wtorek, 26 kwietnia 2011

I po świętach

Spędziliśmy je częściowo u mamy Myszkina, a częściowo u mojej. U mamy Myszkina było bardzo fajnie, Mysia oprócz nas miała towarzystwo babci, cioć oraz swoich dwóch starszych kuzynków. Nabiegała się po tarasie i po ogrodzie, brała udział w wielkanocnym poszukiwaniu ukrytych czekoladowych jajeczek (oczywiście bez możliwości ich zjadania), miała okazję ganiać za kurami i kogutami u mojej ciotki mieszkającej niedaleko, no naprawdę moc wrażeń! Była taka kochana i grzeczna, że nie mogłam się napodziwiać. Radość trochę psuła nam kwestia kupy, ale starałam się nie poddawać smutkowi z tego powodu. W poniedziałek stawiliśmy się zaś na śniadaniu u mojej mamy i jej "chłopaka". No i niestety tutaj atmosfera była już daleka od rodzinnej serdeczności i świątecznego luzu. Szczerze mówiąc obecność tego pana zawsze przywodzi mi na myśl porównanie, że klimat robi się mniej więcej taki jakby ktoś, za przeproszeniem, zesrał się przy stole, a towarzystwo udaje, że nic się nie stało i próbuje zachowywać się swobodnie, co oczywiście jest niemożliwe. Konieczność spędzania czasu w jego obecności powoduje, że od razu mam zważony humor, robię się wkurzona, zaczynam być agresywna, bo wdanie się w jakąkolwiek rozmowę z nim na ogół prowadzi do sporów w jakichś głupich sprawach bez znaczenia. To typ człowieka, który wszystko wie najlepiej, na wszystkim sie zna, każdego pouczy i będzie dyskutował do upadłego na temat swoich racji, choćby w najbardziej błahych kwestiach. Taka sytuacja rzutuje też na moje relacje z własnym mężem. Bo Myszkin na każdym kroku daje do zrozumienia, że cierpi i chce do domu, ja go doskonale rozumiem, ale to w końcu moja mama i poczucie obowiązku wobec niej nakazuje mi znosić z godnością tego niechcianego kompana naszych świątecznych spotkań. Nie wiem jednak jak długo wytrzymam i będę skłonna do poświęceń. Niegdysiejszy temat sposobu w jaki będziemy spędzać święta i napieranie mojej mamy, żeby u niej, bo ona by chciała wszystkiego - i mieć tego swojego porąbanego "chłopaka" i rodzinę, która nie może go znieść - nieuchronnie staje się znowu aktualny.

Wyobrażam sobie, że czytając te moje wynurzenia być może myślicie, że grubo przesadzam i na pewno nie jest aż tak źle, a ja jestem np. podświadomie zazdrosna o mamę. Zapewniam Was, że nie w tym rzecz. Naprawdę ten pan jest wkurwiający do granic wytrzymałości. Jeżeli spotkaliście na swojej drodze człowieka tego pokroju to na pewno wiecie o czym piszę, jeżeli nie - obyście nigdy nie spotkali, a zwłaszcza w najbliższej rodzinie czy otoczeniu.

Małżeńsko chyba nadszedł czas na jakąś odnowę. Do niedawna jeszcze żyłam w przeświadczeniu, że prawdopodobnie nie kocham już Myszkina, a mój stosunek do niego był zdominowany permanentną irytacją, rozdrażnieniem i pretensjami. Pomogło mi uświadomienie sobie, że przecież związek to jednak ciągła praca. Postanowiłam więc wziąć się do roboty.

1 komentarz:

  1. Doskonale ciebie rozumiem. Teoretycznie ten pan nie powinnien wpływać na twoje kontakty z mamą, w praktyce jest inaczej... Ja rozstałam się z moim ukochanym właśnie przez jego brata. A ty się trzymaj i nie trać kontaktu z mamą. Powodzenia. :)

    OdpowiedzUsuń