piątek, 12 sierpnia 2011

Nie ma jak u Mamy...

Mieszkam teraz u Mamy (już ponad tydzień) i jest to naprawdę ciężkie doświadczenie. Po 10 latach od wyfrunięcia z rodzinnego gniazda powrót pod skrzydła Mamusi, a raczej przetrwanie tego przymusowego tam pobytu,  stanowi nie lada wyzwanie. Przez pierwsze 2, 3 dni było zupełnie fajnie. Następnie zauważyłam, że Mama coraz częściej bywa jakaś nabzdyczona. Zamiast powiedzieć o co jej chodzi po prostu się naburmusza i epatuje niezadowoleniem. Nie bardzo wiem w czym rzecz. Mogę się tylko domyślać, że może ma pretensje, iż za mało udzielam się kuchenno-kulinarno-sprzątająco. Prawda jednak jest taka, że dzień w dzień wstaję o 6.15, wykonuję niemal automatycznie szereg czynności mających doprowadzić mnie i Mysię ku gotowości do wyjścia z domu, poginam do niani, później do pracy, w której siedzę do przed 17, z powrotem u babci lądujemy przed 18, obiad, zorganizowanie czasu Mysi, kąpanie, usypianie i pójście spać. Dni są identyczne. Staram się sprzątać po sobie i Mysi, wrzucać naczynia do zmywarki, ciuchy do pralki, szykować kolacyjki, kaszki i soczki dla Mysi itp., ale nie mogę jednocześnie zajmować się dzieckiem i kuchnią. Tzn. pewnie mogę, bo w domu przecież tak robię, ale to jakoś samo tak wychodzi, że w czasie kiedy jak ogarniam Mychę, Mama ogarnia kuchnię. No dobra, okej, przyznaję, trochę przemawia przeze mnie lenistwo, a może raczej zmęczenie. Mama nie siedzi w pracy tak długo jak ja, ma większy luz, bo ma swoją firmę. Przychodzi o której chce i wychodzi też o której chce. Poza tym ja w tej jej kuchni się zupełnie nie orientuję (Mama mieszka teraz gdzie indziej niż mieszkaliśmy w czasach mej młodości z rodzicami) i wszystko mnie tam wkurza. No i wkurza mnie Mama swoim nabzdyczeniem.
Ostatnio akurat ona opowiadała bajkę na dobranoc Mysi, która kategorycznie tego zażądała, a ja w tym czasie otworzyłam czerwone Carlo Rossi znalezione w barku i nalałam sobie skromną lampkę. Jak na mnie ruszyła gdy wyszła z sypialni! "A Ty co sobie wyobrażasz?! Kto ci pozwolił otworzyć wino?!" Prawda, nikt mi nie pozwolił, po prostu przez moment poczułam się nieco swobodniej, prawie tak jak w domu. Miałam ochotę na lampkę wina, więc sobie nalałam, sądziłam, że w domu własnej Matki mogę pozwolić sobie na taką małą przyjemność. Jak się okazało - nie mogłam. Zapewniłam, że wino odkupię i zapytałam o co ta afera, skoro nie jest ono szczególnie cenne. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg, jak pragnę zdrowia. "Nie musisz przecież pić wina CODZIENNIE." Zapewniam Was, Drodzy Czytelnicy, że nie piję wina codziennie. Wiem, że alkoholicy wypierają swoją chorobę, ale uwierzcie - akurat ja nie mam problemu z alkoholem. Po prostu lubię od czasu do czasu dziabnąć sobie winka. Dlatego ta wstrętna insynuacja, uczyniona, wiem to na pewno, wyłącznie po to by jakoś wybrnąć z pierwotnej reakcji, która była przejawem wścieku, że poczułam się jak u siebie, wyprowadziła mnie z równowagi po czubki włosów. No i atomsfera zważyła się kompletnie.

Chcę do domu!!! Chcę do domu!!! Chcę do domu!!! A domu brak :-(

Ekipa budowlana już opuściła nasze progi. Bilans prac jest następujący - mamy mieszkanie większe o 2 pokoje, jedną toaletę, jedną garderobę - łącznie 37m2. Mamy też krzywo położone płytki w korytarzu, mnóstwo wejść do kinkietów, które (co stwierdziłam dopiero po wykonaniu tychże) potrzebne są nam jak dziura w moście. Mamy w starej łazience nową mniejszą wannę, nową podłogę, bidet i prześliczne mebelki. Mamy zdemontowane szafy wnękowie sztuk 2. Mamy nową podłogę w kuchni i kawałek nowej ściany w tejże. Nie mamy podłóg (oprócz glazury). Nie mamy mebli kuchennych. Nie mamy pomalowane. Mamy wszystkie meble i cały dobytek zgromadzone w dwóch niewielkich pokojach. Howgh!

W ten weekend będziemy malować. Na początku przyszłego tygodnia przyjdzie facet od kładzenia podłóg. Ja zaczymam dwutygodniowy urlop, w czasie którego planuję doprowadzić dom do względnej używalności. Trzeba poustawiać meble, poprać wszystkie zakurzone ubrania, powycierać sprzęty i mysiowe zabawki. No i czekać aż przyjedzie kuchnia. Za jakiś miesiąc :\ Już nie mogę się doczekać jak zrobię olbrzymią parapetówkową imprezę. Planuję świętować nowe mieszkanie pewnie ze 2 albo i 3 dni z rzędu. I w związku z tym nasunęła mi się taka myśl. Ostatnio moja droga szwagierka Myszka napomknęła coś o prezencie z tej okazji i pomyślałam sobie, że teraz mamy ogrom wydatków (kredyt okazał się o jakieś 25 tysi za niski), więc może zamiast liczyć na inwencję gości i dostać stado storczyków oraz kilka stojaków do wina, zrobić im taką listę preznetów jak na ślub. Powierzyć ją jednej osobie (Myszce), wskazać tam linki do artykułów, które byśmy chcieli dostać (np. lampy, nieszczęsne kinkiety, czy drobniejsze meble). Pojedynczo te rzeczy nie kosztują aż tak dużo, ale nas czeka m.in. zakup 5 kinkietów, 4 lamp wiszących, kinkietu do toalety, części wyposażenia do kuchni (np. garnki i patelnie do płyty indukcyjnej) i to się robią naprawdę spore kwoty. W ten sposób dostalibyśmy to, co naprawdę jest nam potrzebne, prezenty byłyby murowanym strzałem w 10 i wszyscy byliby zadowoleni. Niemniej jednak ten pomysł wydaje mi się dość kontrowersyjny... A Wy co myślicie?? Proszę o Wasze pomocne głosy!

5 komentarzy:

  1. Pomysł z listą jest moim zdaniem strzałem w 10! Zasadą jest, że na parapetówkę idzie się z prezentem, więc dlaczego nie z kinkietem?
    Gdybym była waszym gościem to na pewno fajnie bym się czuła wiedząc, że np. lampa lub kinkiet są ode mnie :-)
    Co do mamy to powiem jedno, że z winem przegięła ha ha ha ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam pomysł jest fajny, tylko zależny jakich masz przyjaciół, znajomych. Bo jeśli są nie zawodni, tacy, którzy rozumieją Ciebie i Waszą sytuację to na pewno spodoba im się pomysł z listą. Jednak należałoby wcześniej wspomnieć podczas jakiejś rozmowy o tym. Dla nich to może być kłopot z głowy, bo nie będą się zastanawiać nad prezentem a dla Was jak napisałaś trafione prezenty i zadowolenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Was czytac kazdego ranka przed rozpoczeciem pracy sprawdzam Twoja stronke... Zycze szybkiego powrotu do domku bo wszedzie dobrze ale najlpiej u siebie buziaczki dla Zosi

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry pomysł.. oczywiscie jesli znajomym się spodoba.. najlepiej jakos napomnkąć o tym i wybadac co sadzą :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Za dwa miesiące mnie również czeka remont, na czas którego chcemy z mężem przenieść się do mojej mamy. I po przeczytaniu Twojego postu uświadomiłam sobie, że może być faktycznie ciężko, zwłaszcza, że będziemy skazani na jeden pokój w kawalerce... Chyba muszę zacząć przyzwyczajać się psychicznie ;)

    http://ubituibiego.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń