czwartek, 23 lutego 2012

Antybiotyki są dobre na wszystko!

Tak przynajmniej uważają lekarze w naszej przychodni rejonowej. Pod koniec grudnia pani dr stwierdziła u Mysi zapalenie oskrzeli i zapisała antybiotyk (mimo moich protestów i tłumaczeń, że dziecko przed dwoma tygodniami zakończyło właśnie antybiotyk). Przytomnie umówiliśmy się na wizytę prywatnie u innego lekarza, który na hasło "zapalenie oskrzeli" zrobił wielkie oczy i oznajmił, że absolutnie nie ma żadnego zapalenia oskrzeli, a kaszel jest wynikiem podrażnienia śluzówki. Dostaliśmy leki do nebulizacji i po kilku dniach dziecko cudownie ozdrowiało bez antybiotyku. Pisałam o tym kilka postów temu.

Teraz była powtórka z rozrywki. Myszken kaszlał, smarkał i gorączkował. Pani dr w przychodni zapisała Klacid, na co ja zwróciłam jej uwagę, iż nie wydaje mi się, że antybiotyk jest konieczny i może poczekajmy jeszcze z armatami. A ona na to, żebym go wykupiła bo i tak za 2 dni do niej wrócimy, więc lepiej od razu go zapodać, a nawet jak uznam, że nie, to i tak prędzej czy później się przyda. No cóż... w mojej ocenie dość dziwne podejście. Nie podałam ani nawet nie wykupiłam antybiotyku. Przyznaję, że gdy wczoraj Mysia czwarty dzień z rzędu miała gorączkę (38 st.C) i okropny kaszel, przeżyłam chwilę zwątpienia w moją matczyną intuicję i byłam bliska udania się do apteki. Ale postanowiłam odczekać jeszcze ten jeden dzień. I chyba było warto, bo dzisiaj kaszel niemal całkowicie ustąpił i gorączki też nie odnotowano. Został dokuczliwy katar, ale rzadki i biały, a nie bakteryjny. Nie chcę zapeszać, ale chyba idzie ku dobremu :-) Całe szczęście, że mam jeszcze salbutamol, który został nam z poprzedniej choroby. Gdyby nie to, musiałabym znowu iść prywatnie do lekarza, żeby dostać sensowne leki. Załamujące jest to, że ja - nie lekarz - muszę sama układać kurację dla córeczki. O ile w przypadku niezbyt poważnej infekcji można się na to porwać (każdy rodzic w szybkim czasie zyskuje sporą wiedzę z zakresu chorób dziecięcych i sposobów ich leczenia oraz potrzebnych leków), o tyle w poważniejszych sytuacjach jak tu się zdać na służbę zdrowia??? Mycha ostatni antybiotyk brała w połowie grudnia - podanie go wówczas, jak się później okazało, było nonsensem. Gdybym słuchała lekarzy z przychodni, już dwukrotnie po tym grudniu władowałabym w dzieciaka kolejne antybiotyki, co również okazałoby się nonsensem. To po co w ogóle są te przychodnie skoro i tak w większości przypadków trzeba mieć drugiego lekarza prywatnie?!

1 komentarz:

  1. Starszne jest polskie leczenie antybiotykami i ogolne uzaleznienie do chodzenia do lekarza.

    OdpowiedzUsuń