środa, 25 stycznia 2012

Dzisiaj pierwszy raz w aktualnej ciąży ubrałam się w ciążowe spodnie. W zwykłych już mi niewygodnie, od kilku dni nie zapinałam guzika. W ciążówkach jest ok, ale czuję się dziwnie z tą bawełną na brzuchu :) Muszę przywyknąć. Brzuch pobolewa mnie często, ale na szczęście niezbyt silnie, takie ćmienie raczej. Biorę luteinę, mam nadzieję, że pomoże. Co do się oszczędzania to oszczędzam się w domu, bo do pracy muszę chodzić. Tzn. pewnie nie musiałabym, gdybym przedstawiła sytuację mojemu szefowi. A jeszcze mu jej nie przedstawiłam, ponieważ mój szef ma na mnie wkurwa permanentnego. Zaczęło się od tego, że z powodu choroby Mysi nie pojechałam z nim do Wrocławia i tak to już trwa półtora tygodnia. Zwykle nie miałam najmniejszych problemów by rozmawiać z nim w różnych sprawach. Teraz bez przerwy daje mi odczuć swoje niezadowolenie- albo dostaję zjebki (najczęściej niezasłużone) albo kompletnie mnie ignoruje, podczas gdy na ogół odnosił się do mnie z sympatią, wręcz interesował się moim stanem, pytał o wyniki badań, czy wszystko dobrze itd. Coś mu się w głowie chyba poprzestawiało. Jestem zmęczona tymi jego psychojazdami, bo zachowuje się dużo gorzej niż ja, poddana burzy hormonów i zżerana nerwami.

Tak sobie myślę... jestem na działalności gospodarczej z wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami. No i mam również szefa, od którego zależę - także z wszelkimi negatywnymi tego konsekwencjami. Mówiąc krótko - czarna dupa.

Trochę w czarnej dupie jesteśmy też pod względem finansowym. Tzn. bez przesady, nie mamy aż tak bardzo na co narzekać, ale zdecydowanie musimy obniżyć tzw. standard życia co jest skutkiem nieprzemyślanych decyzji sprzed 3, 4 lat. Kupiliśmy sobie wtedy wymarzone samochody - nie żadne luksusowe limuzyny, co to, to nie. Ale jak na nasze możliwości to naprawdę było coś. W przypadku bryki Myszkina, to nawet jeszcze nie planowaliśmy dziecka, w przypadku zakupu mojego auta byłam już wówczas w ciąży, ale jakoś nie wpadłam na to, że będziemy mieć w planach przetasowania remontowo-mieszkaniowe. Mogliśmy sobie pozwolić. Samochody kupiliśmy na kredyt. Ostatnio doszedł też kredyt zaciągnięty na remont i znaczący wzrost opłat za powiększone mieszkanie. Drugie dziecko w drodze. Nie wiadomo jak długo będę mogła w ciąży pracować, nie mam świadczeń z ZUS w wysokości pozwalającej na normalną egzystencję, zaczyna robić się gorąco. Później koszty związane z wychowaniem dwójki. Zdecydowałam, że sprzedamy obydwa samochody. Myszkin ma służbowy, więc swojej zabawki w celach użytkowych w ogóle nie potrzebuje. Ja z kolei nie potrzebuję samochodu o takich parametrach, jakie ma mój, by dojeżdżać przez miasto do pracy. Nie stać nas na spłacanie tylu kredytów. Wiadomo, za głupotę trzeba płacić, ale nie kosztem rodziny. Dlatego musimy sprzedać auta by zyskać większe poczucie finansowej stabilizacji. Myszkin jest podłamany, kocha swój samochód (czasami mam wrażenie, że bardziej niż mnie), to było spełnienie jego największych motoryzacyjnych marzeń, ale zgodził się na ten krok. Byłam naprawdę pod wrażeniem. Niestety już wczoraj zaczął przebąkiwać coś o możliwości jego "uratowania". Ja jednak nie chcę o tym słyszeć. Chcę spokojnie funkcjonować i nie martwić się w połowie miesiąca czy starczy nam do tzw. pierwszego po spłaceniu wszystkich cholernych kredytów.

1 komentarz:

  1. oj to musi byc trudna decyzja, ale pewnie konieczna... my teraz też jesteśmy na etapie zaciskania pasa (super tryb oszczędnościowy) bo obawiam się, że w nowym lokum to przy obecnym stanie finansów zamieszkamy na kartonach... trzymaj się ciepło i myśl pozytywnie, z kasą tak to już jest, że nie ma, nie ma, ale jednak jakoś to do przodu leci...

    OdpowiedzUsuń