zapisany następnego dnia spisał się na medal i poprawa nastąpiła bardzo szybko. Mimo to postanowiłam jednak jeszcze przez te dwa dni nie posyłać Myszki do przedszkola. Celem oswojenia jej na powrót z chłodnym powietrzem wyszłyśmy dzisiaj na krótki spacer, a raczej przejażdżkę, gdyż moja córeczka opanowała w ciągu kilku minut jazdę na tzw. laufradzie czyli rowerku biegowym. Rowerek ten cieszył Mysię od kwietnia swym wyglądem, ale nie zamierzała na nim jeźdźić, co to, to nie! Ale jak kilkanaście dni temu przyuważyła w czasie spaceru z babcią dziewczynkę śmigającą na takim rowerku postanowiła również się nauczyć (chociaż wcześniej, rzecz jasna, widziała jeżdżące na tych cudach dzieciaki). Wsiadła i pojechała :)) I dzisiaj też radziła sobie bardzo dobrze. Czyli na wiosnę obowiązkowo trzeba będzie kupić kask.

Nie chce mi się wracać do pracy. Czuję się wypalona, jak zdecydowana większość ludzi, z którymi mam styczność. Chociaż ostatnio kilka sukcesów stało się moim udziałem, to jednak nie znajduje to odzwierciedlenia we wzroście motywacji do pracy. Może gdyby mój szef udzielił mi najnormalniejszej na świecie pochwały, nawet szorstkiej, nawet nie wprost, ale gdyby dał znak, taki werbalny, że mnie ceni... 

Poza tym czuję, że nie mam wiele do powiedzenia tu, na tym blogu. Że nie mam o czym pisać. Tak naprawdę ostatnio moje myśli pochłonęła znowu sprawa naszej nieco spapranej kuchni. Pochłonęła je do tego stopnia, że dziś w nocy nie mogłam spać z tego powodu.

A tak w ogóle wczoraj mieliśmy trzecią rocznicę ślubu. Tym razem Myszkin się spisał, tzn. kupił kwiaty i wino, ja zaprosiłam nas do kina. Nie było jednak romantycznej atmosfery, z powodu tej kuchni. Albo z powodu tego, że po prostu romantyzm z nas od dawna się ulotnił...

1 komentarz:

  1. Oj czasem tak jest ze byle słowo gest ze strony szefostwa zmotywowałoby nas do działania, a oni nieestety nie widzą jak pracujemy.. natomiast kazdą przerwe zauważą... Mam nadzieje że ktos wkoncu doceni starania... Ach, z ta kuchnią to masz kłopotów.. ja czasem staram sie pomyslec ze ludzie żyja w dużo gorszych problemach i dają rade, ba często potrafia się z nich smiać czego i Tobie życzę..

    OdpowiedzUsuń