niedziela, 21 sierpnia 2011

Mój dom to moja twierdza

Tak, powróciłam na własne śmiecie. W przenośni i dosłownie. Mieszkanie zostało ogołocone z szaf wnękowych w liczbie 2, które należało zdemontować celem położenia desek na podłodze i aktualnie WSZYSTKO leży wywalone na wierzchu. Czuję się jakbym mieszkała na wysypisku. Oczywiście zewsząd unosi się pył i kurz. Brzydzę się dotykać rzeczy, które nie były pochowane w nielicznych komodach tudzież innych schowkach, których nie trzeba było się pozbywać na czas remontu. Pan Szafiarz złoży nam wizytę jutro i mam nadzieję, że w trybie ekspresowym zorganizuje montaż tych nieszczęsnych szaf. Póki co myję ręce jakieś 100 razy dziennie.

W ogóle, od tygodnia żyję bardzo intensywnie - w sobotę i niedzielę zasuwaliśmy do nocy z malowaniem (sami pomalowaliśmy wszystko, tzn. wspólnie z naszymi cudnymi kolegami Michałami, którym po milionkroć dziękuję i pozostaję dłużniczką dozgonną), w poniedziałek doprowadzaliśmy mieszkanie do porządku by facet od podłóg mógł bez problemu je położyć. Od wtorku (z przerwą w środę) staram się przywrócić to miejsce zwane domem, do tego, by można było znowu tu mieszkać. Jest ciężko i dołująco, cały czas zasuwam, przenoszę, układam, myję, szoruję, odkurzam i mam wrażenie, że końca nie widać. Tak z grubsza porozstawialiśmy meble po pokojach, rozparcelowaliśmy ogrom książek, płyt i filmów, a ciągle jeszcze jest kilka całkiem nierozpakowanych pudeł. Nie wspominam o cierpieniu jakie wywołał w mym organizmie ten ekstremalny wysiłek fizyczny. Na szczęście mysiowy pokoik jest względnie ukończony. Nie wiadomo tylko gdzie podziała się w remontowej zawierusze większość zabawek, książeczek, słowem - mysiowego dobytku. Mam jednak nadzieję, że wkrótce uda się odnaleźć te skarby. Mam też nadzieję, że mąż mój dzisiaj w końcu złoży szafę, którą kupiliśmy do sypialni i nowe łóżko i że po pierwsze - przynajmniej część z wielkiej góry ciuchów uda się upchnąć do nowej szafy (będę je prać sukcesywnie), a po drugie - że dzisiejszą noc spędzę NARESZCIE we własnym łóżku, we własnej sypialni, po niemal dwóch latach spania na kanapie w tzw. salonie na pograniczu z kuchnią.

Wszystko wyglądałoby nieco lepiej, gdyby nie fakt, że kuchnia będzie dopiero za 3 tygodnie. Aktualnie musimy przeprosić się z tzw. daniami gotowymi :) gdyż Myszkin wydał naszą starą kuchenkę jednemu z Panów stanowiących ekipę wykonawczą. Zatem wiwat pulpety i gołąbki prosto ze słoika!!! Ciekawe czy uda mi się dobrze ugotować makaron w mikroweli....

Wydawało mi się, że przez 2 tygodnie czasu wolnego od pracy spokojnie zdążę ze wszystkim i jeszcze zostanie mi kilka dni na napawanie się nowym lokum, ale widzę, że raczej nic z tego. Póki co ledwo znalazłam czas by pozbyć się z nóg amazońskiej dżungli, a hybrydowy, czerwony pedicure sprzed 5 tygodni nadal dumnie pyszni się na paznokciach, które wyglądają niczym flaga Monako :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz