wtorek, 10 maja 2011

"Lojalność" naszej niani

Gdy w marcu zaczęła się rekrutacja do przedszkoli poinformowaliśmy naszą nianię, że Mysia być może od nowego roku (tzn. od stycznia 2012) pójdzie do przedszkola. Tak początkowo zakładaliśmy. Później okazało się, że przyjmą ją jednak od października, a wczoraj dostałam potwierdzenie na piśmie. Do tego czasu, nie mając glejtu, nic nie mówiłam niani, bo gdyby okazało się, że jednak nastąpiło jakieś nieporozumienie i z przedszkola nici, zostalibyśmy z ręką w nocniku. W każdym razie niania wiedziała, że kwestia przedszkola to rzecz prawdopodobna, aczkolwiek jeszcze nieprzesądzona. W tzw. międzyczasie wstępnie załatwiłam jej pracę u naszych znajomych, żeby nie zostawiać z kolei jej na lodzie po tym jak skończy współpracę z nami.

Wczoraj powiedziałam jej, że Mycha do przedszkola idzie już w październiku, ale że skieruję ją do moich dobrych znajomych i u nich może liczyć na pracę. A ona odpowiada z nieskrywanym uśmiechem na twarzy, że ona ma już pracę i zostanie u nas tylko do końca... LIPCA!!! Poczułam się jakby strzeliła mi w pysk. "Jak to do końca lipca? Ale w takim razie co my mamy zrobić z Mysią przez te dwa miesiące??", A ona z rozbrajającą szczerością powiedziała, że nie wie. Zaczęła strasznie kręcić, opowiadać jakieś sprzeczne wersje wydarzeń. Okazało się, że jej poprzedni pracodawcy, u którzych pracowała przed nami i z którymi notorycznie nas porównywała oraz ogólnie była w nich wpatrzona jak w obrazy, mają drugie dziecko (to było wiadomo już dawno) i pani wraca do pracy od sierpnia. Zapytałam ją dlaczego stawia nas w takiej sytuacji, że przez dwa miesiące nie mamy co zrobic z Mysią i dlaczego nie wzięła tego pod uwagę, a ona stwierdziła bez cienia zażenowania, że tak jakoś wyszło. Zaproponowałam, żeby może jednak porozmawiała z tymi ludźmi od nas, ale ona odparła, że nie jest zainteresowana, bo u tamtych ma pracę na pół etatu płaconą jak za cały.

Wściekłam się totalnie. Czegoś takiego, takiej nieodpowiedzialności, zupełnie się nie spodziewałam. Mówiła, że wiedziała, iż Mitek idzie do przedszkola i dlatego bez oporów zgodziła się wrócić do tamtych ludzi, ale nie wiedzieć czemu nie wzięła pod uwagę tego, że przedszkola przyjmują najwcześniej od września, a dodatkowo, że z Mychą jest trudniej bo we wrześniu nie będzie jeszcze miała 2,5 roku. Wiem, że każdy martwi się o swoje, ale można było tę sytuację rozwiązać znacznie bardziej elegancko i po ludzku.  Jestem w 100% przekonana, że jak tamci do niej zadzwonili, że jej potrzebują od sierpnia to nawet się nie zająknęła, nawet nie zastanowiła się w jakim kłopocie nas postawi.

Poinformowałam znajomych, że sprawa jest nieaktualna. A za chwilę niania dzwoni, że jednak chce się z nimi spotkać, bo okazało się, że pani niestety nie może wrócić do pracy na pół etatu, a oni mieszkają tak daleko od jej miejsca zamieszkania, że musiałaby tam siedzieć w sumie po 10-11 godzin dziennie. Poza tym mają dwójkę dzieci więc pewnie tego starszego chłopca musiałaby odbierać z przedszkola o w miarę wczesnej porze i siedzieć z dwójką przez kilka godzin. A to jest jej nie na rękę. W związku z tym wspaniałomyślnie zostanie u nas do października, ale żebym umówiła ją ze wspomnianymi znajomymi. Nie ukrywam, że poczułam satysfakcję. Myślała, że taka jest cwana, a tu dupa!

Dzisiaj przyszła i jak gdyby nigdy nic zaczęła, że "ten facet do niej zadzwonił" - ten facet, czyli mój kolega, do którego ją skierowałam. Pomyślałam, że nawet nie sili się na pozory szacunku i poczułam do niej bezgraniczną odrazę. Nie chcę nikogo obrażać, ale ta pani to niewyobrażalna prostaczka. Zawsze miałam poczucie jakbyśmy byli z innej planety niż ona, wielokrotnie otrzymywałam dowody tego, że to kobieta całkowicie bez klasy, że nie potrafi doceniać gestów sympatii, wszystkich suytuacji, w których szliśmy jej na rękę, tego, że nigdy niczego jej nie odliczaliśmy z pensji, żadnych wolnych dni, chorób, niczego. Gdy ostatnio była chora proponowałam jej pomoc w zakupach, mówiłam, żeby nie wahała się dzwonić gdy czegokolwiek będzie potrzebować. Mimo wszystko najważniejsze było to, że Mysia ją bardzo kocha, co stanowiło niezbity dowód, że z kolei ona dobrze się nią zajmuje. Okazało się jednak, że los Mysi i nasz ona ma w najgłębszym "poważaniu". Powiedziałam tym znajomym o całej sytuacji żeby wiedzieli z kim mają do czynienia i mogli podjąć przemyślaną decyzję. Jeśli się na nią nie zdecydują to prawdopodobnie ona pójdzie jednak do tych swoich poprzednich od sierpnia, bo inaczej zostanie na lodzie. Ma 65 lat i jest dość schorowana więc o pracę nie będzie jej łatwo. Dla nas powstaną oczywiście komplikacje, ale nie będę narażać dobrych znajomych na jakiekolwiek potencjalne kłopoty dla własnego komfortu. Poza tym, po tej całej sytuacji, moje zaufanie do niani spadło o kolejnych kilka punktów. Wcześniej myślałam, że mimo trudności w porozumieniu z nią, jednak bym ją polecała jako nianię, bo zawsze była punktualna i Mysia ją bardzo lubi, ale teraz nie poleciłabym jej, bo ona po prostu jest postrzelona! Jak wiatr zawieje tak ona popłynie. Półtora roku pracy u nas i prawdopodobnie wystarczył jeden telefon od tamtych ludzi, by całkowicie nas zlekceważyć. Bo oni są znacznie zamożniejsi (chociaż płacimy jej tyle samo co tamci), mają piękny, wielki dom, a on na dodatek jest lekarzem. Praca u takich ludzi - cóż to za prestiż! A u nas? Dwa pokoje i nawet telewizora nie mamy... Szkoda słów.

3 komentarze:

  1. Jakbym czytała o mojej Teściowej :)) Ona też jest etatową nianią i robi dokładnie tak samo - liczą się kasa, prestiż i JEJ własna d... Nawet jak pilnowała Julii wszystkim mówiła, ze idzie "do pracy" :))

    OdpowiedzUsuń
  2. To niania wam sie nie udala choc najwazniejsze ze Mysia ja lubi i babka ma nieco pojecie o pilnowaniu dziecka.p.s Uwielbiam cie czytac

    OdpowiedzUsuń