piątek, 8 czerwca 2012

matki kontra matki

Ostatnio na gazecie.pl pojawiło się kilka artykułów/wywiadów/listów poświęconych macierzyństwu. Pierwszym, na który trafiłam był wywiad z Joanną Woźniczko-Czeczott - autorką książki "Macierzyństwo non-fiction". Pani Joanna w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" mówi: Jest całe mnóstwo pism dla matek o dzieciach i one właśnie prezentują taką lukrowaną wersję macierzyństwa. Czytałam je, jak byłam w ciąży, i one przygotowały mnie na wspaniałą przygodę ze słodkim bobasem. A jak było? Ten pierwszy czas to był dla mnie szok. Cała byłam nakierowana na to, żeby jakoś ujarzmić tę nową rzeczywistość, przetrwać, nauczyć się obsługiwać dziecko, bo to naprawdę nie jest łatwe czy oczywiste. Przyznam, że dla mnie szokiem jest to, iż dorosła kobieta nie zorientowała się jeszcze, że wizja świata przedstawiana w pismach dla matek od rzeczywistości leży dość daleko. Ja nawet do takich pism nie zaglądam bo szkoda mi na to czasu. A wizja macierzyństwa jaką miałam przed urodzeniem dziecka była znacznie czarniejsza niż to, czego zaznałam. Powiedzmy sobie szczerze - oczekiwałam hardkoru, a okazało się, że nawet czasem można się wyspać. Łatwo nie było, o nie, ale było dużo łatwiej niż przypuszczałam.
W ciąży intensywnie pracowałam, mniej więcej do końca siódmego miesiąca. Jak przestałam pracować, to zaczęłam się przygotowywać. Ale moja wyobraźnia sięgała do porodu. No tak, bo w ciąży myślimy tylko o porodzie, a nie o tym, co będzie dalej. Właśnie. I te wszystkie szkoły rodzenia przygotowują cię do porodu, co jest moim zdaniem absurdem. Poród to jest taki hardcore, że i tak żadna szkoła cię do tego nie przygotuje. A to, z czym można by się oswoić i do czego mogłaby przygotować jakaś szkoła, to jest to, co się dzieje po porodzie, czyli obsługa noworodka. Mimo wszystko jako osoba rzetelna i zawsze dobrze przygotowana jeszcze w ciąży rzuciłam się na wszystkie możliwe podręczniki, chodziłam do koleżanek i zapisywałam w notesiku słówka, takie jak: lovela, bambino, oilatum. Przeczytałam całą Tracy Hogg i nawet broszurę, jak karmić piersią.No i co? Mamy zrobić "WOW!!!" i dodać "Szacun to the maximum, że taka Pani rzetelna, bo przyswoiła kilka nazw produktów dla dzieci"?? Śmieszy mnie to, bo ja również w pierwszej ciąży pracowałam do końca 32 tc, o porodzie starałam się za dużo nie myśleć wychodząc z założenia, że "co ma być, to będzie". Moja wyobraźnia jednak sięgała jeszcze dalej poza poród i jak wspomniałam, podsuwała mi raczej czarne wizje wczesnego macierzyństwa. Również jednak popełniłam ten sam błąd co Pani Czeczott, a mianowicie przeczytałam "Język niemowląt" Tracy Hogg - lekturę, która stałą się dla mnie źródłem frustracji, na szczęście szybko doszłam do wniosku, że rady zawarte w tej książce nie są dobre dla mnie i Mysi, dlatego nie będę z nich korzystać. I tyle. Zdałam się na instynkt i to naprawdę zadziałało!!
Reasumując - dziwi mnie, że książka o wiele mówiącym tytule "Macierzyństwo non-fiction" ma zostać uznana za lekturę odkrywczą. Nie wiem w jakim środowisku obraca się Pani Czeczott, ale skoro jest dziennikarką, to wydaje się, że w środowisku tzw. inteligencji. Dlatego trudno mi uwierzyć, że sprawy wydawałoby się oczywiste dla każdej średniorozgarniętej, dorosłej osoby, wprawiły autorkę w takie zaskoczenie. Odnosząc jeszcze swoje doświadczenia do tego, o czym wspomina autorka książki w wywiadzie, ja  nie miałam poczucia "zniknięcia" czy tego, że moje potrzeby całkowicie przestały się liczyć. Przeciwnie - tydzień czy dwa po porodzie udałam się na zakupy, chodziłam do kosmetyczki i na masaże zostawiając Mysię pod opieką taty. Nie czytałam książki "Macierzyństwo non-fiction", ale z tego, o czym mówi jej autorka można wnioskować, że np. dla takich osób jak ja, prezentowana w książce wizja macierzyństwa nie będzie miała wiele wspólnego z rzeczywistością. Ja odczułam pierwsze macierzyńskie doświadczenia zupełnie inaczej.
Co takiego jest w temacie macierzyństwa, że mamy przymus lukrowania? Że to macierzyństwo jest takie soft? - pyta dziennikarka przeprowadzająca wywiad w nawiązaniu do komentarzy Pani Czeczott na temat "lukrowanych blogów o macierzyństwie"- Wydaje mi się, że są różne odpowiedzi. Może chcemy sobie udowodnić, że dobrze zrobiłyśmy, zostając matkami, i pokazać, że świetnie sobie radzimy. Może nie chcemy straszyć tych kobiet, które zostaną matkami. Mnie nie do końca odpowiada taka strategia, bo jeśli ktoś ma podjąć decyzję o macierzyństwie, to powinien być świadomy. A często w ogóle nie podejmuje się tej decyzji, stawiając sobie pytanie ''czy'', ale ''jak, kiedy, ile, gdzie''. Decyzję, czy wchodzić w coś, co zaważy na całym naszym życiu, podejmujemy, w ogóle jej nie podejmując. Czy mam rozumieć, że Pani Czeczott postanowiła podjąć trud uświadomienia rzeszom niezorientowanych czym jest "prawdziwe macierzyństwo"? Jeśli tak, to mam nadzieję, że jej potencjalne czytelniczki wezmą sobie do serca to, że macierzyństwo dla każdej z nas może oznaczać co innego i naprawdę między lukrowanym światem wyłaniającym się z magazynów dla matek czy tych infantylnych blogów a poczuciem znikania i poczucia jak bardzo jest ciężko, istnieje jeszcze cała skala stanów pośrednich.

Następnie, w reakcji chyba na ten wywiad, odezwała się czytelniczka, która wysłała do redakcji list na temat "matek w Ray-Banach", które nie mają pojęcia czym jest "prawdziwe macierzyństwo". Autorka tego listu zarzuciła Pani Czeczott brak pojęcia na ten temat skoro realizuje się zawodowo i wydała książkę. Mamy więc jeszcze czarniejszą wizję jedynie prawdziwego modelu macierzyństwa. Co prawda nie mam Ray-Banów, ale pewnie mogłabym uchodzić za matkę tego typu, bo realizuję się zawodowo i gdybym chciała, to pewnie Ray Bany mogłabym sobie kupić i paradować w nich na placu zabaw. Ale chwileczkę, czy to, że mamusia na iPadzie serfuje po necie, chodzi w butach Geoxa, ma męża i nianię dla dziecka, oznacza, że można darzyć ją pogardą, jako niemającą pojęcia o tym co oznacza prawdziwe macierzyństwo?? Autorka listu użala się nad sobą - jest samotną matką, dziecko urodziła na studiach, państwo jej nie wspiera. A dlaczego państwo ma płacić za jej złe życiowe wybory? Dlaczego nie postarała się o alimenty na dziecko od jego ojca? Czy to, że ja skończyłam studia, a po ich ukończeniu kształciłam się jeszcze przez kilka lat, dzięki czemu zyskałam względnie dobrze płatną pracę i w miarę stabilną sytuację zawodową sprawia, iż tak naprawdę nie wiem co znaczy mieć dziecko i jako matka, nie zasługuję na szacunek innej matki? Że nie przeżyłam chwil grozy i obce mi są matczyne troski bo żyję w nierealnym świecie?? Oczywiście, że nie!

Natknęłam się również na doniesienia, iż najbardziej znienawidzonymi matkami są Cichopek i Jusis oraz chyba Mucha, bo są celebrytkami, a jako celebrytki w ogóle gówno wiedzą o życiu. A po co się zaraz tak emocjonować?? Ja na przykład mam w nosie Cichopki, Jusisy i Muchy (hehe...). Ani mnie one ziębią ani grzeją. Niech sobie mają te dzieci, życzę zdrowia i wszystkiego dobrego. Robią w swym życiu to co robią i mnie nic do tego. Nie trzeba zazdrościć, że wózek za 4000 jest sponsorowany przez producenta. Nie trzeba też korzystać z ich złotych myśli i starać się być seksi-mamą. Nie oszukujmy się, mnie nikt na pokaz mody Dawida Wolińskiego, czy do studia programu śniadaniowego pt. "Pocałuj mnie w dupę o poranku" dwa tygodnie po porodzie nie zaprosi, dlatego ja nie muszę za tym wszystkim nadążać, mogę się wyluzować.

Wystarczy po prostu chyba trochę zdrowego rozsądku, a życie i macierzyństwo staną się nieco bardziej znośne. Howgh!!

3 komentarze:

  1. hehe macierzyństwo jest o wiele przyjemniejsze bez poradników i zlotych rad eko mam

    OdpowiedzUsuń
  2. Howgh! :) Popieram. Złoty środek jest zawsze najbardziej pożądany.

    OdpowiedzUsuń
  3. no niestety "trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona niżu nas" :P

    OdpowiedzUsuń