piątek, 6 maja 2011

Moja "kariera" zawodowa :)

Raz na jakiś czas popadam w kompleksy z powodu tego, że nie rozwijam swojej kariery zawodowej. Siedzę sobie w tym samym miejscu od lat 6 i póki co nigdzie się stąd nie ruszam, bo planuję kolejną ciążę. A po co zmieniać pracę i za chwilę narażać nowego pracodawcę na nieprzyjemne zaskoczenie, że oto nowoprzyjęta osoba wkrótce zawinie się by piastować dzieciaczka? Zatem tkwię tu gdzie jestem od czasu do czasu przeżywając frustrację.

Frustracja ta pogłębia się gdy obserwuję błyskotliwe kariery moich znajomych ze studiów, a zwłaszcza z aplikacji. Praca w renomowanych kancelariach, publikacje w branżowych czasopismach, udział w radach nadzorczych, wypowiedzi dla TV i prasy... Myślę tu zwłaszcza o jednej z moich (niegdyś) bliskich koleżanek. Pracowałyśmy razem i 4 lata temu ona postanowiła po 7 czy 8 latach pracy tu, gdzie ja jestem obecnie, zmienić robotę. Założyła działalność gospodarczą i nawiązała współpracę z jedną z największych kancelarii (podobno największą) w naszym mieście. Przez jakiś czas zachęcała i mnie do zmiany, wspominała coś o moim marnującym się potencjale itp. Później delikatnie napomykała np., że tam gdzie ona pracuje mecenasi nie chodzą na rozprawy do sądów rejonowych, bo do tych sądów najniższego szczebla wysyłani są wyłącznie aplikanci (tak a propos mojej uwagi, że muszę lecieć do rejonu na rozprawę). Mam wrażenie, że każde spotkanie w gronie nas - prawniczek - polega na jej opowiadaniu o pracy, a zwłaszcza o tym jakież to wielkie projekty prowadzi, jakie skomplikowane opinie prawne sporządza i ogólnie jak bardzo jest profesjonalna, kompetentna, jaką jest panią mecenas "wymiatatorką". Mnie nawet nie chce się zabierać głosu. Nie mam własnego gabinetu, własnej sekretarki, najnowszego modelu służbowej komórki czy designerskiego, służbowego laptopa. A próba dobicia się do głosu po to by pochwalić się większymi czy mniejszymi sukcesami...? Ona i tak nie słucha tego co mówię, nie interesuje jej to, że po przegranej w pierwszej i drugiej instancji mam na koncie wygraną kasację tudzież inne skomplikowane pod wzgędem prawnym acz niemedialne sprawy. To, że nie pracuję w renomowanej kancelarii nie znaczy, że robię same nudne i niewarte uwagi rzeczy. Ale kogo może interesować moja "kariera" w niedużej, szerzej nieznanej kancelaryjce, którą dowodzi zakręcony jak słoik Pan Szef?

Naprawdę jestem przekonana o tym, że ona traktuje mnie z góry i cholernie nie lubię tego uczucia. Chyba w dużej mierze przez to prawie w ogóle się nie widujemy, bo spotkania z nią przestały być dla mnie przyjemne, a przecież nie będę jej na siłę przekonywać, że też robię czasem wartościowe rzeczy... No tak, ale nie mogę zaprzeczyć - NIE NAPISAŁAM ŻADNEGO ARTYKUŁU. Żadnego. Mimo, że miałam taki plan na zeszły rok. Jestem beznadziejna. No dobra, może przesadzam, może jestem przewrażliwiona, może nawet... zawistna? Ale mam też kolegę, który już teraz ma na koncie więcej publikacji niż ona napisze przez najbliższych 10 lat, który rozwija swoją własną praktykę, nie pod cudzym szyldem, tylko pracuje na własne nazwisko i to pracuje bardzo ciężko, a na dodatek odnosi sukcesy. Jednak jak spotykam się z nim to nigdy nie mam wrażenia, że on uważa mnie za kogoś gorszego bo nie poprowadziłam swojej kariery w odpowiednim (?) kierunku...

1 komentarz: