środa, 15 lutego 2012

Dla zasady?

Wczoraj moja szwagierka opowiadała o kłopotliwych sytuacjach jakie spotykają ją w związku z niechęcią do zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego. A ona nie chce ślubu kościelnego i już. Nacisk ze strony rodziny przyszłego męża jest jednak tak silny, że obawia się konfliktów. Planuje przeciągnąć ten temat w czasie, żeby nie zaogniać sytuacji.
Ja, od zawsze chowana bezwyznaniowo, nigdy nie miałam takiego problemu. Dla mnie kwestia jakichkolwiek związków z kościołem po prostu nie istniała i nie podlegało to żadnej dyskusji. Nie miałam ani przez chwilę dylematów związanych z tym co ludzie powiedzą lub pomyślą. Moja wiara lub jej brak to wyłącznie moja sprawa. Nie ma na świecie siły, która mogłaby mnie zmusić do stanięcia przed ołtarzem. Na szczęście moja teściowa jest dość elastyczna w tych kwestiach i mimo, że sama jest osobą głęboko wierzącą oraz praktykującą katoliczką, nigdy nawet nie próbowała wpływać na mnie i Myszkina w tej sprawie. Podobnie jak w sprawie chrztu Mysi. Po prostu było wiadomo, że żadnego chrztu nie będzie i nie warto w ogóle zaczynać tematu.
Jest mi bardzo dobrze z tym silnym samookreśleniem. Wiem, że czeka mnie (i Mysię też) wiele potyczek związanych z jej laickim wychowywaniem, ale myślę, że warto. W sprawach fundamentalnych, takich jak prawo do samostanowienia i cieszenia się swoimi własnymi poglądami, warto być ideowcem i nie godzić się na żadne kompromisy.
Przed chwilą rozmawiałam na gg z koleżanką, która kończyła rozmowę bo musiała przygotować dom na wizytę księdza. "Nie lubię tego, ale wolę go przyjąć, tak dla zasady" - napisała. A ja pomyślałam, że przynajmniej w tej sferze nie muszę robić niczego, czego nie lubię, dla nieustalonych i nierozumianych przeze mnie zasad. To prawdziwy komfort!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz