poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Kilka refleksji nt. przebywania w domu z dzieckiem

Ostatnio zdarzyło się tak, że przez kilka dni z rzędu musiałam być z Mysią w domu, gdyż nasza niania była chora. I po tych kliku dniach stwierdzam, że szczerze podziwiam kobiety, które decydują się zostać na urlopie wychowawczym przez dwa, trzy lata i zajmować się domem oraz dzieckiem (dziećmi). Gdy w piątek szłam do pracy czułam ulgę i ekscytację, traktowałam to jako okazję do wypoczynku, ponieważ po całym dniu spędzonym z moim własnym dzieckiem, które przecież kocham nad życie, po prostu padam na pysk.

Może nie zabrzmi to najlepiej, ale gdy jestem z Mychą w domu to nie napawa mnie euforią konieczność pójścia na plac zabaw (nie cierpię tego) oraz budowania w kółko domków z klocków i czytania tych samych bajek oraz ciągłego biegania wokół Mysi i zaspokajania miliarda jej potrzeb (od "mama utnie tę metkę", przez "mama ma cytać", "mama ma zbudować domek", "mama ma posukać kremiku", "mama ma psygotować coś do jedzenia", "Zosia ce zrobić siku (tak! komunikuje to!! :) aż po "Zosia ce ciasteczko/oglądać Krecika/whatever). Nie mam bowiem możliwości swobodnego zajęcia się sobą chociaż przez chwilę (no chyba, że włączę Krecika, ale to z kolei wyklucza możliwość skorzystania z komputera :). Do niedawna jeszcze Mysia potrafiła zająć się samodzielną zabawą nawet przez około pół godziny, przeglądać książeczki, rysować, itp. Aktualnie wymaga mojej asysty niemal przez cały czas. Zważywszy zaś na to, że będąc w domu muszę jeszcze dokonać tzw. jego ogarnięcia, zrobić obiad itd. nie jest możliwe bym cały czas warowała przy mojej córeczce. Jej się to nie podoba, a od pewnego czasu gdy coś jej się nie podoba wybucha ogromnym, poruszającym płaczem. No i właśnie to jej wymuszanie płaczem wszystkiego, ciągłe starcia, doprowadzają mnie do kompletnego wyczerpania. Po całym dniu spędzonym z tą malutką, uroczą dziewczynką jestem cztery razy bardziej wykończona niż po pracy przez 10 godzin. Widzę też, że Mysia powoli staje się "dzieciakiem" - już nie grzeczną jak anioł dziewczyneczką, tylko regularnym łobuziakiem. Teraz właśnie przyszedł ten moment kiedy ciągle trzeba jej pilnować bo pomysły, które przychodzą jej do głowy mogą (w razie ich realizacji) doprowadzić moje dziecko do zguby. Ma niesamowitą fantazję i boję się, że zrobi coś, co w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że może uczynić dwuletnie dziecko, a co autentyczie zagrozi jej bezpieczeństwu. Biega np. po domu jak opętana, rozpędza się na swoim samochodziku i tuż przed meblami dokonuje zawodowego zahamowania z wirażem. Zgroza. Wczoraj, nie odnotowawszy przez około 10 minut żadnego dźwięku z jej pokoju pytam: "Mysiu co robisz?" A Mysia odpowiada: "Malujesz konika". Patrzę i co widzę? Moje dziecko z ustami precyzyjnie pomalowanymi na biało sudocremem pieczołowicie rozsmarowuje ów sudocrem na plastikowym koniku od klocków Duplo.... Doprawdy słodziak!  

Zatem Mamy samodzielnie, całymi dniami wychowujące swoje dzieciaki i do tego jeszcze dbające o dom - szacun to the maximum!!! Howgh!

1 komentarz:

  1. Może fakt, że mała nie umie się bawić sama wynika z tego że na codzień zajmuje się nią niania, która jest cały czas do dyspozycji małej ( bo przecież taka jest jej rola) i w związku z tym Zosia sądzi że z mamą jest podobnie...Ale nie martw się, pójdzie do przedszkola i będzie miała 15 innych dzieci do zabawy więc może ci trochę odpuści w domu:):). Moja mała też od września będzie przedszkolakiem i prawde mówiąc liczę na to że odnajdzie się w grupie rówieśniczej bo żal mi jej troszkę że musi się bawić tylko z dorosłymi

    OdpowiedzUsuń