środa, 10 kwietnia 2013

Mam wrażenie, że wieki temu byłam tu po raz ostatni, tyle się dzieje. Tzn. nic wielkiego, ale jednak zrobiło się trochę intensywniej.

Po pierwsze Mysia skończyła 4 lata i jako czterolatka je np. dużymi sztućcami, bo przecież małymi już jej nie wypada ;) Obchody tej wspaniałej uroczystości trwały długo. W dniu urodzin była kameralna imprezka w towarzystwie rodziców, małego, słodkiego bracinia oraz babci, a także torcik, tańce i rzecz jasna, prezenty. Strzałem w dziesiątkę i przyczyną kompletnego szaleństwa okazał się piesek woofie szczekający, podający łapę itd. Mimo, iż minęły dopiero dwa tygodnie zachwyt nad pieskiem nieco opadł, może dlatego, że po drodze dziecko zgarnęło jeszcze milion innych prezentów.

Później były święta i wyjazd do babci Zosi - czyli mamy Myszkina. To była pierwsza podróż Chłopca, taka ze spaniem w innym miejscu. Mały stanął na wysokości zadania i nie było z nim większych kłopotów. Był zachwycony nowym miejscem, i wszystkim co się dookoła dzieje. Trochę kiepsko spał przez te dwie noce, ale bez tragedii. No i tam właśnie, w czasie świątecznego wyjazdu, zaczął przemieszczać się do tyłu ruchem pełzającym :) Idzie mu to całkiem sprawnie. W czasie zabawy na dużym łóżku Maluch poczyna sobie odważniej, próbuje ustawić się do pozycji czworaczej i przemieszcza się ruchem pełzająco-turlającym, już bardziej do przodu niż do tyłu. Wczoraj byliśmy u neurologa, który powiedział, że komandosem to Chłopcu raczej nie będzie, ale jest bardzo sympatycznym człowiekiem o, najwyraźniej, nieco filozoficznym usposobieniu. Kazał pojawić się, jeśli Mały nie stanie na nogi do 16 miesiąca. Poparł mój pomysł z zakupem dywanu by ułatwić Chłopcuszkowi przemieszczanie się do przodu i przybieranie pozycji czworaczej na podłodze. No i oczywiście nakazał jak najczęstsze utrzymywanie Małego na parterze. 

Po świętach zabrałam się za tę zleconą pracę, o której wspominałam we wcześniejszym poście. Tak bardzo chciałam wyjść obronną ręką z tego "testu bojowego", że zajęło mi to naprawdę masę czasu. Oprócz tego nawarstwiło się jeszcze kilka innych rzeczy, niezwiązanych z moją aktualną robotą, tylko takich pobocznych, za które też trzeba było się w końcu wziąć. Jeszcze musiałam nabyć nowy telefon, bo ten, który mam, jest służbowy i muszę go oddać. Proces wyboru aparatu, sieci, taryfy itd. też trochę się przeciągnął. W międzyczasie odbyła się urodzinowa impreza Mysi w p-kolu, na którą zwyczajowo rodzice jubilata przygotowują własnoręcznie robione upominki dla wszystkich dzieci (22 osoby!). Również w tym roku Myszkin się popisał i siedząc po nocy stworzył cudeńka dla tych wszystkich dziecków. Następnie miała miejsce urodzinowa impreza w sali zabaw, dla kolegów i koleżanek spoza p-kola. Dzieci były zadowolone, ale samo miejsce o wiele gorsze (przyznaję, że również tańsze) niż zeszłoroczne (które się akurat zlikwidowało). Oprócz naszej imprezy była jeszcze jedna, a niezależnie od tego były przyjmowane dzieci w ogóle spoza imprez. Panował więc nieprawdopodobny chaos. Rodzice nie bardzo mieli się gdzie podziać, więc zaostawiwszy trzech ochotników z naszymi pociechami (m.in. Myszkina, który trzaskał foty), poszliśmy sobie na kawę.

Wczoraj próbowałam nakłonić mojego szefa by pozwolił mi sfilcować się stąd wcześniej, tzn. już od 22 kwietnia. Prawie się zgodził, już wchodziłam do ogródka, już witałam się z gąską. Ale ostatecznie stwierdził, że jednak nie. No dobra, nie to nie. Niech mi płaci za pisanie bloga, jak tak bardzo mu zależy ;)

A jutro jadę do Warszawy na caaały dzień.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz