poniedziałek, 10 września 2012

Master and servant

Taki układ przypomina mi moja aktualna sytuacja. Ja to oczywiście servant, a Chłopcu jest masterem. Muszę być na każde jego zawołanie - to oczywiste, ale jakże wyczerpujące! Jakże przytłaczająca jest świadomość, że oto na rzecz oseska należy tymczasowo niemal całkowicie zrezygnować z siebie. Gdy Chłopcu jest łaskawy, spokojny i się nie wydziera, mi humor nawet dopisuje, ale gdy popada w nastrój zdecydowanie zły, źle jest też ze mną. Ewidentnie zmęczenie materiału. Brak mi już cierpliwości i popadam w olbrzymiego doła, momentalnie mam łzy w oczach, a w głowie jedno pragnienie - palnąć sobie w łeb i to jak najszybciej.
W piątek byłam bliska obłędu, Mały przez kilkadziesiąt minut darł się non stop, w końcu zostawiłam go w leżaczku i udałam się do sypialni trzasnąwszy drzwiami. Tam założyłam słuchawki na uszy i włączyłam najbardziej mroczne, rozdzierające i ciężkie piosenki jakie tylko znalazłam na odtwarzaczu mp3. "Terapia" trwała jakieś 20 minut. Trochę pomogło. Trochę.

W ramach premii uznaniowej master czasami udziela servantowi uśmieszku. Jeśli servant się naprawdę dobrze postara otrzyma szeroki uśmiech i to czasem z wesołym zakrzyknięciem na zachętę. Ale nie sposób długo tak uciągnąć. Servant jest u kresu sił i wytrzymałości.

Podejrzewam, że mocno zawaliłam temat jeśli chodzi o angażowanie chłopa w opiekę nad maleństwem. Bo początkowo rzeczywiście wystarczało mi, że Myszkin wziął na siebie wszystkie kwestie związane z Mysią. Ja okazjonalnie rozwiązuję z nią ćwiczenia z akademii trzylatka lub czytam encyklopedię zwierząt albo zabieram na spacer razem z Chłopcem, ale to Myszkin przygotowuje jej śniadania, kolacje i przekąski, kąpie ją, układa do snu, zawozi do p-kola i odbiera stamtąd, organizuje czas wolny. Utrwalił się więc podział na dziecko jego (Mysia) i moje (Chłopcu). Tyle, że Chłopcu jest, rzecz jasna, o wiele trudniejszy do obsługi i ja sama nie daję już rady. A prawda jest taka, że Myszkin nie robi wokół niego prawie nic. Przewijał go pewnie najwyżej kilkanaście razy, czasem trochę ukołysze, kilkukrotnie został z nim w domu na dłużej (tzn. na ok. 2 godziny) i raz miał dyżur nocny (to ten pamiętny raz kiedy się wyspałam). Wszystko wokół Chłopca robię ja - ja go kąpię (no dobra, Myszkin trochę asystuje, podaje ręcznik itp.), usypiam, przewijam, masuję brzuszek, podaję leki, noszę, noszę, noszę no i zabieram na spacery. O karmieniu wspominać nie muszę. No i to ja nie śpię w nocy od 10 tygodni. Myszkin twierdzi, że on całkowicie ogarnia Mysię, a poza tym chodzi przecież do pracy i po niej jest tak zmęczony, że po prostu nie da rady przejąć Chłopca i dać mi w ten sposób odrobiny wytchnienia. Zapytałam czy jego deklaracje, że będziemy wymieniać się opieką nocną żebym się nie wykończyła to były puste słowa, powiedział, że nie, ale teraz ma ciężki czas w pracy i po prostu musi się regenerować, więc może przełożymy te dyżury na kiedy indziej. Ja nawet nie oczekuję, że on będzie wstawał w nocy, po co angażować w ten nocny bałagan dwie osoby, skoro ja i tak MUSZĘ być zaangażowana z uwagi na karmienie. Ale w weekendy i popołudniami ojciec mógłby się trochę zając Małym! Praca tu nie ma nic do rzeczy, ja będąc w domu też raczej nie odpoczywam.

Podejrzewam, że ryk niemowlęcia jest odgłosem, który podnosi poziom stresu w ciągu ułamka sekundy o jakiś milion jednostek. A mój mąż wraca z pracy i mówi, że jest zmęczony i zestresowany... Halo!! Przecież mając małe dzieci do pracy chodzi się głównie po to żeby od nich odpocząć, czyż nie? Czyż to nie w pracy zaznajemy odrobiny niezbędnego relaksu przy porannej kawie wśród innych DOROSŁYCH osób? No i pora powiedzieć to jasno - w żadnej robocie (no może poza pracą gdzie w grę wchodzi ludzkie życie i zdrowie) nie zaznacie tyle nerwów ile siedząc w domu z bardzo wymagającym niemowlęciem, które w dodatku obecnie ma katar. Moja stresująca praca zawodowa jawi mi się aktualnie jako sielanka i plasuje w rankingu przyjemności (sic!!!) pewnie całkiem niedaleko pobytu w spa.

5 komentarzy:

  1. jak ja cie rozumiem, przeszłam przez to samo.. też się często tak czuje jak służąca, która musi sie całkowicie poświęcić dziecku i nie myśleć o sobie i swoich potrzebach. czasem już nie czuję się w ogóle kobietą tylko matką..

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale masz przerabane, ze tak powiem:/ moze po prostu niestety dla meza ale trzeba popoluniowy uklad obowiazkow trzeba podzielic na nowo. Wymienic sie obowiazkiem na ten ktory mozesz przy corci zrobic Ty a przy malym maz. Nie Daj sie zwiesc wymowkom, ze teraz to zly czas dla meza bo to czy tamto, bo sie wykonczysz psychicznie kochana.

    Tulam;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie też byś chciała czasem Mysię wieczorem przytulić... wymienić się czasem na dzieci.. Tak myślę bo 2 lata temu przerabiałam dokładnie to samo. Jedno dziecko kolkowało, drugie ząbkowało, a mąż miał super ważne wyjazdy służbowe. To minie ale gdy się dzieje jest trudno. Trzymaj się dzielna kobieto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj straszysz, straszysz...
    Ja rodzę w grudniu i już się boję co mnie czeka. W czasie ciąży było w moim życiu sporo różnych stresów, a to podobno wpływa na maleństwo i też może być nerwowe. Oj coś czuję że u mnie tez się będzie działo...
    Trzymaj się dzielnie, kiedyś w końcu musi się uspokoić, chyba ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. no na zdrowiem wam wyjdzie że się tak brzydko wyrażę "wymienicie się" dziećmi. no i mysia też pewnie by chciała troszkę mamy. U nas to na zmianę kąpiemy dzieci i dajemy im kolację itp. Prawdę jest też taka że faceci nie mają więzi z takimi mało interaktywnymi maluszkami,dopiero gdzieś tak po 7m się coś klaruje,zresztą sama pewnie wiesz jak było z mysią.

    OdpowiedzUsuń